Выбрать главу

– Daj spokój, mamo, nie jestem już dzieckiem. Dlaczego muszę tam iść, skoro tego nie chcę? Dlaczego uważasz, że jeśli nie pójdę, to będzie to nietaktem? Czy nie mogę mieć innych planów? Za dwa tygodnie i tak wyjeżdżam i chcę się pożegnać z przyjaciółmi. Już ich pewnie nigdy nie zobaczę…

Była taka przygnębiona, że matka popatrzyła na nią z rozczuleniem.

– Porozmawiamy jeszcze o tym, Tano.

Ale Tana doskonale wiedziała, jak zwykle kończą się takie rozmowy. Chciało jej się płakać. Matka uparła się, żeby wysłać ją na to przyjęcie do Billy'ego Durninga, a on był beznadziejnym głupkiem, przynajmniej takie było jej zdanie. Ann była jeszcze gorsza. Zarozumiała snobka, która leci na wszystkich facetów. W stosunku do Tany zawsze zachowywała się bardzo układnie. Ale ona i tak wiedziała, że to zwykła dziwka. Na poprzednich przyjęciach u Billy'ego dużo piła i zwracała się do Jean tak lekceważąco, że Tana miała ochotę dać jej w twarz. Zdawała sobie sprawę, że jakiekolwiek napomknięcie o tym wystarczy, aby zraniona matka wywołała kolejną burzę. To już zdarzało się wcześniej wiele razy, a Tana nie była dziś w odpowiednim nastroju do takich rozmów.

– Chcę tylko mamo, żebyś zrozumiała, jak ja się teraz czuję.

Nie pójdę tam.

– To dopiero za tydzień. Dlaczego musisz o tym decydować dzisiaj?

– Tylko ci mówię…

Zielone oczy były wzburzone i patrzyły na nią złowieszczo. Jean już wiedziała, że nie powinna dłużej dolewać oliwy do ognia.

– Co rozmroziłaś dziś na obiad?

Tana znała metody matki. Unikanie odpowiedzi na pytania było jej specjalnością, ale ona postanowiła, że to jeszcze nie koniec. Poszła z Jean do kuchni.

– Wyjęłam stek dla ciebie.

Spojrzała na matkę nieśmiało. Chciała się usamodzielnić i mieć własne życie, ale nie lubiła zostawiać jej samej. Wiedziała, ile zawdzięcza Jean, ile poświęcenia kosztowało ją wychowanie córki. Tana rozumiała to bardzo dobrze. Wszystko co najlepsze dostała od matki, a nie od Artura Durninga ani jego zarozumiałych, rozpuszczonych i zepsutych dzieciaków.

– Nie będzie ci przykro, mamo? Nie muszę wychodzić, jeśli nie chcesz.

Jej głos był teraz czuły i łagodny. Wyglądała na więcej niż osiemnaście lat. Łączyło je bardzo głębokie uczucie, jakaś niewidzialna więź. Miały za sobą wiele lat spędzonych razem, mogły zawsze liczyć na siebie, na dobre i na złe. Tana była wrażliwym i troskliwym dzieckiem.

Jean uśmiechnęła się do niej.

– Chcę, żebyś poszła dziś wieczór na to spotkanie z przyjaciółmi, kochanie. Jutro jest twój wielki dzień.

Wybierały się z tej okazji na kolację do „21”. Jean bywała tam tylko z Arturem, ale matura Tany była nadzwyczajną okazją, a poza tym nie musiała już teraz tak bardzo oszczędzać. W Durning International zarabiała świetnie zwłaszcza w porównaniu z dochodami, jakie osiągała w dwunastoletnim okresie sekretarzowania w biurach prawniczych. Ale zawsze była bardzo rozsądna, jeśli chodziło o wydawanie pieniędzy i nie miała skłonności do rozrzutności. Przez te osiemnaście lat od śmierci Andy'ego prowadziła skromny tryb życia, ciągle obawiając się o przyszłość Tany. Czasami mówiła jej, że to właśnie dzięki temu teraz tak dobrze im się powodzi. Jean „dmuchała na zimne” – była bardzo przezorna, zupełnie odwrotnie niż Andy Roberts i Tana, która odziedziczyła po ojcu charakter. Było w niej więcej radości niż w matce, więcej skłonności do żartów, figli, uśmiechu. Miała inne niż matka podejście do życia, była trochę lekkomyślna, traktowała wszystko mniej serio, ale też i życie jej było łatwiejsze dzięki Jean, która ją bardzo kochała i zawsze chroniła przed wszelkimi troskami. Tana uśmiechała się patrząc jak Jean wyjmuje patelnię, by usmażyć stek.

– Nie mogę się już doczekać jutrzejszego wieczoru. Wzruszyła się, gdy Jean powiedziała, że spędzą go w „21”.

– Ja też. A dokąd idziesz dzisiaj?

– Do Yillage na pizzę.

– Uważaj na siebie. – Jean westchnęła.

Zawsze się o nią martwiła, bez względu na to, dokąd szła.

– Zawsze to robię.

– Czy będą tam jacyś chłopcy, żeby się wami zaopiekować?

Uśmiechnęła się. Czasem trudno było ocenić, czy ci chłopcy byli opiekunami, czy raczej zagrożeniem, a często jednym i drugim. Czytając w jej myślach Tana zaśmiała się i pokiwała głową.

– Będą. Czy teraz będziesz się jeszcze bardziej martwiła?

– Oczywiście.

– Jesteś niemądra, ale i tak cię kocham.

Objęła ją za szyję i pocałowała, po czym zniknęła za drzwiami swojego pokoju i po chwili Jean usłyszała jeszcze głośniejsze dźwięki muzyki. Tana śpiewała razem z Paulem Anką. Jean przyzwyczaiła się do głośnej muzyki, wiecznie rozbrzmiewającej z pokoju córki. Po jakimś czasie Tana wyłączyła wreszcie adapter i stanęła przed Jean w białej sukience w czarne kropki, przewiązanej czarnym, skórzanym paskiem. Na nogach miała czarno-białe, eleganckie pantofle. Jean z przyjemnością rozkoszowała się ciszą. I nagle zdała sobie sprawę, jak cicho i pusto będzie w mieszkaniu, gdy Tana wyjedzie, prawie jak w grobowcu.

– Baw się dobrze.

Dzięki. Postaram się wrócić wcześnie.

– Nie liczyłabym na to.

Matka uśmiechnęła się. Tana nie musiała już wracać do domu o wyznaczonej godzinie, miała przecież osiemnaście lat. Poza tym Jean przekonała się, że najczęściej jednak była z powrotem o przyzwoitej porze. Tego wieczoru usłyszała ją około jedenastej trzydzieści. Dziewczyna zapukała cichutko do drzwi Jean i szepnęła:

– Już jestem.

Tana poszła do swojego pokoju, a Jean przewróciła się na bok i spokojnie zasnęła.

Następny dzień należał do tych, które Jean Roberts będzie długo pamiętać. Młode, niewinnie wyglądające dziewczęta w długim rzędzie, połączone girlandami stokrotek, a za nimi chłopcy. Wszyscy razem śpiewali chórem hymn pożegnalny. Wysokie, młodzieńcze głosy rozbrzmiewały wesoło. Były silne, pełne życia. Wydawało się jakby właśnie w tej chwili ta młodzież wkraczała raźnym krokiem, z pieśnią na ustach w wielki świat. W świat pełen polityki i niebezpieczeństw, oszustw i rozczarowań. Wszystko to czekało tam, by ich skrzywdzić. Jean wiedziała, że życie nie będzie już dla nich tak proste jak dotąd. Łzy potoczyły się powoli po jej policzkach, ze wzruszeniem patrzyła, jak śpiewając ostatnią zwrotkę opuszczali audytorium. Zawstydziła się, kiedy wyrwało jej się głośniejsze westchnienie, ale nie była odosobniona. Płakali ojcowie i matki. Nagle cała impreza przeistoczyła się w istne piekło: absolwenci pokrzykiwali do siebie, zaśmiewali się stojąc na korytarzu, całowali się i poklepywali na pożegnanie, składając obietnice, których prawdopodobnie nie spełnią, że kiedyś wrócą, wybiorą się gdzieś razem, nigdy nie zapomną… że zawsze… na zawsze… w przyszłym roku… kiedyś…

Jean poruszona do głębi, przyglądała się im, a zwłaszcza Tanie. Jej twarz była taka jasna, oczy zielone jak szmaragdy, a wszyscy wokół niej tacy radośni, szczęśliwi, niewinni.

Podczas wspólnego wieczoru w „21” Tana przez cały czas była podekscytowana, czuła w głowie miły szum wywołany wrażeniami mijającego dnia. Zjadły pyszną kolacje, a Jean ku zaskoczeniu córki zamówiła szampana. Na ogół nie pozwalała Tanie pić alkoholu. Po jej dramatycznych doświadczeniach z rodzicami i Marie Durning była przewrażliwiona na tym punkcie, zwłaszcza jeśli chodzi o młodzież. Ale dzień ukończenia szkoły był wyjątkową okazją. Po toaście Jean wręczyła Tanie małe pudełeczko od Artura. Oczywiście to ona wybrała ten prezent, tak jak wszystkie prezenty nawet dla jego własnych dzieci. W środku Tana znalazła piękną, złotą bransoletkę, którą z nie ukrywaną przyjemnością wsunęła na rękę.