– Czy jesteś szczęśliwa, kochanie?
Russ spojrzał na Tanę w taki sposób, że jej serce zadrżało ze wzruszenia. Wydawało się jej nieprawdopodobne, że dane jej było spotkać takiego człowieka jak on. Nigdy nie marzyła nawet o tym, że uda się jej przeżyć coś takiego. Czuła się, jakby była stworzona, by należeć do niego. Kiedy przechodziła między krzesłami, złapała się na tym, że myśli o Harrym. – No i jak czubku? Dobrze zrobiłam? – uśmiechnęła się przez łzy.
Zrobiłaś wspaniale! Wiedziała, że i Harry, i Rusa byliby sobą zachwyceni. Czuła obecność Harry'ego. Harrison i Averil przysłali telegram. Córki Russa przyjechały na uroczystość. Były to zgrabne, atrakcyjne i sympatyczne dziewczyny, podobnie zresztą jak ich mężowie. Tana polubiła całą rodzinę. Łatwo było ich pokochać, wszyscy byli dla niej tacy serdeczni. Zwłaszcza Lee bardzo ciepło przyjęła swoją nową macochę. W końcu była od niej tylko dwanaście lat młodsza.
– Dzięki Bogu, że zaczekał, aż dorośniemy, i dopiero się ożenił. – Lee roześmiała się. – Po pierwsze w domu jest teraz o niebo ciszej i spokojniej, a po drugie nie musisz nas znosić. Był samotny przez tyle lat. Beth i ja jesteśmy ci wdzięczne, jak diabli, że za niego wyszłaś. Z przykrością myślałam o tym, że mieszka sam w tym wielkim, pustym domu.
Błaznowała trochę, miała na sobie przepiękny strój własnego projektu. Niewątpliwie uwielbiała Russa, miała też bzika na punkcie swojego męża. Beth również nie widziała nikogo poza rodziną. Tworzyli idealnie zgraną grupę. Gdy Jean patrzyła na nich, wdzięczna była losowi, że Tana miała dość rozumu, żeby nie zakochać się w Billym, kiedy sama ją do tego popychała. Jej córka wykazała wiele wyczucia. Całe życie czekała na tego jedynego, nadzwyczajnego mężczyznę. A teraz miała przed sobą wspaniałą przyszłość. Ten dom był najcudowniejszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziała. A Tana z takim wdziękiem i swobodą kierowała lokajem i gosposią, którzy pracowali tu od lat. Krążyła między pokojami zabawiając gości i przyjaciół. Zwracali się do niej „Wysoki Sądzie”, a ktoś powiedział dowcipny wiersz o sędzinie i sędzim.
To było cudowne popołudnie. Wkrótce znowu wyjechali do Meksyku w podróż poślubną, wracając przez La Jolla i Los Angeles. Tana wzięła w pracy miesiąc urlopu, a w drodze powrotnej uśmiechała się powtarzając swoje nowe nazwisko. Sędzina Carver… Tana Carver… Tana Roberts Carver… Dodała jego nazwisko do swojego. Nie dla niej były feministyczne hasła. Czekała na niego trzydzieści osiem lat, prawie trzydzieści dziewięć. Długo opierała się małżeństwu, ale skoro zdecydowała się wreszcie na ten krok, to miała zamiar korzystać z wszystkich jego przywilejów. Wracała do domu co wieczór odprężona i szczęśliwa, że go widzi. Do tego stopnia emanowała z niej radość, że zapytał ją o to któregoś razu.
– Kiedy zaczniesz zachowywać się wreszcie jak prawdziwa żona i pogderasz trochę?
– Chyba zapomniałam.
Uśmiechnął się do niej i znowu rozmawiali o jej domu. Myślała o tym, żeby go wynająć. Był taki piękny, że nie chciała go sprzedać, mimo iż wiedziała, że nie będzie już nigdy w nim mieszkać.
– Może jednak powinnam go sprzedać.
– A może ja bym go od ciebie wynajął dla Beth i Johna, żeby mieli gdzie mieszkać, gdy przyjadą do nas z wizytą?
– To cudowny pomysł. – Uśmiechnęła się do niego- Niech pomyślę… możesz go mieć za dwa całusy i… wycieczkę do Meksyku…
Roześmiał się i w końcu zdecydowali się go zatrzymać i wynająć. Tana w całym swoim życiu nie zaznała więcej szczęścia niż teraz. Była to jedna z tych chwil, kiedy czuła, że wszystko układa się pomyślnie, dokładnie tak, jakby sobie tego życzyła. Któregoś dnia wpadła na kogoś z impetem. Spieszyła się idąc z sądu na wspólny lunch z Russem, kiedy nagle stanęła oko w oko z Drew Landsem. Gdy uświadomił sobie, kim teraz była, poczuł się bardzo głupio i z początku nie wiedział, co powiedzieć. Stali przez chwilę rozmawiając uprzejmie. Trudno było uwierzyć, ile bólu jej kiedyś zadał. Patrząc na niego, nie mogła sobie tego wyobrazić. Jeszcze bardziej niesamowite było to, że Julie i Elizabeth miały już po osiemnaście i dwadzieścia dwa lata. – Mój Boże czy to naprawdę było już tak dawno?
– Chyba tak, Tan. – Jego głos był tak aksamitny, że nagle rozzłościł ją. Widziała w jego spojrzeniu, że traktował ją w sposób, który już dawno przestał być odpowiedni. – Eileen i ja rozwiedliśmy się sześć lat temu.
Jak on śmie mówić jej o tym… jak śmiał rozwieść się po tym, jak bardzo ją skrzywdził…
– Współczuję. – Jej głos był zimny, traciła zainteresowanie tym co mówił. Nie chciała spóźnić się na spotkanie z Russem. Wiedziała, że pracował nad ważną sprawą.
– Rany… zastanawiam się właśnie… może moglibyśmy się kiedyś spotkać. Mieszkam teraz w San Francisco…
Uśmiechnęła się do niego. – Z przyjemnością spotkamy się kiedyś z tobą. Ale w tej chwili mój mąż jest zupełnie pochłonięty dużą sprawą.
Zaśmiała się do niego niemal diabelsko, pomachała mu ze słowami pożegnania i pobiegła. Russ dostrzegł w jej oczach wyraz zwycięstwa, kiedy spotkali się na lunchu w Hayes Street Grill. To był jeden z ich ulubionych lokali i często się tam umawiali, żeby całować się przy stoliku w rogu sali i głaskać z czułością podczas lunchu, podczas gdy ludzie uśmiechali się do nich.
– No i z czego tak się cieszysz? – Znał ją zbyt dobrze.
– Z niczego… – Ale nie miała przed nim sekretów. – Właśnie wpadłam na Drew Landsa po raz pierwszy od prawie siedmiu lat. Co za sukinsyn. Chyba zawsze taki był, słaby, beznadziejny dupek.
– O rany, a co on ci zrobił, żeby zasłużyć na tyle epitetów?
– To on był tym żonatym facetem, o którym ci opowiadałam…
– Aha!
Russ wyglądał na rozbawionego, widząc, jakie ognie biją z jej oczu. Nie obawiał się, że może ją stracić z powodu innego mężczyzny, ale nie dlatego, że był tak zarozumiały. Po prostu wiedział, jak głębokie jest uczucie, które ich łączy. To zdarzało się w życiu niezwykle rzadko i był za to bardzo wdzięczny losowi. Nigdy nikogo do tej pory nie darzył taką miłością.
– I wiesz co? On w końcu rozwiódł się ze swoją żoną.
– To było do przewidzenia. – Russ uśmiechnął się. – I teraz chciał się znowu z tobą umówić, tak?
Roześmiała się. – Powiedziałam mu, że chętnie się z nim spotkamy któregoś razu i zwiałam.
– Jesteś małą czarownicą. Ale i tak cię kocham. A jak było dzisiaj w sądzie?
– Nieźle. Dostałam interesującą sprawę, dotyczy kwestii uszkodzenia ciała podczas wypadku przy pracy. Na pewno będzie z tym wiele zamieszania, ale wygląda na to, że jest w niej parę intrygujących wątków i zawiłości. A jak się posuwa twoja monstrualna sprawa?
Uśmiechnął się do niej. – Nareszcie zamykam ją do klatki.
I – przez moment popatrzył na nią dziwnie – dzwoniła do mnie Lee.
– Jak się miewa?
– Dobrze. – Spojrzał na żonę, a ona na niego. Coś dziwnego wisiało w powietrzu.
– Russ, co się stało? – Zaniepokoiła się o niego. Wyglądał nieswojo.