Выбрать главу

– Och, Sharon…

Westchnęła ciężko i wstała. Popatrzyła z góry na przyjaciółkę.'

– Skąd taka młoda dziewczyna, jak ty, bierze taką mądrość. Sharon uśmiechnęła się, ale jej oczy były dzisiaj bardzo poważne. niemal smutne. ja także mam swoje sekrety.

– Na przykład?

Tana była teraz tak spokojna jak nigdy w życiu. Jakby Sharon tłumiła siedzące w niej jakieś dzikie, wściekłe demony i wypuściła je° na wolność. Duszę Tany ogarnęło wreszcie ukojenie. Nie udało się to matce pięć miesięcy temu a Sharon naprawdę to zrobiła. Tana wiedziała, że bez względu na to, co się stanie, będą przyjaciółkami na zawsze.

– Co ci się przydarzyło?

Tana patrzyła jej prosto w oczy, szukając w nich odpowiedzi. Wiedziała, że czai się w nich historia Sharon, która nie zwierzała się nikomu. Chowała tę tajemnicę w sobie, ale ciągle o tym myślała. Rozmawiała z ojcem tego wieczora, zanim wyjechała do Green Hill. Powiedział jej to samo, co ona przed chwilą mówiła Tanie, że nie wolno marnować sobie życia. Stało się. I było już po wszystkim. I musi się z tym pogodzić, iść naprzód. Nie była jednak pewna, czy kiedykolwiek jej się to uda.

– W tym roku miałam dziecko.

Przez chwilę Tana przestała oddychać i patrzyła na nią zszokowana.

– Naprawdę?

– Tak. Chodziłam z tym samym chłopcem odkąd skończyłam piętnaście lat. Kiedy miałam szesnaście, dał mi pierścionek… no wiesz, Tan… to było takie miłe… On wygląda jak afrykański bożek, jest taki mądry i tak cudownie tańczy…

Wyglądała pięknie i tak młodziutko, gdy myślała o nim.

– Studiuje teraz na Harvardzie – jej oczy posmutniały – ale nie widziałam go ani nie rozmawiałam z nim prawie już od roku. Kiedy się dowiedział, że zaszłam w ciążę chyba się przestraszył. Chciał, żebym ją usunęła u lekarza, którego polecił jego kuzyn, a ja się na to nie zgodziłam… do diabła, słyszałam przecież o dziewczętach, które umierały z tego powodu.

Jej oczy wypełniły się łzami na samą myśl o tym. Zapomniała, że jest przy niej Tana i patrzy na nią.

– Chciałam powiedzieć mamie, ale… po prostu nie mogłam… powiedziałam w końcu ojcu… a on powiedział matce… i okropnie się zdenerwowali… zadzwonili do jego rodziców i wszyscy na siebie krzyczeli i płakali, moja matka nazwała go czarnuchem… jego ojciec nazwał mnie kocmołuchem… to była najgorsza noc w życiu, i kiedy w końcu burza trochę ucichła, rodzice kazali mi wybierać. Mogłam ją usunąć u lekarza, którego znalazła mama albo urodzić i oddać je do adopcji.

Wzięła głęboki oddech tak, jakby teraz miała nastąpić najgorsza część opowiadania.

– Powiedzieli, że nie mogę zatrzymać dziecka… to by zrujnowało całe moje życie… – drżała na całym ciele -… jestem jeszcze za młoda mam dopiero siedemnaście lat… Nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się jednak urodzić. Chyba liczyłam na to, że Danny zmieni zdanie., albo, że moi rodzice… miałam nadzieję, że zdarzy się jakiś cud… ale nic takiego się nie stało. Przez pięć miesięcy siedziałam w specjalnym pensjonacie i sama przerabiałam materiał z ostatniej klasy, a dziewiętnastego kwietnia urodziło się dziecko… malutki chłopczyk…

Trzęsła się, a Tana bez słowa ścisnęła jej dłoń.

– Miałam go nie zobaczyć… ale raz go widziałam… był taki maleńki… rodziłam dziewiętnaście godzin, to było straszne, on ważył tylko sześć funtów…

Jej oczy zapatrzone były gdzieś w dal, myślami była przy malutkim chłopczyku, którego nigdy więcej nie zobaczy. Skierowała teraz spojrzenie na Tanę.

– Już go nie ma, Tan.

Zakwiliła prawie jak małe dziecko. Płakały teraz obie.

– Trzy tygodnie temu podpisałam oficjalne papiery o zrzeczeniu się praw. Matka je przygotowała… adoptowali go jacyś ludzie w Nowym Jorku…

Nie mogła powstrzymać szlochów i opuściła głowę.

– O Boże, Tan, mam nadzieję, że są dla niego dobrzy… nie powinnam go oddawać… i po co było to wszystko? Popatrzyła na przyjaciółkę ze złością.

– W imię czego to zrobiłam? Po to, żeby przyjechać do tej sztywnej szkoły i udowodnić, że kolorowe dziewczęta też mogą się tu uczyć? No i co z tego?

– To nie ma z tym nic wspólnego. Chcieli, żebyś zaczęła wszystko od początku, z mężem i rodziną we właściwym czasie.

– Nie mieli racji i ja także nie miałam. Nie masz pojęcia, jakie to okropne uczucie… ta pustka, kiedy wróciłam do domu z pustymi rękami… bez niego… nic już tego nie zastąpi.

Wzięła głęboki oddech.

Nie widziałam Danny'ego, odkąd zamieszkałam w tym Maryland… i nigdy nie dowiem się, gdzie jest moje dziecko… Skończyłam szkołę razem z moją klasą… ale nikt nie wiedział, co wtedy czułam…

Tana kręciła głową patrząc na przyjaciółkę. Obie były już kobietami. Trudna była droga, która je wyprowadziła na prostą, ale jednego teraz mogły być pewne: każda z nich miała przyjaciółkę. Tana Wyciągnęła Sharon i obie padły sobie w ramiona, ich łzy zmieszały się na policzkach i czuły wzajemnie swoje cierpienia i wspólny ból.

– Kocham cię, Shar.

Tana patrzyła na nią z delikatnym uśmiechem, a Sharon ocierała łzy z policzków.

– Ja… ja ciebie też…

I wróciły do domu, ramię w ramię, w ciszy nocy. Przebrały się i położyły do łóżek, każda zatopiona we własnych myślach.

– Tan?

To był głos Sharon w ciemnościach pokoju.

– Tak?

– Dzięki.

– Za co? Za wysłuchanie? Po to są właśnie przyjaciele… ja też ciebie potrzebuję.

– Mój ojciec miał rację. Trzeba iść śmiało naprzód.

– Chyba tak. Ale jak to zrobić.

– Czy miał na myśli jakieś konkretne sposoby, żeby o tym wszystkim zapomnieć? Sharon zaśmiała się.

– Muszę go o to zapytać. I nagle wpadła na pomysł.

– Może zapytasz go sama? Jedź ze mną do domu na Święto Dziękczynienia!

Tana kręciła się w łóżku, lekko się uśmiechając. Spodobała jej się ta propozycja.

Nie wiem, co powie na to matka.

Ale nagle zdała sobie sprawę, że wcale jej nie zależy na opinii _ W ciągu sześciu miesięcy wiele się zmieniło. Może nadszedł czas żebym rozwinęła skrzydła i zaczęła robić to, na co mam ochotę.

– Zadzwonię do niej jutro wieczorem.

– Dobra.

Sharon uśmiechnęła się sennie i przewróciła się na drugi bok tyłem do przyjaciółki.

– Dobranoc, Tan…

I w chwilę później obie już spały. Po raz pierwszy od miesięcy było im obu lżej na duszy. Teraz mogły spać spokojnie. Dłonie Tany rozłożone wokół jasnych włosów, jak u małego dziecka, i Sharon skulona w czarny, mruczący kłębuszek. Nawet jej długie nogi zniknęły zwinięte w kuleczkę, a ona sama wyglądała jak smacznie śpiące kociątko.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jean Roberts była bardzo rozczarowana, gdy jej córka zadzwoniła, by ją zawiadomić, że nie przyjedzie na Święto Dziękczynienia.

– Jesteś pewna, że będzie ci tam dobrze? – Nie chciała nalegać, ale wolałaby, żeby Tana przyjechała do niej. – Nie znasz tej dziewczyny zbyt dobrze…

– Mamo, ja z nią mieszkam w jednym pokoju. Znam ją lepiej niż kogokolwiek w całym moim życiu.

– Czy na pewno jej rodzice nie mają nic przeciwko temu?

– Dzwoniła do nich dziś po południu. Przygotowali dla mnie pokój i są bardzo szczęśliwi, że Sharon przywozi do domu koleżankę.

Oczywiście, że byli zadowoleni. Miriam wywnioskowała z wiadomości od Sharon, że potwierdziła się jej hipoteza. Sharon może spokojnie studiować w Green Hill, mimo że jest tam jedyną czarną dziewczyną. A teraz w dodatku przywiezie do domu jedną z „nich” i udowodni, że można ją tam zaakceptować. Nie wiedzieli tylko, że Tana była jedyną przyjaciółką Sharon. Że w całym Yolan nie ma miejsca, gdzie mogłaby coś zjeść. Od kiedy tam pojechała ani razu nie dostała się do kina. Nawet w szkolnej kafeterii dziewczęta jej unikały. Ale Sharon była przekonana, że gdyby Miriam znała całą Prawdę, byłby to tylko dowód na to, jak bardzo jej córka jest tam potrzebna. „Oni” musieli wreszcie zaakceptować czarnych i ten dzień właśnie nadszedł. Dla Sharon miało to być wyzwaniem, które powstrzyma ją przed użalaniem się nad sobą po wydarzeniach ubiegłego roku. Miriam Blake uważała, że dzięki temu Sharon przestanie o tym wszystkim myśleć.