Kapitan dokował przy jednej z trzech platform ładowniczych okrążających Erosa. Nie mógł lądować bezpośrednio, gdyż planetoida miała wzmocnione ciążenie, a holownik, projektowany do transportu ładunku, nie mógłby się wyrwać ze studni grawitacyjnej. Kapitan pożegnał się z nimi dość ponuro, ale Ender i Graff nie tracili humoru. On był rozgoryczony, gdyż musiał opuścić swój statek; oni czuli się jak więźniowie, którzy po długich staraniach uzyskali warunkowe zwolnienie. Wsiadając na prom, który miał ich przewieźć na powierzchnię Erosa, przerzucali się cytatami z filmów, które kapitan bez przerwy oglądał i rechotali jak wariaci. Kapitan patrzył na nich kwaśno i w końcu udał, że śpi. Pod koniec lotu, jakby coś sobie przypominając, Ender zadał Graffowi ostatnie pytanie:
— Dlaczego właściwie wybuchła wojna z robalami?
— Znam mnóstwo powodów — odparł Graff. — Dlatego, że ich system jest przeludniony i muszą zdobyć kolonie. Ponieważ nie mogą znieść myśli o innym inteligentnym życiu we wszechświecie. Ponieważ nie uważają nas za inteligentnych. Ponieważ wyznają jakąś niesamowitą religię. Albo obejrzeli nasze stare audycje i uznali, że jesteśmy beznadziejnie skażeni przemocą. Wybierz z tego, co zechcesz.
— A w co pan wierzy?
— Moja wiara nie ma znaczenia.
— Mimo wszystko chciałbym wiedzieć.
— Widzisz, oni muszą się porozumiewać bezpośrednio. Umysł z umysłem. Co pomyśli jeden, pomyśli i drugi; co jeden pamięta, drugi pamięta także. Po co mieliby rozwijać język? Po co mieliby się uczyć czytać i pisać? Skąd by wiedzieli, co oznaczają napisy, gdyby je zobaczyli? Albo sygnały? Albo liczby? Czy cokolwiek, co służy nam do komunikacji? Problem nie leży w tłumaczeniu z jednego języka na drugi, ponieważ oni nie mają żadnego języka. Wykorzystaliśmy wszelkie dostępne środki, żeby się z nimi porozumieć, ale oni nie mieli nawet aparatury, która mogłaby wykryć, że nadajemy. Może myśleli coś do nas i nie mogą pojąć, czemu nie odpowiadaliśmy.
— Czyli cała ta wojna trwa tylko dlatego, że nie potrafiliśmy się dogadać.
— Jeśli ten drugi nie umie ci o sobie opowiedzieć, nie możesz być pewien, że nie chce cię zabić.
— A gdybyśmy zwyczajnie zostawili ich w spokoju?
— Ender, to nie my do nich polecieliśmy. Oni przyszli pierwsi. Jeśli chcieli dać nam spokój, to mieli okazję sto lat temu, przed Pierwszą Inwazją.
— Może nie wiedzieli, że jesteśmy świadomi. Może…
— Wierz mi, Ender, takie dyskusje trwały przez całe stulecie. Nikt nie wie, jaka jest odpowiedź. Kiedy jednak dochodzi do działania, jest tylko jedno wyjście: jeśli jedni z nas muszą zostać zniszczeni, to upewnijmy się, że to my-w końcu zostaniemy żywi. Nasze geny nie pozwalają na podjęcie innej decyzji. Ewolucja nigdy nie wykształci gatunku pozbawionego woli przeżycia. Można hodować osobniki skłonne poświęcić życie, ale cała rasa nigdy nie postanowi, by przestać istnieć. Dlatego, jeśli tylko nam się uda, wybijemy robali do ostatniego, a oni, jeśli tylko zdołają, wybiją nas.
— Jeśli chodzi o mnie — oświadczył Ender — to jestem zwolennikiem przetrwania.
— Wiem — stwierdził Graff. — Dlatego tutaj trafiłeś.
Rozdział 14
Nauczyciel Endera
— Nie śpieszył się pan, pułkowniku Graff. Podróż nie jest krótka, ale trzy miesiące wakacji to lekka przesada.
— Nie lubię dostarczać wybrakowanego towaru.
— Są ludzie, którzy po prostu nic mają poczucia czasu. Co tam zresztą, chodzi przecież tylko o losy świata. Proszę nie zwracać uwagi na to, co mówię. Ale musi pan zrozumieć naszą niecierpliwość. Siedzimy tu przy ansiblu, odbierając ciągle raporty o postępie naszych okrętów. Każdego dnia wiemy, że wojna jest coraz bliżej. Jeśli można tu mówić o dniach. A on jest jeszcze taki mały…
— Jest w nim wielkość. Wspaniałość ducha.
— Mam nadzieję, że także instynkt zabójcy.
— Tak.
— Zaplanowaliśmy dla niego trochę nietypowy tok szkolenia. Oczywiście, wszystkie tematy wymagają pańskiego zatwierdzenia.
— Przyjrzę się im. Nie będę udawal, że się na tym znam, admirale Chamrajnagar. Jestem tu tylko dlatego, że znam Endera. Nie musi się pan obawiać, że zechcę pozmieniać pańskie propozycje. Najwyżej tempo szkolenia.
— Jak wiele możemy mu powiedzieć?
— Nie warto marnować czasu na fizykę podróży międzygwiezdnych.
— Co z ansiblem?
— O tym już mu powiedziałem. I jeszcze to, że flotylle dotrą do celu w ciągu pięciu lat.
— Widzę, że niezbyt wiele zostało dla nas.
— Wyjaśnijcie mu dzialanie systemów uzbrojenia. Musi o nich wiedzieć, jeśli ma podejmować decyzje.
— Och, mimo wszystko na coś się przydamy. Jak to miło. Przeznaczyliśmy jeden z pięciu symulatorów wyłącznie do jego użytku.
— Co z innymi?
— Innymi symulatorami? — Innymi dziećmi.
— Jest pan tutaj, żeby się zajmować Enderem Wigginem.
— Po prostu byłem ciekawy. Niech pan nie zapomina, że oni wszyscy byli kiedyś moimi uczniami.
— A teraz są moimi. Wprowadzamy ich w sekrety floty, pułkowniku, których pan jako żołnierz nie miał okazji poznać.
— W pana ustach brzmi to jak opis zakonu.
— I boga. I religii. Nawet ci z nas, którzy dowodzą za pośrednictwem ansibla, znają wspaniałość lotu wśród gwiazd. Widzę, że uważa pan to za mistycyzm. Zapewniam, że pański niesmak jest jedynie dowodem ignorancji. Już wkrótce Ender Wiggin będzie wiedział to co ja; wkrótce zatańczy między gwiazdami i wszystko, co jest w nim wielkiego, zostanie odkryte, odsłonięte, postawione wobec wszechświata. Ma pan duszę kamienia, pułkowniku, ale potrafię zaśpiewać kamieniowi tak, że zrozumie równie dobrze jak inny śpiewak. Może pan teraz pójść do swojej kwatery i się rozpakować.
— Nie mam żadnego bagażu oprócz ubrania, które noszę.
— Niczego pan nie posiada?
— Trzymają moją pensję na koncie bankowym, gdzieś na Ziemi. Nigdy nie potrzebowałem pieniędzy. Jedynie po to, by kupić cywilne ubranie na czas moich… wakacji.
— Nie jest pan materialistą. A mimo to jest pan nieprzyjemnie tęgi. Łakomy asceta? Cóż za sprzeczność.
— Kiedy odczuwam napięcie, jem. Kiedy pan odczuwa napięcie, wydała pan odpadki stałe.
— Podoba mi się pan, pułkowniku. Sądzę, że się dogadamy.
— Niespecjalnie mi na tym zależy, admirale. Przyleciałem tu dla Endera. A żaden z nas nie przybył tu dla pana.
Ender nienawidził Erosa od chwili, gdy wysiadł z promu. Czuł się fatalnie już na Ziemi, gdzie podłogi były płaskie. Eros okazał się zupełnie beznadziejny. Kształtem przypominał wrzeciono mające zaledwie sześć i pół kilometra w najwęższym punkcie. Powierzchnię zewnętrzną przeznaczono w całości dla absorpcji światła i jego przemiany w energię, więc ludzie żyli w komorach o gładkich ścianach, połączonych tunelami, we wszystkie strony przecinającymi wnętrze asteroidu. Zamknięta przestrzeń nie stanowiła dla Endera problemu. Męczyło go to, że podłogi tuneli wyraźnie opadały w dół. Od samego początku cierpiał na zawroty głowy, gdy chodził po korytarzach, zwłaszcza tych, które biegły wokół obwodu planetoidy. Grawitacja wynosiła tu tylko połowę ziemskiej normy, ale to niewiele pomagało; wrażenie, że za chwilę spadnie, było nie do odparcia.