Выбрать главу

I kiedy wróciła na ławę sądową, cieszyła się, że nie zrezygnowała z pracy na dobre. Czuła się swojsko z powrotem w kancelarii. Sprawy, wyroki, narady, decyzje, rutyna. Dni mijały nadspodziewanie szybko, a ona każdego popołudnia wracała z utęsknieniem do domu, do Harry'ego i Russa. Czasami zastawała już w domu Russa turlającego się z małym na dywanie, bawiącego się z nim w przeróżne gry. Oboje byli zachwyceni maleństwem i czuli się jakby to było pierwsze dziecko, jakie urodziło się na planecie Ziemia. Lee podśmiewała się z nich, kiedy przyjechała do nich w odwiedziny z Francescą, jej małą córeczką. Oczekiwała już drugiego dziecka.

– A co z tobą, Tan?

– Słuchaj, w moim wieku to już Harry jest cudem. Nie prowokujmy losu. Dzięki, ale nie. – Mimo że ciąża niemal jej nie przeszkadzała, poród był bardziej bolesny niż przewidywała. Ale z upływem czasu nawet to wspomnienie nie wydawało się takie straszne. I w dodatku oboje byli tak szczęśliwi z powodu dziecka.

– Gdybym była w twoim wieku, Lee, kto wie, może jeszcze bym się zdecydowała, ale nawet wtedy… nie można mieć wszystkiego, kariery i tuzina dzieci.

Lee to nie przerażało. Nadal pracowała i mimo że drugie dziecko było w drodze, miała zamiar pracować do ostatniej chwili, a po kilku miesiącach znów wrócić do pracy.

Ostatnio wygrała nagrodę Coty i nie miała ochoty się poddawać. Nie widziała zresztą ku temu powodu. Mogła mieć jedno i drugie, dlaczego nie?

– Jak minął dzień kochanie? – Rzuciła teczkę na krzesło i pochyliła się, by pocałować Russa. On właśnie wziął dziecko w ramiona, a Tana zerknęła na zegarek. Nadal karmiła je piersią trzy razy dziennie: rano, wieczorem i późno w nocy. Zastanawiała się właśnie, kiedy było ostatnie karmienie. Uwielbiała te chwile, kiedy była tak blisko z maleństwem, tę ciszę podczas karmienia o trzeciej nad ranem, gdy tylko Harry i ona nie spali. Miała uczucie, że sprawia mu przyjemność, co dawało jej wiele satysfakcji, a poza tym były też z tego inne korzyści. Powiedziano jej, że raczej nie zajdzie w ciążę w okresie karmienia. – Czy myślisz, że miałoby to znaczenie, gdybym karmiła go do dwunastego roku życia? – zapytała któregoś dnia Russa, a on roześmiał się. Wiedli teraz oboje tak wspaniałe życie. Warto było na to czekać, nie ważne jak długo. Przynajmniej teraz wreszcie mogła to głośno powiedzieć. Właśnie skończyła czterdzieści jeden lat, a on pięćdziesiąt dwa.

– Wiesz, wyglądasz na zmęczoną, Tan. – Russell przyglądał się jej uważnie. – Może to karmienie jest dla ciebie zbyt uciążliwe, teraz, kiedy wróciłaś do pracy.

Odrzucała tę myśl, ale jej ciało było najwidoczniej tego samego zdania. W ciągu następnych tygodni pokarm w jej piersiach zanikł. To tak, jakby jej ciało nie chciało już karmić Harry'ego. Kiedy poszła na kontrolną wizytę, lekarz zważył ją, zbadał, sprawdził jej piersi i powiedział, że chciałby zrobić jej badanie krwi.

– Czy coś jest nie w porządku? – Spojrzała na zegarek. Musiała być w sądzie przed drugą.

– Chciałbym tylko coś sprawdzić. Zadzwonię do pani po południu. – Ogólnie stwierdził, że nic jej nie dolega i nie musi się niczym martwić. Pobiegła do ratusza, a kiedy urzędnik wezwał ją o piątej do telefonu, zupełnie zapomniała, że miał do niej dzwonić doktor.

– Powiedział, że musi z panią rozmawiać.

– Dziękuję. – Sięgnęła po słuchawkę robiąc jednocześnie jakieś notatki i słuchając, co ma jej do powiedzenia. Nagle przestała pisać. To niemożliwe. Musiał się mylić. Karmiła aż do zeszłego tygodnia… przecież… ciężko opadła na krzesło, podziękowała mu i rozłączyła się. Cholera. Znowu była w ciąży. Harry był taki cudowny, ale nie chciała mieć więcej dzieci. Była już na to za stara… pochłonięta swoją karierą… tym razem musi się tego pozbyć… to niemożliwe… nie wiedziała, co ma zrobić. Miała oczywiście wybór, ale co powie Russowi? Powie mu, że usunęła jego dziecko? Nie mogła tego zrobić. Tej nocy ze zdenerwowania nie mogła zasnąć. Usilnie starała się uniknąć odpowiedzi na jego pytania, co ją dręczy. Tym razem nie może mu powiedzieć. Wszystko jest nie tak jak trzeba… jest za stara… kariera znaczy dla niej zbyt wiele… ale Lee kontynuowała pracę po urodzeniu drugiego dziecka… tylko czy to miało znaczenie? Czy mogłaby zrezygnować z sędziowskiej togi? Czy dzieci znaczyły dla niej więcej? Targały nią sprzeczne uczucia a kiedy obudziła się, wyglądała koszmarnie. Russ przyglądał się jej podczas śniadania i na początku nie powiedział nic. Potem, na chwilę przed wyjściem z domu zwrócił się do niej.

– Czy jesteś dziś zajęta podczas lunchu, Tan?

– Nie… przynajmniej na razie nic nie mam w planie… – Jednak nie chciała pójść z nim na lunch. Musiała to przemyśleć. – Mam trochę spraw, które muszę wypchnąć z biurka. – Unikała jego spojrzenia.

– Musisz coś zjeść. Przyniosę kanapki.

– Świetnie. – Czuła się jak zdrajca ukrywając to przed nim, a serce ciążyło jej jak ołów, gdy jechała do pracy. Miała szereg drobnych spraw do załatwienia w sądzie i poza nim, a kiedy o jedenastej podniosła wzrok, ujrzała mężczyznę o dzikim spojrzeniu, z czupryną kręconych, siwych włosów sterczących z jego głowy jak rozciągnięte sprężyny zegara. Podłożył bombę pod konsulatem jakiegoś państwa i sprawa miała pójść do sądu. Zaczęła rutynową procedurę, a kiedy ustaliła jego nazwisko, nagle zamarła. I z przyczyn, których nikt nie mógł zrozumieć, musiała zrezygnować z tej sprawy. Tym mężczyzną był Yael McBee, jej radykalny dzikooki kochanek z ostatniego roku w Boalt. Chłopak, który poszedł siedzieć za podłożenie bomby pod domem burmistrza. Widziała jego kartotekę i przeczytała, że od tamtego czasu siedział jeszcze dwa razy. Jakie dziwne jest życie. Tak dawno temu… to momentalnie skierowało jej myśli na wspomnienie o Harrym… ich śmiesznym małym domku, w którym razem mieszkali… i Averil taka młoda… i ta szalona hipisowska komuna, którą odwiedzała z Yaelem. Popatrzyła na niego ze swojego miejsca na sali sądowej. Zestarzał się. Miał teraz czterdzieści sześć lat. Mężczyzna. I nadal walczył o swe cele na swój nielegalny sposób. Jak daleko zaszli, oni wszyscy… ten mężczyzna ze swymi szalonymi ideami. Jego dokumenty dowodziły, że jest terrorystą. Terrorysta. A ona była sędzią. Droga bez końca… a Harry'ego już nie było wśród nich… ich wszystkie błyskotliwe pomysły przyblakły, niektóre poszły całkiem w zapomnienie, tylu ludzi odeszło… Sharon… Harry… a w ich miejsce pojawiły się nowe istnienia… jej syn, mały Harry, nazwany imieniem jej przyjaciela, i teraz to dziecko w jej łonie… niesamowite było to, jak układało się życie, jak daleko oni wszyscy zaszli… Podniosła wzrok i zobaczyła męża, który stał i przyglądał się jej. Uśmiechnęła się do niego i wycofała sprawę Yaela McBee ze swojego rozkładu zajęć. Ogłosiła przerwę na lunch i razem przeszli do jej kancelarii.

– Kto to był? – Widok Yaela rozśmieszył Russa. Jej sprawy były z pewnością zabawniejsze od jego. Tana roześmiała się i usiadła.

– Nazywa się Yael McBee, ale to nic ci nie powie. Znałam go, kiedy chodziłam do Boalt.

– To twój znajomy? – Russ popatrzył na nią podejrzliwie, a ona zachichotała.

– Wierz lub nie, ale byłam z nim.

– Daleko zaszłaś od tamtej pory kochanie.

– Właśnie o tym myślałam. – I wtedy przypomniała sobie jeszcze o czymś. Popatrzyła na niego nieśmiało zastanawiając się, jak by zareagował. – Muszę ci coś powiedzieć.

Uśmiechnął się do niej łagodnie. – Jesteś znowu w ciąży.

Spojrzała na niego, a on roześmiał się.

– Skąd o tym wiesz? Czy doktor zadzwonił także do ciebie?