Oczy matki błyszczały groźnie, gdy Sharon spojrzała na nią. Miriam Blake zawsze miała swoje zdanie na ten temat. Sama studiowała w Radcliffe, korzystając tam ze stypendium, potem w Akademii Prawa w Boalt na uniwersytecie Columbia i odtąd zawsze walczyła o swoje przekonania, o prawa pokonanych, o los zwykłego człowieka. Teraz walczyła o ludzi takich jak one. Nawet mąż podziwiał jej siłę. Miała więcej odwagi niż wszyscy faceci, których znał. Nie miał zamiaru jej zniechęcać. Ale Sharon czasami obawiała się tego. Nawet bardzo. Ten sam lęk czuła składając podanie do Green Hill.
– A co będzie, jak mnie przyjmą? – Ta myśl przerażała ją i podzieliła się tym z ojcem. – Ja nie jestem taka jak ona, tatusiu… Nie chcę niczego dowieść… ani udowodnić, że mogę się tam dostać… Chcę mieć przyjaciół, dobrze się bawić… ona oczekuje ode mnie zbyt wiele…
Jej oczy wypełniły się łzami. Ojciec rozumiał ją dobrze. Ale nie mógł zmienić żadnej z nich, ani Miriam i jej wymagań wobec wszystkich ani beztroskiej, radosnej, pięknej córki, która bardziej przypominała jego samego niż matkę. Sharon chciałaby kiedyś zostać aktorką na Broadwayu i studiować w UCLA.
– Możesz się tam przenieść na ostatnie dwa lata, Shar – powiedziała matka – jak już spełnisz swój obowiązek.
– Dlaczego muszę spełniać jakiś obowiązek? – krzyczała. – Dlaczego muszę poświęcić dwa lata życia dla jakiejś idei?
– Dlatego, że mieszkasz w domu swojego ojca, na ekskluzywnym przedmieściu Waszyngtonu i dzięki nam możesz spać w miłym, cieplutkim łóżku i nigdy w życiu nie zaznałaś bólu.
– Więc zbij mnie. Traktuj mnie jak niewolnicę, ale pozwól mi robić to, co chcę.
– W porządku. – Oczy matki ciskały złowrogie błyskawice. – Rób, co chcesz. Ale nigdy nie będziesz mogła chodzić z podniesioną głową, jeśli potrafisz myśleć wyłącznie o sobie. Myślisz, że tak właśnie postępowali ci z Little Rock? Przeszli każdy krok tej ciernistej drogi, z bronią przyłożoną do skroni. Członkowie Klanu łamali sobie zęby na ich głowy. I wiesz dla kogo to robili? Dla ciebie dziewczyno, dla ciebie. A ty, dla kogo to zrobisz, Sharon
Blake?
– Dla siebie! – wrzasnęła i pobiegła do swojego pokoju na górę trzasnąwszy drzwiami. Ale słowa matki nie dawały jej spokoju. Tak było zawsze. Nie było z nią łatwo żyć ani ją kochać. Nigdy nie zgadzała się na tanie kompromisy. Ale na dłuższą metę robiła zawsze to, co trzeba. Wszyscy jej coś zawdzięczali.
Freeman Blake próbował porozmawiać z żoną tej nocy. Wiedział co czuje Sharon i jak bardzo chce zdawać do szkoły na Zachodnim Wybrzeżu.
Dlaczego nie pozwolisz jej zrobić tego, co chce?
– Bo ciąży na niej odpowiedzialność. I na tobie także.
– Czy ty kiedykolwiek myślisz o czym innym? Ona jest jeszcze taka młoda. Daj jej szansę. Może nie chce spłonąć dla idei. Może ty robisz już dosyć za nas wszystkich.
Ale oboje wiedzieli, że to nie do końca jest prawdą. Brat Sharon miał tylko piętnaście lat, ale był dokładnie taki jak Miriam, i miał takie same przekonania, tylko zachowywał się jeszcze bardziej agresywnie i radykalnie. Nikomu nie pozwolił się nigdy znieważyć czy zdeptać i Freeman był z tego dumny. Z drugiej strony rozumiał, że Sharon jest po prostu inna.
– Pozwól jej być sobą.
I tak się stało, ale w rezultacie zwyciężyło poczucie winy, jak zwierzyła się potem Tanie.
– I oto jestem tutaj.
Zjadły kolację w głównej jadalni i wróciły do pokoju. Sharon włożyła różową, nylonową koszulę nocną, którą dostała w pożegnalnym prezencie od najlepszej przyjaciółki, a Tana niebieską, flanelową. Związała włosy w długi, lśniący kucyk, słuchając z zapartym tchem opowieści nowej koleżanki.
– Przeniosę się chyba do UCLA dopiero wtedy, kiedy skończę naukę tutaj. – Westchnęła i popatrzyła na różowy lakier, którym właśnie pomalowała paznokcie. – Do diabła, matka za wiele ode mnie oczekuje.
Ona sama chciałaby być tylko piękna i mądra i zostać kiedyś wielką aktorką. To jej wystarczy. Ale to nie dosyć dla Miriam Blake.
Tana uśmiechnęła się.
– Moja matka też pokłada we mnie wielkie nadzieje. Poświęciła mojemu wychowaniu całe swoje życie, zawsze robiła wszystko co mogła dla mnie. Teraz chciałaby, żebym postudiowała tu rok czy dwa i wróciła by wyjść za mąż, za jakiegoś „młodego, miłego człowieka”.
Zrobiła przy tym minę, która miała wyrazić, co Tana myśli na ten temat. Sharon roześmiała się.
– Wszystkie matki myślą o tym, moja też. W duchu pragnie mego małżeństwa, oczywiście pod warunkiem, że będę brała czynny udział w jej krucjacie nawet po ślubie. A co na to twój ojciec? Całe szczęście, że mój mnie rozumie i często ratuje w trudnych sytuacjach On także uważa, że cała ta walka o prawa to bzdury.
– Mój ojciec umarł, zanim się urodziłam. Dlatego matka jest taka przewrażliwiona na moim punkcie. Zawsze jej się wydaje, że stanie mi się coś złego, więc wymyśla różne środki zapobiegawcze i ode mnie oczekuje tego samego.
Spojrzała dziwnie na Sharon.
– Wiesz, właściwie mi to coś przypomina. Skąd ja to znam?
Dziewczęta zachichotały. Upłynęły jeszcze dwie godziny zanim zgasiły światło. Jeszcze przed końcem pierwszego tygodnia w Green Hill, zostały najlepszymi przyjaciółkami. Miały podobny rozkład dnia, jadły razem lunch, chodziły do biblioteki, na długie spacery wzdłuż jeziora. Rozmawiały o życiu, o chłopcach, o rodzicach i przyjaciołach. Tana opowiedziała Sharon o związku jej matki z Arturem Durningiem, nawet o tym, że zaczęło się to, kiedy był jeszcze mężem Marie Durning i co Tana o tym myślała. Krytykowała hipokryzję, wąskie horyzonty i stereotyp życia w Greenwich. Dzieci nadużywające alkoholu, znajomych i przyjaciół domu, w którym wszystko było na pokaz. I jej matka wplątana w to wszystko, pracująca jak niewolnica dzień i noc, gotowa na każde wezwanie, czekająca na telefon. Po dwunastu latach niczego się nie dorobiła.
– Mówię ci, Shar, tak mnie to wkurzało, że już nie mogłam tego wytrzymać. I wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? – W jej oczach zabłyszczały ogniki emocji. – Najgorsze, że ona się na to zgadza. Uważa, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nigdy mu nic nie powie, nigdy nie prosi go o nic więcej. Będzie po prostu tak wegetowała u jego boku do końca życia, wdzięczna, że może mu służyć. Jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że on dla niej nie robi zupełnie nic. Matka ciągle powtarza, że zawdzięcza mu wszystko. Co to jest wszystko? Przez całe życie pracowała jak dziki osioł, żeby do czegoś dojść, a on traktuje ją jak przedmiot… płatna dziwka… Słowa Billy'ego powracały jak bumerang, a ona wyrzucała je ze swoich myśli, chyba już po raz dziesięciotysięczny.
– Sama nie wiem… ona po prostu tego me widzi, nie czuje.
A mnie doprowadza to do szału. Nie mam zamiaru do końca życia całować go w tyłek. Owszem, matce zawdzięczam bardzo wiele, ale wobec Artura Durninga nie mam żadnych długów. I ona także, ale to do niej nie dociera. Ciągle jest taka przerażona… Ciekawe, czy była taka sama, kiedy mój ojciec jeszcze żył…
Matka często powtarzała, że córka jest taka podobna do ojca. Tana była z tego dumna.
– Ja lubię bardziej tatę niż mamę.
Sharon zawsze była bardzo szczera, gdy rozmawiała z Taną o swoich uczuciach. W ciągu pierwszego miesiąca podzieliły się najskrytszymi sekretami, ale Tana nie wyjawiła swojej najgłębszej tajemnicy – jak została zgwałcona. Jakoś nigdy nie mogło jej to przejść przez gardło i wmawiała sobie, że tamta sprawa nie ma już dla niej znaczenia. Kilka dni przed pierwszą potańcówką z okazji Haloween Sharon zaczęła zastanawiać się, w co ma się przebrać. Zostali przecież zaproszeni chłopcy z pobliskiej szkoły męskiej. Leżąc na łóżku, stroiła miny: