– Od jak dawna chadzasz na te bale? Zachichotał jak mały chłopczyk.
– Jestem tu drugi raz. Właściwie powinienem być tu po raz pierwszy, ale w zeszłym roku zaprosili mnie na Bal Kotylionowy przez pomyłkę. I na tę całą resztę przyjęć także.
Zmrużył oczy z diabelskim uśmieszkiem na twarzy.
– To zawracanie głowy, ta cała impreza. Popatrzył na nią z dużą przyjemnością i łyknął szkocką ze swojej szklanki.
– A jak ty się tutaj dostałaś?
– Taksówką.
Uśmiechnęła się do niego słodko, on także się roześmiał.
– Masz wspaniałego partnera. – Jego słowa znowu ociekały sarkazmem. Roześmiała się. – Jesteście już zaręczeni?
– Nie, dziękuję.
– To wskazuje przynajmniej na odrobinę dobrego gustu z twojej strony.
Mówił wolno, lakonicznie, urywając końcówki, i ciągle ze śmiechem na ustach. Tana świetnie się bawiła, słuchając go. Było w nim coś, co kontrastowało z poprawnym zachowaniem i strojem, jaki miał na sobie. Rozmawiał z nią z pełną luzu nonszalancją, co bardzo jej odpowiadało w tym momencie.
– Znasz Chandlera?
Młody człowiek uśmiechnął się znowu.
– Przez dwa lata mieszkaliśmy razem w tym samym internacie; Świetnie gra w squasha, beznadziejnie w brydża, nieźle sobie radził na korcie tenisowym, oblewał matmę, historię i biologię, no i poza tym słoń nadepnął mu na ucho.
Tana roześmiała się wbrew swoim zamiarom. I tak go nie lubiła, ten opis, który przed chwilą usłyszała był niesamowicie szczegółowy i nadzwyczaj wierny prawdzie, mimo że niezbyt pochlebny.
To brzmi bardzo wiarygodnie. Nie za bardzo to miłe, ale chyba prawdziwe.
– Nikt mi nie płaci, żebym był miły.
Zrobił tajemniczą minę i znowu pociągnął łyk drinka ze szklanki. Z uznaniem spojrzał na jej biust i wąską talię.
– A czy w ogóle płacą ci za cokolwiek? Na razie jeszcze nie. – Popatrzył na nią życzliwie. – I jeśli szczęście mi dopisze, to nigdy nie będą mi płacić.
– Do jakiej chodzisz szkoły?
Wzdrygnął się, jakby nagle o czymś zapomniał i spojrzał na nią niemo.
– Wiesz… chyba nie pamiętam.
Uśmiechnął się, podczas gdy ona zastanawiała się, o co tu idzie. Może on w ogóle nie chodził do college'u, ale na takiego również nie wyglądał.
– A ty?
– Uczę się w Green Hill.
Na jego twarzy pojawił się teraz szelmowski uśmieszek, uniósł brew jednego oka.
– No proszę, co za dama. W czym się specjalizujesz? W południowych plantacjach czy nalewaniu herbaty?
– W jednym i drugim. – Zachichotała i wstała. – Przynajmniej chodzę do szkoły.
– Ale tylko dwa lata. A co potem księżniczko? Może to właśnie dzisiejszy bal ma zdecydować o twoim losie? Wielkie Polowanie na Męża Numer Jeden. – Zaczął udawać, że mówi do megafonu. – A teraz wszyscy kandydaci ustawią się pod ścianą, sami zdrowi, młodzi osobnicy płci męskiej z rodowodem… ojcowie niech przygotują świadectwa urodzenia, poza tym proszę przygotować informacje na temat wykształcenia, grupy krwi, prawa jazdy, wysokości majątku osobistego i okresu, w jakim do niego doszliście…
Kontynuował, a ona zaśmiewała się. Zniżył głos.
– Wpadł ci już któryś w oko, czy też jesteś po uszy zakochana w Chandlerze George'u?
– Z pewnością.
Powoli zmierzała w kierunku sali balowej, a on szedł za nią. W pewnej chwili zobaczyli oboje Chandlera całującego pucołowatą rudowłosą po drugiej stronie sali.
Wysoki, ciemnowłosy młodzieniec zwrócił się do Tany ze smutkiem w głosie.
– Mam dla ciebie złe wieści. Obawiam się, że właśnie zostałaś porzucona, księżniczko.
Wzruszyła ramionami i ich niesamowicie zielone oczy spotkały się na chwilę.
– Krzyżyk na drogę.
W jej oczach widać było zadowolenie. Miała w nosie Chandlera George'a.
– Zatańczysz?
– Jasne.
Poprowadził ją z perfekcyjnym wyczuciem rytmu. Był pełen fantazji, ale znać w nim było światowe obycie, nie pasujące do jego młodego wieku. Tana odnosiła wrażenie, że bywał w towarzystwie, chociaż nie miała pojęcia, w jakim. Nie wiedziała nawet, kim on jest, ale w chwilę później on nadrobił to niedopatrzenie.
– A tak przy okazji, księżniczko, jak się nazywasz?
– Tana Roberts.
– A ja nazywam się Harry.
Popatrzył na nią i zachichotał jak mały chłopczyk i nagle wyrzucił z siebie.
– Harrison Winslow Czwarty, jeśli chodzi o ścisłość. Ale Harry wystarczy.
– Czy mam być tym wstrząśnięta?
I rzeczywiście była, ale nie miała zamiaru się z tym zdradzić.
– Tylko, jeśli regularnie czytujesz rubryki towarzyskie. Harison Winslow Trzeci zwykle robi z siebie durnia we wszystkich większych miastach świata… najczęściej w Paryżu i Londynie, jeśli ma trochę czasu – w Rzymie… Gstaad, Saint Moritz… Monachium i Berlinie. Jeżeli już nie ma wyboru, to w Nowym Jorku, gdzie walczy ze współspadkobiercami majątku, jaki pozostawiła pod jego opieką moja babka. Nie lubi przebywać w Stanach ani ze mną.
Mówił to tak monotonnie i bez wyrazu. Tana zastanawiała się, co tak naprawdę dzieje się w jego sercu. Nie miała pojęcia jak się zachować.
Moja matka umarła, kiedy miałem cztery lata. W ogóle jej nie pamiętam, tylko czasem przychodzi do mnie w aurze zapachu… powiewu jej perfum… albo jakiegoś dźwięku, śmiechu na schodach, jakby mieli zamiar z ojcem gdzieś wyjść… lub sukienki, która mi ją przypomina. Ale to raczej niemożliwe. Popełniła samobójstwo. Bardzo kruche – jak mawiała o niej moja babka – ale piękne cacuszko. I od tej pory biedny ojciec nie może wyleczyć ran… Zapomniałem wspomnieć o Monako i Cap d'Antibes. Tam też próbuje zapomnieć. Oczywiście w towarzystwie. Ma stałe towarzystwo w Londynie, gdzie rezyduje przez większość roku, natomiast bardzo piękny egzemplarz jest w Paryżu… lubi z nią jeździć na narty… i ma też Chinkę w Hongkongu. Kiedyś, jak byłem w szkole zwykle zabierał mnie ze sobą, ale stałem się tak niemożliwy, że przestał. To… -jego brwi zmarszczyły się w grymasie -… i inne sprawy. W każdym razie – oczy zwęziły się w cynicznym uśmiechu – tak oto wygląda Harrison Winslow lub co najmniej jeden z nich.
– A ty?
Jej głos był taki łagodny, a jego oczy bardzo smutne. Powiedział jej więcej, niż miał zamiar. Ale wypił już cztery szkockie. Na szczęście nie plątały mu się nogi, tylko najwyżej trochę rozwiązał mu się język, ale nie zależało mu na tym. Każdy w Nowym Jorku wiedział kim jest Harry Winslow, ojciec i syn.
– Jesteś taki jak on?
Wątpiła w to. Przede wszystkim, nie miał tyle czasu, żeby przejąć wszystkie cechy ojca. Nie mógł być od niej dużo starszy. Wzruszył ramionami bez cienia uczuć.
– Pracuję nad tym. – Uśmiechnął się znowu. – Strzeż się, ślicznotko! Strzeż się!
I z tymi słowami znów porwał ją w ramiona i pociągnął na parkiet. Zauważyła, że obserwuje ich jej matka. Już od dłuższej chwili na nich patrzyła i dowiedziała się nawet od kogoś, kim on jest. Nie wyglądała na niezadowoloną.
– Często widujesz się z ojcem?
Cały czas zastanawiała się nad tym, co powiedział jej w czasie To musiało być samotne życie… szkoły z internatami… matka popełniła samobójstwo, kiedy miał cztery lata… ojciec większość czasu spędzał gdzieś w świecie i w dodatku był rozpustnikiem
– Raczej nie. Nie ma na to czasu.
Przez chwilę zabrzmiało to jak wyznanie małego chłopca. Zrobiło jej się go żal, ale on szybko odwrócił jej uwagę od swojej osoby.
– A ty? Jaka jest twoja historia, Tano Roberts, poza tym, że masz żałosny gust, jeśli chodzi o mężczyzn?