– Jak możesz coś takiego mówić? Przecież nie ma tu nic oprócz ścian i podłóg.
– Nie wiem. Po prostu tak się tu czuję. Może dlatego, że wiem, że to twój dom. – Odwrócił się do niej i nagle bardzo posmutniał. – Przepraszam cię, Tan, jest piękny… nie chciałem ci popsuć radości.
– Nie ma sprawy. Urządzę go tak, żeby nam obojgu było tu wygodnie. Obiecuję ci.
Tego wieczoru zabrał ją na kolację i godzinami rozmawiali o jej nowej pracy, o „szkole dla sędziów” w Oakland, do której będzie musiała uczęszczać przez trzy tygodnie, zamknięta w hotelu razem z innymi nowo mianowanymi sędziami. Nagle wszystko stało się dla niej takie nowe i fascynujące. Nie czuła się tak od lat.
– To tak, jakby zaczynać życie od nowa, prawda? Jej spojrzenie emanowało radością. Uśmiechnął się.
– Chyba tak.
Potem wrócili do domu i kochali się. Wszystko było tak, jakby nic ważnego nie zaszło. Następny tydzień spędziła kupując nowe meble, sfinalizowała umowę i kupiła suknię na ceremonię inauguracyjną. Zaprosiła na nią nawet matkę. Niestety, Artur nie czuł się zbyt dobrze, a Jean nie chciała zostawić go samego. Ale przyjedzie Harry, Averil i Jack, wszyscy jej przyjaciele i znajomi, których nazbierała przez te wszystkie lata. W końcu na ceremonii pojawiło się dwieście osób i Harry wydał przyjęcie na jej cześć w Trader Vic's. To była najbardziej uroczysta chwila, jaka jej się przydarzyła w życiu. Tego popołudnia ciągle śmiała się, całując Jacka.
– To prawie tak jak nasze wesele, prawda? – Roześmiała się i wymienili spojrzenie, które oboje rozumieli.
– Dzięki Bogu coś znacznie lepszego. – Pośmiali się znowu i zatańczyli. Oboje byli trochę wstawieni, kiedy wrócili do domu tej nocy. W następnym tygodniu zaczynała „szkołę dla sędziów”.
Zamieszkała w hotelu, w pokoju, który jej przydzielono, ale zaplanowała, że weekendy będzie spędzała w Tiburon z Jackiem. Tak się jednak składało, że zawsze było coś do zrobienia w jej nowym domu: jakiś obraz do powieszenia, oświetlenie do zamontowania, odbiór zamówionego łóżka, rozmowa z ogrodnikiem. Przez pierwsze dwa tygodnie, jeśli nie była akurat w „szkole”, spędzała noc w mieście.
– Dlaczego nie przyjedziesz spać ze mną? – W jej głosie był żal i irytacja. Nie widziała go od wielu dni, ale ostatnio to nie było nic nadzwyczajnego. Miała zbyt wiele innych zajęć.
– Mam mnóstwo pracy. – Odpowiadał lakonicznie.
– Możesz ją zabrać ze sobą, kochanie. Ugotuję zupę i przyrządzę sałatkę, możesz pracować w moim pokoju.
Zwrócił uwagę na sposób, w jaki mówiła o domu, podkreślając swoją własność. Tak jakby wszystko w tych dniach go drażniło, ale oprócz tego miał jeszcze wiele innych problemów.
– Nie wiesz, jak to jest, wlec do czyjegoś domu wszystkie te papierzyska?
– To nie jest czyjś dom, tylko mój. I ty też tu mieszkasz.
– Od kiedy?
Zranił ją tym tonem i wycofała się szybko. Nawet w Święto Dziękczynienia atmosfera była napięta. Spędzili je z Harrym, Averil i dzieciakami.
– Jak tam nowy dom, Tan? – Harry cieszył się wszystkim, co się działo wokół niej, ale zauważyła, że był zmęczony i mizernie wyglądał. Averil także wydawała się napięta. To był trudny dzień dla wszystkich, nawet dzieci marudziły bardziej niż zwykle. Jack i dziecko chrzestne Tany byli przez cały dzień nie do zniesienia. Westchnęła ciężko, kiedy ruszyli w kierunku miasta. Jack przerwał ciszę, która zapadła w samochodzie.
– Nie cieszysz się teraz, że nie masz dzieci? – Powiedział patrząc na nią. Uśmiechnęła się do niego.
– W takie dni jak dzisiejszy, tak. Ale kiedy są tak pięknie ubrane i takie słodkie albo kiedy śpią, gdy patrzę, jak Harry patrzy na Ave… czasami wydaje mi się, że to musi być cudowne uczucie… – Westchnęła i spojrzała na niego. – Ale chyba nie mogłabym tego znieść…
– Wyglądałabyś nieźle w todze z wianuszkiem dzieci wokół. – Powiedział to sarkastycznie, a ona roześmiała się. Ostatnio był wobec niej szorstki i zauważyła, że wiezie ją do miasta, a nie do Tiburon. Spojrzała na niego zaskoczona.
– Nie jedziemy do domu, kochanie?
– Pewnie… Myślałem, że chcesz wrócić do siebie…
– Mogę wrócić… ale… – Wzięła głęboki oddech. Trzeba to w końcu powiedzieć. – Jesteś na mnie wściekły za to, że kupiłam ten dom, prawda?
Wzruszył ramionami i jechał dalej, patrząc przed siebie na inne samochody. – Pewnie musiałaś tak zrobić. Po prostu nie spodziewałem się, że możesz tak postąpić.
– Ja przecież tylko dlatego kupiłam ten mały domek, bo musiałam zamieszkać w mieście.
– Nie wiedziałem, że musiałaś zostać jego właścicielką, Tan.
– A co to za różnica, czy wynajmę czy kupię? Poza tym wiesz, że to dobra inwestycja. Rozmawialiśmy już kiedyś o tym.
– Tak, i zdecydowaliśmy, że lepiej nie kupować. Dlaczego musiałaś zamknąć się w czymś takim na stałe? – Na myśl o tym dostawał dreszczy. Był zadowolony z tego, że wynajmuje mieszkanie w Tiburon. – Nigdy przedtem nie myślałaś o tym.
– Czasami sprawy zmieniają obrót. W tym momencie miało to dla mnie sens, poza tym zakochałam się w nim.
– Wiem, że to prawda. Może właśnie to mi przeszkadza. On jest taki bardzo „twój”, a nie „nasz”.
– Wolałbyś kupić coś razem ze mną? – Ale znała go dobrze i wiedziała, co odpowie, a on zaprzeczył ruchem głowy.
– To by skomplikowało nam życie. Wiesz o tym.
– Nie da się tak prosto żyć przez cały czas. I tak wydaje mi się, że na razie nieźle sobie z tym wszystkim radzimy. Jesteśmy najbardziej niezależnymi i nie obciążonymi majątkowo ludźmi, jakich znam.
Robili to specjalnie. Nic nie było na stałe, żadnych podpisów i deklaracji do końca życia. Byli niezależni i mogli zmieniać swoje życiowe plany z godziny na godzinę, a przynajmniej tak im się wydawało. Tak sobie wmawiali przez ostatnie dwa lata.
Tana ciągnęła dalej: – Do diabła, przecież już miałam mieszkanie w mieście. Co w tym takiego strasznego?
Tak naprawdę nie chodziło mu o dom, tylko o jej pracę. Zaczęła to podejrzewać już parę tygodni wcześniej. Przeszkadzało mu wszystko, to całe zamieszanie wokół jej osoby, prasa. Tolerował to do tej pory, ponieważ była tylko asystentką prokuratora okręgowego, a tu nagle została sędzią… Wysoki Sądzie… Sędzia Roberts, widziała zmianę w wyrazie jego twarzy, ilekroć ktoś zwrócił się do niej w ten sposób.
– Wiesz, Jack, to naprawdę niesprawiedliwe, że tak to odbierasz. Nie mogę przecież nic na to poradzić. Przydarzyło mi się coś wspaniałego, a teraz musimy tylko nauczyć się z tym żyć. To mogło równie dobrze przytrafić się tobie.
– Myślę, że ja bym to inaczej załatwił.
– Jak? – Jego słowa zraniły ją mocno.
– Właściwie… – patrzył na nią oskarżycielsko, a złość, jaka narastała między nimi znalazła wreszcie ujście w słowach, jak symfonia z chorałem. Z ulgą wyrzucali to z siebie. – Wydaje mi się, że nie przyjąłbym tej propozycji. To taki pompatyczny tytuł.
– Pompatyczny? To, co mówisz, jest okropne. Uważasz, że jestem snobką, dlatego że przyjęłam tę propozycję?
– Zależy, jak tym pokierujesz. – Odpowiedział enigmatycznie.
– To znaczy?
Zatrzymali się na światłach, a on spojrzał w jej kierunku. Nagle odwrócił się w przeciwną stronę. – Posłuchaj… to jest bez znaczenia… Po prostu nie chcę, żeby coś zmieniło się między nami. Nie podoba mi się to, że mieszkasz w mieście, nie podoba mi się twój cholerny dom i to wszystko razem.