– No i co teraz? Co ja mam zrobić? Przebrać się za czarną panterę, czy raczej owinąć się białym prześcieradłem i udawać członka Klanu?
Dziewczęta mogły przyjść bez osób towarzyszących, ponieważ i tak impreza odbywała się w Green Hill. To było dobre rozwiązanie dla Sharon i Tany – obie nie miały nikogo do pary. Nikt się z nimi nie przyjaźnił. Inne dziewczęta trzymały się z daleka od Sharon. Były grzeczne wobec niej i już nawet przestały się na nią gapić, a wszyscy nauczyciele zwracali się do niej taktownie, ale w taki sposób, jakby jej w ogóle nie było. Uważali, że gdy będą ją ignorować, prędzej czy później zniknie stąd. Jedyną jej przyjaciółką była Tana, która chodziła z nią wszędzie i w rezultacie Sharon stała się również jedyną przyjaciółką Tany. Jej także zaczęto unikać. Jeśli chciała zadawać się z czarnuchami, to tym samym wybrała samotność. Sharon nieraz jej to wykrzyczała.
– Dlaczego, do diabła, nie idziesz do swoich! Starała się wtedy, aby zabrzmiało to groźnie, ale Tana potrafiła wyczuć zasadzkę.
– Wypchaj się.
– Jesteś głupia jak but.
– W porządku. To jest nas już dwie. Dlatego tak nam ze sobą dobrze.
– Nie – Sharon uśmiechnęła się od ucha do ucha – dobrze nam, bo ubierasz się jak śmieciarz i gdybyś nie mogła pożyczać moich ciuchów i korzystać z moich nieocenionych porad, wyglądałabyś jak pajac.
– Taa – teraz Tana uśmiechnęła się od ucha do ucha -masz rację. Ale nauczysz mnie jeszcze tańczyć?
Dziewczęta wiły się ze śmiechu na łóżkach i niemal codziennie było je słychać, aż do późnego wieczora. Sharon rozpierała energia, odwaga i ogień, które przywróciły Tanę do normalnego życia. Czasami po prostu siedziały razem, opowiadały sobie dowcipy i pękały ze śmiechu, aż łzy płynęły im po policzkach. Sharon miała poza tym niezwykłe wyczucie stylu i najpiękniejsze ciuchy, jakie Tana widziała w życiu. Obie były prawie tego samego wzrostu i po jakimś czasie trzymały wszystkie ubrania we wspólnych szufladach i zakładały to, co akurat było pod ręką.
– No więc… Tan, w co się przebierasz na Haloween?
Sharon malowała właśnie paznokcie jaskrawym, pomarańczowym lakierem, który wyglądał obłędnie przy jej brązowej skórze. Przyjrzała się świeżo pomalowanym paznokciom, a potem spojrzała na przyjaciółkę, ale twarz Tany była nieprzenikniona.
– Nie wiem… jeszcze zobaczymy…
– Co to ma znaczyć?
Od razu wyczuła coś dziwnego w głosie Tany, coś czego przedtem chyba nigdy nie słyszała. Sharon podejrzewała, że Tana coś przed nią ukrywa, ale nie wiedziała, jak do tego dotrzeć.
– Przecież pójdziesz tam, prawda?
Tana wstała, przeciągnęła się i odwróciła wzrok.
– Nie, nie idę.
– Na miłość boską, dlaczego?
Wyglądała na zaszokowaną tą odpowiedzią. Tana zawsze lubiła dobrze się bawić. Miała wspaniałe poczucie humoru, była śliczną dziewczyną, świetnym kumplem i nie była głupia.
– Nie lubisz Haloween?
– Nie, Haloween jest w porządku… dla dzieci…
Po raz pierwszy Sharon widziała ją w takim stanie i była bardzo zaskoczona.
– Chyba nie stchórzysz przed przyjęciem, Tan. Daj spokój, wymyślę ci jakiś kostium.
Zaczęła przekopywać ich szafę, wyciągać ciuchy i wyrzucać je na łóżko, ale Tana wcale nie wyglądała na rozbawioną. Tego wieczora, gdy światła były już zgaszone, Sharon raz jeszcze próbowała wrócić do tej sprawy.
– Dlaczego właściwie nie chcesz pójść na tańce z okazji Haloween?
Wiedziała, że nie ma chłopaka, ale Sharon nie miała go także. Poza tym sytuacja jedynej w szkole czarnej dziewczyny była znacznie gorsza, ale pogodziła się z tym w momencie podjęcia decyzji o zdawaniu do Green Hill. Do tej pory nie poznały jeszcze nikogo. Tylko kilka dziewcząt chodziło już na randki, ale na pewno na tańcach będą całe tabuny chłopców i Sharon nie mogła już doczekać się tego wieczoru.
– Masz chłopaka w Nowym Jorku, takiego na stałe?
Nic o tym do tej pory nie wspominała. Sharon raczej wątpiła, żeby trzymała to w tajemnicy, mimo że były jeszcze rzeczy, o których nie rozmawiały. Unikały tematu dziewictwa lub jego braku, co było w Jaśminowym Domu raczej niespotykane. Wszystkie dziewczęta nie mogły się oprzeć pasjonującym dyskusjom na ten temat, tylko że, jak Sharon słusznie wyczuwała, Tana nie miała na to ochoty, a i jej także nie bawiły takie rozmowy. Ale teraz przy świetle księżyca Sharon oparła głowę na łokciu i popatrzyła na Tanę.
– Tan…?
– Nie, nic z tych rzeczy… Po prostu nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
– Masz jakiś konkretny powód? Masz alergię na mężczyzn?… kręci ci się w głowie na wysokich obcasach?… czy po północy zamieniasz się w wampira?… chociaż właściwie – zachichotała złośliwie – to byłby świetny numer na Haloween.
Usłyszała śmiech dochodzący z łóżka Tany.
– Nie świruj. Po prostu nie mam ochoty wychodzić. To nic takiego. Ty idź. Idź i zakochaj się w jakimś białym chłopcu i wykończ swoich starych.
Obie zaśmiały się na samą myśl o tym.
– Chryste, chyba wyrzuciliby mnie ze szkoły. Gdyby to zależało od pani Jones, najchętniej wyswatałaby mnie ze starym Samem.
Opiekunka wielokrotnie patrzyła protekcjonalnie na Sharon, a zaraz potem na Sama, jakby mieli ze sobą coś wspólnego.
– Czy ona wie, kim jest twój ojciec?
Freeman Blake całkiem niedawno znowu dostał nagrodę Pulitzera i każdy Amerykanin znał jego nazwisko, bez względu na to, czy czytał jego książki czy nie.
– Nie jestem pewna, czy ona potrafi czytać.
– Daj jej w prezencie książkę z dedykacją, jak następnym razem wrócisz z wakacji.
Tana śmiała się teraz od ucha do ucha, a Sharon wyła z radości
– Ona by umarła…
Ale problem potańcówki z okazji Haloween pozostawał nie rozwiązany. W końcu Sharon poszła przebrana za oszałamiająco seksownego, czarnego kota. W czarnym, obcisłym kostiumie, jej kakaowa twarz i wielkie oczy wyglądały pięknie. Niezwykle długie nogi przyciągały zaciekawione spojrzenia. Po chwili niezręcznego milczenia, ktoś poprosił ją do tańca i w ten oto sposób przetańczyła całą noc. Bawiła się świetnie, mimo że żadna z dziewcząt nie odezwała się do niej. Gdy po pierwszej nad ranem wróciła do domu, Tana spała snem sprawiedliwego.
– Tan?… Tana?… Tan…?
Przyjaciółka z trudem podniosła głowę, półprzytomna, uchyliła odrobinę jedno oko.
– Dobrze się bawiłaś?
– Było cudownie. Przetańczyłam całą noc! Była gotowa opowiadać jej o tej cudownej nocy aż do białego rana, ale Tana przewróciła się tylko na drugi bok i mruknęła:
– To świetnie… dobranoc…
Sharon patrzyła na plecy przyjaciółki i znowu zaczęła się zastanawiać, dlaczego Tana nie poszła razem z nią. Ale gdy następnego dnia próbowała z nią porozmawiać, stało się oczywiste,
• ona nie ma na to ochoty. Wszystkie dziewczęta zaczęły umawiać się teraz na randki z nowo poznanymi chłopcami. Tylko jeden z nich zadzwonił do Sharon Blake. Umówili się nawet i mieli pójść do kina, ale bileter przy drzwiach wejściowych nie pozwolił im wejść do środka.
To nie Chicago, przyjaciele – popatrzył na nich przeciągle, aż chłopak towarzyszący Sharon zaczerwienił się po uszy -jesteście na Południu. A ty, młody człowieku, – zwrócił się do chłopca – idź do domu i znajdź sobie przyzwoitą dziewczynę.
Opuścili to miejsce, a Sharon zapewniała go, że wcale nie miała ochoty iść do kina.
– Naprawdę wcale nie chciało mi się iść do kina, Tom. Nie przejmuj się.
Cisza, która zapadła, kiedy odwoził ją do Jaśminowego Domu była przerażająca. Gdy wreszcie przyjechali na miejsce, odezwała się do niego. Jej głos był łagodny, oczy spokojne, a dłoń, którą go dotknęła, aksamitna jak jedwab.