Jeśli naruszy zasady, nigdy nie pozwolą mu zostać dowódcą. Byłby zbyt niebezpieczny. Nie będzie już musiał grać w tę grę. A to oznacza zwycięstwo.
Szeptem wydal polecenia. Dowódcy przejęli swoje części floty i uformowali szeroki pocisk, cylinder wymierzony w najbliższą formację wroga. Nieprzyjaciel nie próbował go odepchnąć, wręcz przeciwnie — zapraszał niemal do środka, by okrążyć ze wszystkich stron i dopiero wtedy zniszczyć. Mazer uwzględnił przynajmniej to, że do tej pory nauczyli się już ostrożności, pomyślał Ender. A to dawało mu trochę czasu.
Zaatakował w dół, na północ, na wschód i znowu na dół, na pozór bez żadnego planu, lecz cały czas zbliżając się do planety wroga. Wreszcie przeciwnik zbyt ciasno zacisnął pętlę i wtedy nagle formacja Endera rozpadła się. Flota rozpłynęła się chaotycznie, osiemdziesiąt myśliwców latało bez żadnego planu i strzelało we wszystkie strony, kreśląc swe indywidualne, beznadziejnie złożone krzywe między jednostkami roba-li.
Po kilku minutach walki Ender znów szepnął do mikrofonu i tuzin ocalałych myśliwców raz jeszcze uformował szyk. Teraz jednak znajdowały się za plecami jednego z najpotężniejszych ugrupowań przeciwnika. Ponosząc potworne straty przebiły się i pokonały ponad połowę odległości do planety.
Ender pomyślał, że nieprzyjaciel już zrozumiał. Mazer na pewno dostrzegł co zamierza zrobić. A może Mazer nie wierzy, że się do tego posunie? No cóż, tym lepiej dla Endera.
Maleńka flotylla Endera zmieniała kursy, wysyłała na boki po dwa-trzy myśliwce, jakby do ataku, by zaraz ściągnąć je z powrotem. Nieprzyjaciel zbliżał się, przesuwając pojedyncze statki i formacje, dotąd rozrzucone wokół planety. Koncentrował siły przed ostatecznym uderzeniem. Najwięcej jednostek znalazło się za plecami Endera, by uniemożliwić mu ucieczkę w otwartą przestrzeń, zamknąć wewnątrz pierścienia. Znakomicie, myślał Ender. Bliżej. Niech podejdą bliżej.
Wydał rozkaz i jego statki runęły jak kamienie ku powierzchni planety. Były to myśliwce, absolutnie niezdolne do wytrzymania termicznej fali przejścia przez atmosferę. Ender jednak nie planował dotarcia do atmosfery. Niemal w tej samej chwili, gdy rzuciły się w dół, zaczęły ogniskować swych Małych Doktorów na jednym tylko celu — samej planecie.
Jeden, dwa, cztery, siedem jego myśliwców eksplodowało. Teraz wszystko zależało od szczęścia — czy choć jeden dotrze tak daleko, by cel znalazł się w promieniu rażenia. To nie potrwa długo, gdy już zdołają się zogniskować na powierzchni planety. Tylko chwila z doktorem Systemem — więcej mu nie było trzeba. Ender pomyślał, że może komputer zwyczajnie nie potrafi pokazać, co się stanie z planetą po trafieniu przez Małego Doktora. Co wtedy zrobi? Krzyknie pif paf, jesteś zabity?
Odsunął dłonie od przyrządów i pochylił się, by obserwować rozwój wydarzeń. Jego punkt widzenia znajdował się tuż nad planetą przeciwnika, na statku mknącym w głąb studni grawitacyjnej. Cel musiał już być w zasięgu. Musiał być w zasięgu, tylko komputer nie potrafił sobie poradzić.
Wtedy właśnie powierzchnia planety, zajmująca połowę pola symulatora, zaczęła się wydymać; eksplozja cisnęła odłamki w kierunku jego myśliwców. Ender usiłował sobie wyobrazić, co dzieje się we wnętrzu, gdy pole rośnie i rozszerza się, pękają wiązania molekularne, a pojedyncze atomy nie znajdują miejsca na ucieczkę.
W ciągu trzech sekund cała planeta rozpadła się, zmieniając w kulę jasnego pyłu, mknącego na zewnątrz. Myśliwce Endera zginęły jako pierwsze; ich monitory zgasły nagle i symulator pokazywał tylko pole walki z punktu widzenia okrętów oczekujących z dala od bitwy. Ender nie żałował, że nie może obserwować tego wszystkiego z bliska. Sfera eksplozji rosła szybciej, niż potrafiły uciekać statki wroga. I niosła z sobą Małego Doktora, teraz już wcale nie małego — pole niszczące wszystko na swej drodze, zmieniające okręty w jasne punkty światła i pędzące dalej.
Dopiero na samej krawędzi ekranu symulatora pole DM zaczęło słabnąć. Dwa czy trzy nieprzyjacielskie statki dryfowały bezwładnie, ocalały też okręty Endera. Ale tam, gdzie była potężna flota wrogów i chroniona przez nią planeta, nie pozostało nic. Kula pyłu rosła w miarę, jak grawitacja ściągała do środka większość odłamków. Była gorąca i wyraźnie wirowała. Była też o wiele mniejsza niż świat, z którego powstała. Spora część jego masy tworzyła teraz obłok, wciąż dryfujący odśrodkowo.
Ender zdjął słuchawki, w których rozbrzmiewały okrzyki radości jego dowódców eskadr i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w pokoju panuje równie głośna wrzawa. Mężczyźni w mundurach ściskali się, śmiali i krzyczeli; inni łkali; kilku uklękło lub położyło się na podłodze i Ender wiedział, że się modlą. Nie rozumiał tego. Nic się nie zgadzało. Powinni się gniewać.
Pułkownik Graff odłączył od pozostałych i podszedł do niego. Łzy spływały mu po policzkach, ale uśmiechał się. Pochylił się, wyciągnął ramiona i — ku zdumieniu Endera — objął go i przycisnął mocno.
— Dzięki ci, Ender, dzięki — szepnął. — Dzięki Bogu za to, że nam ciebie zesłał.
Inni także podeszli, ściskali mu rękę i gratulowali. Usiłował coś z tego zrozumieć. Może jednak zdał ten egzamin? Przecież to była jego wygrana, nie ich. W dodatku nieuczciwa, oszukana; dlaczego zachowywali się tak, jakby zwyciężył honorowo?
Tłum rozstąpił się, by przepuścić Mazera Rackhama. Ten podszedł wprost do Endera i wyciągnął rękę.
— Dokonałeś trudnego wyboru, chłopcze. Wszystko albo nic. Koniec z nimi albo koniec z nami. Ale Bóg świadkiem, że nie było innej drogi. Gratuluję. Pobiłeś ich i wszystko się skończyło.
„Skończyło. Pobiłeś ich”. Ender nie pojmował.
— Przecież to ciebie pobiłem. Śmiech Mazera wypełnił całą salę.
— Ender, nie ze mną walczyłeś. Nie rozegrałeś ani jednej gry, odkąd zostałem twoim nieprzyjacielem.
Ender nie zrozumiał żartu. Przecież rozegrał mnóstwo gier i wiele go one kosztowały. Zaczynał się irytować.
Mazer sięgnął ręką do jego ramienia, ale Ender strząsnął jego dłoń. Wtedy Mazer spoważniał.
— Ender — powiedział. — Przez ostatnie kilka miesięcy dowodziłeś naszą flotą. Prowadziłeś Trzecią Inwazję. To nie były gry; bitwy toczyły się naprawdę, a jedynym twoim wrogiem były robale. Wygrywałeś wszystkie starcia, a dzisiaj pokonałeś ich ostatecznie nad ich światem ojczystym, gdzie była królowa, wszystkie królowe ze wszystkich ich kolonii. Wszystkie tam były, a tyje wszystkie zniszczyłeś. Nigdy już nas nie zaatakują. Ty tego dokonałeś. Ty. Naprawdę. To nie gra.
Umysł Endera był zbyt zmęczony, by zaakceptować te fakty. Więc to nie świetlne punkty w przestrzeni, ale prawdziwe statki, z którymi walczył i prawdziwe statki, które niszczył. I prawdziwy świat, który rozpylił w nicość. Przeszedł między ludźmi, ignorując ich wyciągnięte ręce, ich słowa, ich radość. Kiedy dotarł do pokoju, rozebrał się, wsunął do łóżka i zasnął.
Ender przebudził się, kiedy potrząsnęli go za ramię. Dopiero po chwili zdołał ich rozpoznać: Graff i Rackham. Odwrócił się do nich plecami.
— Dajcie mi spać.
— Ender, musimy z tobą porozmawiać. Ender odwrócił się do nich.
— Wyświetlali to wideo na Ziemi przez cały dzień i całą noc, od wczorajszej bitwy.
— Wczorajszej?
Musiał przespać całą dobę.
— Jesteś bohaterem, Ender. Wszyscy widzieli, czego dokonaliście, ty i pozostali. Nie sądzę, by znalazł się jakiś rząd, który nie przyznałby ci swego najwyższego odznaczenia.
— Zabiłem ich wszystkich, prawda? — spytał Ender.