Выбрать главу

— Czasami odnoszę wrażenie, że lubisz łamać tych małych geniuszy.

— To sztuka, a ja jestem w tym bardzo dobry.Czy jednak lubię? Może… Wtedy, kiedy składają z powrotem rozrzucone kawałki i stają się od tego doskonalsi.

— Jesteś potworem.

— Dzięki. Czy to oznacza, że dostanę podwyżkę?

— Tylko medal. Budżet nie jest niewyczerpany.

Powiedzieli, że nieważkość może powodować dezorientację, zwłaszcza u dzieci, u których wyczucie kierunku nie jest jeszcze całkiem pewne. Ender jednak był zdezorientowany, zanim jeszcze opuścił strefę ziemskiej grawitacji. Zanim prom rozpoczął procedurę startową.

W grupie było wraz z nim dziewiętnastu chłopców. Razem wyszli z autobusu i ustawili się w windzie. Rozmawiali, żartowali, przechwalali się i wybuchali śmiechem. Ender milczał. Dostrzegł, że Graff i pozostali oficerowie przyglądają się im uważnie. Analizują. Wszystko, co robimy, ma znaczenie, pojął Ender.To, że oni się śmieją. A ja nie.

Przez chwilę rozważał pomysł zachowywania się tak, jak pozostali. Tyle że nie mógł sobie przypomnieć żadnego kawału, a opowiadane przez innych nie wydawały mu się śmieszne. Jakikolwiek był powód wesołości tych chłopców, nie było w niej miejsca dla Endera. Bał się, a lęk wywoływał powagę.

Ubrali go w mundur, jednoczęściowy. Czuł się głupio bez paska zapiętego w talii. W tym stroju miał wrażenie, że jest nagi albo okryty workiem. Ciągle pracowały telewizyjne kamery, przycupnięte niby jakieś zwierzaki na ramionach otaczających ich ludzi. Ci ludzie poruszali się wolno i zwinnie jak koty, żeby przekaz płynął bez szarpnięć. Ender zauważył, że sam także porusza się płynnie.

Wyobraził sobie, że udziela wywiadu. Dziennikarz pyta go: Jak się pan czuje, panie Wiggin? Właściwie zupełnie dobrze, jestem tylko trochę głodny. Głodny? Ach, tak, nie dają wam jeść dwadzieścia godzin przed startem. To interesujące. Nie wiedziałem. Szczerze mówiąc, wszyscy jesteśmy głodni. I przez cały czas Ender i reporter szliby płynnie przed obiektywami kamer. Po raz pierwszy miał ochotę się roześmiać. Inni chłopcy też się właśnie śmiali, choć z innych powodów. Myślą, że to ich dowcipy, pomyślał Ender. Ale ja się śmieję z czegoś o wiele bardziej zabawnego.

— Wejdźcie po trapie pojedynczo — polecił oficer. — Kiedy traficie do przedziału z pustymi fotelami, siadajcie gdzie bądź. Tam nie ma okien.

To był żart. Chłopcy wybuchnęli śmiechem.

Ender znalazł się przy końcu, ale nie na samym końcu. Kamery telewizji nie wycofały się jednak. Czy Valentine zobaczy, jak znikam we włazie promu? Zastanowił się, czy jej nie pomachać, nie podbiec do reportera i spytać: „Czy mogę pożegnać się z Valentine?” Nie wiedział, że scena zostałaby wycięta z taśmy, gdyż chłopcy odlatujący do Szkoły Bojowej powinni być bohaterami. Bohaterowie nie tęsknią za nikim. Ender nie miał pojęcia o cenzurze, ale wiedział, że rozmowa z reporterem byłaby błędem.

Przeszedł krótkim trapem do włazu. Zauważył, że ściana po prawej stronie jest wyłożona dywanem jak podłoga. Wtedy poczuł się zdezorientowany. Gdy pomyślał, że ściana jest podłogą, odniósł wrażenie, że chodzi po ścianie. Dotarł do drabinki i spostrzegł, że pionową płaszczyznę za nią też pokrywa dywan.

Wspinam się po podłodze. Ręka za ręką, krok za krokiem. Potem, tak dla zabawy, wyobraził sobie, że czołga się po podłodze w dół. Zmiana w umyśle nastąpiła niemal natychmiast — przekonał sam siebie wbrew świadectwu grawitacji. Zauważył, że mocno ściska poręcze fotela, choć obiektywnie siedzi na nim pewnie.

Inni chłopcy podskakiwali trochę, szturchali się i krzyczeli. Ender odszukał pasy bezpieczeństwa i domyślił się, jak je zapiąć w pachwinach, pasie i na ramionach. Wyobraził sobie statek wiszący do góry dnem pod powierzchnią Ziemi i potężne palce ciążenia trzymające ich mocno na miejscu. I tak się wyśliźniemy, pomyślał. Odpadniemy od planety.

Wtedy nie pojął jeszcze znaczenia tego faktu. Później jednak przypomniał sobie, że właśnie wtedy, przed odlotem z Ziemi, pomyślał o niej jako o planecie, takiej jak inne, niekoniecznie jego planecie.

— Już zapiąłeś? — odezwał się Graff. Stał na drabince.

— Leci pan z nami? — spytał Ender.

— Normalnie nie przylatuję szukać rekrutów — wyjaśnił oficer. — Jestem czymś w rodzaju dowódcy. Administratorem Szkoły. No, powiedzmy dyrektorem. Powiedzieli, że jeśli nie wrócę, wyrzucą mnie z pracy — uśmiechnął się.

Ender odpowiedział uśmiechem. Obok Graffa czuł się pewniej.Graff był dobry. I był dyrektorem Szkoły Bojowej. Ender trochę się rozluźnił. Będzie miał przyjaciela.

Przypięto pasami pozostałych chłopców, przynajmniej tych, którzy nie poradzili sobie sami, jak Ender. Potem odczekali godzinę, gdy ekran telewizyjny w przedniej części kabiny informował ich o szczegółach lotu promem, historii lotów kosmicznych i ich możliwej karierze na wielkich okrętach MF. Strasznie nudny program. Ender widywał już takie filmy.

Wtedy jednak nie siedział przypięty pasami we wnętrzu promu. Nie wisiał głową w dół na brzuchu Ziemi.

Start nie był aż taki trudny. Trochę tylko przerażający. Kilka wstrząsów i moment paniki, że może to pierwszy nieudany start w historii promów. Filmy nie wyjaśniały, czego powinno się oczekiwać leżąc na plecach w miękkim fotelu.

A potem było już po wszystkim i naprawdę wisiał na pasach, bez ciążenia.

Ponieważ jednak zdążył się już zreorientować, nie zdziwił się, gdy Graff wszedł po drabince odwrotnie, jak gdyby schodził ku dziobowi promu. Nie przejął się też, gdy Graff wsunął nogi pod dywan i odepchnął rękami tak, że nagle przekręcił się w górę i stanął niby w zwyczajnym samolocie.

Reorientacje przekraczały możliwości niektórych chłopców. Jeden z nich zakrztusił się nagle i Ender zrozumiał, czemu nie wolno było nic jeść przez ostatnie dwadzieścia godzin — wymioty w zerowej grawitacji nie są przyjemnością.

Dla Endera jednak zabawa Graffa z ciążeniem była śmieszna. Poprowadził ją dalej i wyobraził sobie pułkownika wiszącego głową w dół z przejścia między fotelami, potem sterczącego ze ściany. Grawitacja może być skierowana w każdym kierunku, jakim zechcę. Mogę postawić Graffa na głowie, a on nawet tego nie zauważy.

— Co jest takiego zabawnego, Wiggin? Głos Graffa był ostry i zagniewany. Co zrobiłem, pomyślał Ender. Czyżbym się głośno roześmiał?

— Zadałem pytanie, żołnierzu! — warknął Graff.

Ach tak. To początek szkolenia. Ender oglądał w telewizji programy wojskowe i wiedział, że zawsze na początku dużo krzyczą. Dopiero potem oficer i żołnierz zostają przyjacółmi.

— Tak jest, sir.

— Więc odpowiedz!

— Wyobraziłem sobie pana wiszącego głową w dół za nogi. Pomyślałem, że to śmieszne. Wyjaśnienie brzmiało głupio. Graff spoglądał na niego zimno.

— Przypuszczam, że dla ciebie to jest śmieszne. Czy jeszcze dla kogoś? Przeczące mruknięcia.

— A dlaczego? — Graff spojrzał na chłopców z pogardą. — Same tępaki w tej grupie. Pustogłowi kretyni. Tylko jeden z was miał dość rozumu, by pojąć, że w zerowej grawitacji kierunki są takie, jakie sobie wyobrazi. Zrozumiałeś, Shafts?

Chłopiec kiwnął głową.

— Otóż nie. Naturalnie, że nie. Jesteś nie tylko durniem, ale i kłamcą. Tylko jedna osoba w tej grupie ma w głowie trochę mózgu i tą osobą jest Ender Wiggin. Przyjrzyjcie mu się uważnie, maluchy. Zostanie dowódcą, kiedy wy będziecie jeszcze sikać w pieluchy. Bo on wie, jak powinno się myśleć w zero-grawitacji, a wy tylko macie ochotę się wyrzygać.