Выбрать главу

– Więc masz zamiar mnie ukarać, o to chodzi, tak? Robię wszystko, co mogę, żeby załatwić to nie krzywdząc nikogo, tylko proszę cię daj mi szansę. Pozwól mi to jakoś rozwiązać. Dla mnie to także ogromna zmiana, wiesz o tym.

– Nie wiesz nawet, jak to po tobie widać. Wyglądasz na tak szczęśliwą jak nigdy w życiu.

– Jestem szczęśliwa. – Była z nim szczera. – To cudowne, pochlebia mi i takie ciekawe. Cieszę się moją karierą. To mnie fascynuje, ale jednocześnie przeraża i jest takie nowe. Nie za bardzo wiem, co z tym wszystkim zrobić. Nie chcę cię skrzywdzić…

– Nieważne…

– Jak to nieważne? Kocham cię, Jack. Nie chcę, żeby to nas zniszczyło.

– Wobec tego nie zniszczy. – Wzruszył ramionami i jechał dalej, ale żadne z nich nie było o tym przekonane. Przez następne tygodnie był nadal nie do wytrzymania. Kiedy tylko mogła, starała się spędzać noc w Tiburon i od razu zaczynała się do niego przymilać, ale on był na nią zły. Święta Bożego Narodzenia, które spędzili razem, były także przygnębiające. Stało się oczywiste, że nienawidził wszystkiego, co dotyczyło jej domu. Następnego dnia wyjechał o ósmej rano, mówiąc że ma jeszcze wiele do zrobienia. Przez następne kilka miesięcy bardzo utrudniał jej życie, ale za to wielką przyjemnością była dla niej nowa praca. Jedyne, co jej się nie podobało, to godziny pracy. Siedziała w kancelarii czasem nawet do północy, tyle musiała się jeszcze nauczyć, tyle paragrafów przeczytać i nawiązać do nich przy konkretnej sprawie. Tyle od niej zależało, że przestała zauważać wszystko inne, do tego stopnia, że nie zwróciła uwagi na to, jak źle wygląda Harry. Nie zdawała sobie sprawy, jak rzadko chodził do pracy, i wreszcie pod koniec kwietnia Jack brutalnie otworzył jej oczy.

– Czy ty jesteś ślepa? On umiera, na miłość boską. Umiera już od sześciu miesięcy, Tan. Czy tobie już na nikim nie zależy? Jego słowa zraniły ją do żywego, patrzyła na niego przerażona.

– To nieprawda… to niemożliwe… – Ale nagle przypomniała sobie jego bladą twarz, upiorne oczy i oto wszystko ułożyło się w tragiczną całość. Dlaczego nic jej nie powiedział? Spojrzała oskarżycielsko na Jacka. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Nie usłyszałabyś. Jesteś tak cholernie zajęta i ważna, że nie widzisz tego, co dzieje się wokół ciebie.

To były cierpkie słowa oskarżenia, wiele w nich było złości. Tego wieczoru bez słowa opuściła Tiburon i wróciła do swojego domu. Zadzwoniła do Harry'ego i zanim cokolwiek powiedziała, zaczęła płakać.

– Co się stało, Tan? – Jego głos brzmiał jak głos kogoś bardzo zmęczonego, a ona poczuła się tak, jakby za chwilę miało pęknąć jej serce.

– Nie mogę… Ja… O, Boże, Harry… – Wszystkie stresy ostatnich miesięcy nagle spiętrzyły się. Złość Jacka i to, co powiedział jej tego wieczoru o chorobie Harry'ego. Nie mogła uwierzyć, że on umiera, ale kiedy zobaczyła go następnego dnia podczas lunchu, patrzył na nią bardzo spokojnie i przyznał, że to prawda. Zamarło w niej serce, patrzyła na niego nadal nie wierząc w to, co usłyszała. – To nie może być prawda… to niesprawiedliwe… – Siedziała i szlochała jak małe dziecko, nie mogąc nic dla niego zrobić, wykraść go chorobie. Było w niej zbyt wiele bólu, by komukolwiek pomóc. Podjechał wózkiem do jej krzesła, by objąć ją ramionami. W jego oczach także lśniły łzy, ale był dziwnie spokojny. Wiedział o tym od prawie roku, powiedzieli mu już dawno temu: rany, jakie odniósł, mogły znacznie skrócić jego życie, i tak też się stało. Cierpiał na wodonercze, które trawiło jego ciało krok po kroku. Niewydolność nerek pogłębiała się coraz bardziej. Próbowali wszystkiego, ale jego ciało powoli poddawało się. Patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.

– Nie potrafię bez ciebie żyć.

– Ależ potrafisz. – Bardziej martwił się o Averil i dzieciaki. Wiedział, że Tana sobie poradzi. Uratowała mu życie. Ona nigdy się nie poddaje.

– Chcę, żebyś zrobiła coś dla mnie. Zadbaj o Averil. Dzieci są zabezpieczone, a ona ma wszystko, czego potrzebuje, ale Ave nie jest taka przebojowa jak ty, Tan… zawsze była tak bardzo uzależniona ode mnie.

Popatrzyła na niego. – Czy twój ojciec wie?

Zaprzeczył głową. – Nikt nie wie oprócz Jacka i Ave, a teraz ciebie. – Był zły, że Jack jej to powiedział, a zwłaszcza, że zrobił to w wybuchu złości. Teraz chciał, żeby coś mu przyrzekła. – Obiecujesz mi, że zaopiekujesz się nią?

– Oczywiście, że to zrobię.

To było obrzydliwe, mówił tak, jakby wybierał się gdzieś w podróż. Gdy patrzyła na niego, dwadzieścia lat miłości przewinęło się przed jej oczami… pierwszy taniec, kiedy się poznali… lata w Harvardzie i BU… podróż na Zachód… Wietnam… szpital… studia prawnicze… ich wspólne mieszkanie… noc narodzin jego pierwszego dziecka… to było niesamowite, niemożliwe. Jego życie nie skończyło się jeszcze, nie mogło się skończyć. Za bardzo go potrzebowała. Ale po chwili przypomniała sobie serię infekcji pęcherza i nagle zrozumiała, do czego to wszystko prowadziło – on umierał. Zaczęła znowu płakać, a on objął ją. Popatrzyła na niego i załkała.

– Dlaczego?… To niesprawiedliwe.

– W życiu jest cholernie mało sprawiedliwości. – Uśmiechnął się do niej, takim maleńkim, szarym, chłodnym uśmiechem. Nie myślał o sobie, tylko o żonie i dzieciach. Zamartwiał się ich losem już od miesięcy. Próbował nauczyć Averil załatwiać wszystko samodzielnie, ale próby okazały się bezskuteczne. Była kompletnie roztrzęsiona i nie chciała niczego się uczyć, tak jakby w ten sposób mogła powstrzymać nieuchronny, tragiczny finał. Ale nic nie mogło już temu zapobiec. Co dzień stawał się coraz słabszy i wiedział o tym. Przychodził teraz do biura tylko raz albo dwa razy w tygodniu. To dlatego nigdy nie mogła go zastać, kiedy od czasu do czasu wpadała do biura Jacka.

– Jack już zaczyna mnie nienawidzieć. – Wyglądała tak ponuro, że zmartwił się tym. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Każde z nich przeżywało trudne chwile. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że umrze, ale wiedział, że to prawda. Czuł się jak szmaciana lalka, z której powoli wypadały trociny i któregoś dnia nie pozostanie już nic. I to wszystko. Obudzą się któregoś dnia, a jego już nie będzie. Odejdzie w ciszy. Nie z wrzaskiem i krzykiem, z którymi pojawia się na świecie, ale ze łzą w oku i ostatnim westchnieniem, z którymi przechodzi się do następnego życia, jeśli coś takiego istnieje. Nawet nie wiedział, czy w to wierzy i chyba nie zależało mu na tym. Za bardzo był przejęty i zmartwiony z powodu wszystkich ludzi, których musiał opuścić: partnera, żony, dzieci, przyjaciół. Wszyscy na niego liczyli, a dla niego ta myśl była nie do zniesienia. Jednak w pewien sposób trzymało go to przy życiu, tak jak w tej chwili spotkanie z Tan. Czuł, że zanim odejdzie, musi jej o czymś powiedzieć. Coś ważnego. Chciał, żeby zmieniła swe życie, zanim będzie za późno. I to samo powiedział Jackowi, ale on nie chciał słuchać.

– To nie jest nienawiść, Tan. Posłuchaj, on jest przerażony pracą, która na niego spadnie. Poza tym w ciągu ostatnich miesięcy martwi się mną.

– Mógł przynajmniej coś powiedzieć.

– Kazałem mu przysiąc, że nie powie, więc nie możesz go za to winić. I na dodatek, jesteś teraz ważną osobistością, Tan. Twoja praca jest ważniejsza od jego. Tak się sprawy ułożyły. To jest trudna sytuacja dla was obojga, ale on będzie musiał do tego przywyknąć.

– Powiedz mu to.

– Powiedziałem.

– On mnie obwinia za to, co się stało. Nienawidzi mojego domu, nie jest tym samym człowiekiem.

– Ależ jest.

Harry uważał, że nawet aż za bardzo. Był tak idiotycznie wierny swoim zasadom, żeby do nikogo się nie przywiązywać, żadnych zobowiązań i kontraktów na dłuższą metę. To było puste życie i Harry mówił mu o tym wiele razy, chyba nawet za często. Jack tylko wzruszał ramionami. Podobał mu się ten styl życia, przynajmniej do chwili, kiedy Tana zaczęła nową pracę. To najbardziej go mierziło i nie ukrywał tego przed Harrym. – Może jest o ciebie zazdrosny. To nie jest przyjemne, ale możliwe. W końcu jest tylko człowiekiem.