— Nie mów.
— Czy mam spróbować jeszcze raz? — spytał Rdzeń.
— Myślisz, że to coś pomoże?
— Nie.
— W takim razie nie próbuj.
— Gurgeh, to mnie niepokoi. Co się tu dzieje?
— Sam chciałbym to wiedzieć — odparł Gurgeh. Znów, spojrzał w gwiazdy. Widmowa smuga kondensacyjna małego drony prawie znikła. — Daj mi, proszę, Chamlis Amalk-neya.
— Na linii… Jernau?
— Co takiego, Rdzeniu?
— Uważaj na siebie.
— Dziękuję. Bardzo dziękuję.
— Musiałeś go zirytować — powiedział Chamlis Amalk-ney przez terminal.
— To prawdopodobne — odparł Gurgeh. — Ale co o tym myślisz?
— Sprawdzali, czy się do czegoś nadajesz.
— Tak ci się wydaje?
— Tak. Ale właśnie odrzuciłeś ich propozycję.
— Naprawdę?
— Tak i uważaj się za szczęśliwca, że tak zrobiłeś.
— Co masz na myśli? To był twój pomysł.
— Słuchaj, wyszedłeś z tego. Koniec. Ale widocznie moja prośba dotarła dalej i szybciej, niż przypuszczałem. Coś zainicjowaliśmy. Ale ty im odmówiłeś. Już nie są zainteresowani.
— Hmmm, chyba masz rację.
— Gurgeh, przykro mi.
— Nic nie szkodzi — powiedział Gurgeh starej maszynie. Spojrzał w gwiazdy. — Rdzeń?
— Hej, jesteśmy zainteresowani. Gdyby to była sprawa czysto osobista, nie podsłuchalibyśmy ani słowa, przysięgamy, a ponadto zawiadomienie, że słuchamy przecież rozmowy ściśle osobistej, znalazłoby się w podsumowaniu twojej dzisiejszej korespondencji.
— To wszystko nieważne. — Gurgeh uśmiechnął się, czując dziwną ulgę, że podsłuchiwał go Umysł Orbitalu. — Powiedz mi, jak daleko stąd jest ta SJZ?
— Przy słowie „jest” była minutę czterdzieści sekund stąd, a teraz miesiąc świetlny stąd, już poza systemem i poza naszą jurysdykcją, co stwierdzamy z ogromnym zadowoleniem. Pruje w kierunku prawie przeciwnym do kierunku obrotu Jądra Galaktyki. Zmierza do Wszechstronnego Pojazdu Systemowego „Godny pożałowania konflikt dowodów”, chyba że SJZ lub WPS chcą kogoś wprowadzić w błąd.
— Dziękuję, Rdzeniu. Dobrej nocy.
— Tobie również dobrej nocy. Dajemy słowo, że już jesteś zupełnie sam.
— Dziękuję, Rdzeniu. Chamlisie?
— Być może straciłeś życiową okazję, Gurgeh… lecz prawdopodobnie uniknąłeś śmiertelnego niebezpieczeństwa. Przepraszam, że zasugerowałem Służbę Kontaktu. Przybyli za szybko i za ostro, by wyglądało to naturalnie.
— Nie przejmuj się zbytnio, Chamlisie. — Gurgeh znowu spojrzał na gwiazdy i odchylił się w krześle. Jedną stopę zarzucił na stół. — Poradziłem sobie. Udało nam się. Zobaczę cię jutro w Tronze?
— Może. Nie wiem. Pomyślę o tym. Gdybyśmy się jutro nie spotkali, to życzę już teraz powodzenia… z tym cudownym dzieckiem, podczas gry w Trafionego Uśmiechnął się smętnie w ciemność.
— Dziękuję. Dobranoc, Chamlisie.
— Dobranoc, Gurgeh.
Pociąg wynurzył się z tunelu na jasne słońce. Przechylił się przy skręcie na końcowym odcinku krzywej i wjechał na smukły most. Gurgeh spojrzał ponad barierką: zobaczył pyszne zielone łąki i jasną serpentynę rzeki pół kilometra w dole; cienie gór kładły się na wąskie polany; cienie chmur plamiły zalesione wzgórza. Czekając na swego przeciwnika, pił słodkie, aromatyczne górskie powietrze, pęd wiatru targał mu włosy. W dali nad doliną, niemal na wysokości mostu, szybowały ptaki. Ich krzyki niosły się w spokojnej przestrzeni, ledwo słyszalne w hałasie pędzącego pociągu.
Normalnie Gurgeh poczekałby, aż nadejdzie wieczór, kiedy miał się stawić w Tronze, i pojechałby tam pod ziemią, ale tego ranka miał ochotę opuścić Ikroh. Założył solidne buty, klasyczne spodnie, krótką kurtkę i ruszył ścieżkami na drugą stronę gór.
Usiadł przy starej linii kolejowej, wytworzył sobie i wchłonął trochę łagodnego podniecacza i dla zabawy ciskał kawałki magnetytu w pole magnetyczne toru, które odrzucało kamienie w bok. Myślał o pływających wyspach Yay.
Myślał również o zagadkowej wizycie drony ze Służby Kontaktu, ale czemuś wspomnienie nie było wyraźne, podobne raczej do snu. Sprawdził raporty systemu komunikacyjnego swego domu — dom żadnej wizyty nie zarejestrował. Jednak rozmowa z Rdzeniem Chiarku została zewidencjonowana, jej czas pomierzony, świadkami były inne podsekcje Rdzenia, a przez chwilę sam Rdzeń Pełny. Więc to wszystko rzeczywiście miało miejsce.
Machnięciem ręki zatrzymał zabytkowy pociąg i już podczas wsiadania został rozpoznany przez mężczyznę w średnim wieku, również jadącego do Tronze. Pan Dreltram ceniłby sobie porażkę z rąk wielkiego Jernau Gurgeha bardziej niż zwycięstwo nad inną osobą. Czy więc Gurgeh zgodziłby się zagrać? Gurgeh był przyzwyczajony do takich pochlebstw; maskowały one zwykle nierealistyczne, nieokiełznane ambicje. Zaproponował grę Aneksja; miała wiele wspólnych reguł z Trafionym, była zatem dość dobrym ćwiczeniem.
W jednym z barów znaleźli komplet do Aneksji i zabrali go na dach; usiedli za osłoną, by wiatr nie zwiał kart. Mieli dość czasu na skończenie partii: pociąg jechał do Tronze prawie cały dzień, natomiast podróż podziemnym autem trwała zaledwie dziesięć minut.
Pociąg opuścił most i wjechał w wąską rozpadlinę; pęd powietrza powodował dziwny hałas, odbijający się echem od nagich skał wąwozu. Gurgeh spojrzał na planszę. Grał wprost, bez pomocy substancji dopingujących z gruczołów; jego przeciwnik korzystał z silnej mieszanki, którą mu Gurgeh sam zasugerował. Ponadto dał panu Dreltramowi siedmiobierkową przewagę na starcie, maksimum tego, na co pozwalały zasady. Przeciwnik nie był złym graczem i na początku, gdy przewaga bierek ma największy wpływ na przebieg partii, omal nie zwyciężył, ale Gurgeh dobrze się bronił i prawdopodobnie odebrał wszelkie szansę przeciwnikowi, choć nadal istniała możliwość, że ten rozstawił miny w niezbyt korzystnych dla Gurgeha punktach.
Rozważając przykrą niespodziankę tego typu, Gurgeh zdał sobie sprawę, że nie uważał na miejsce, gdzie znajdowała się jego własna ukryta figura. To był następny, nieoficjalny sposób wyrównywania szans. Aneksję rozgrywali dwaj przeciwnicy na kracie czterdziestopolowej; bierki każdego z nich skupione były w jednej głównej grupie i dwóch mniejszych. W niezajętych początkowo miejscach zawodnicy mogli ukryć do trzech bierek. Ich lokalizację rejestrowało się — i na czas gry ustalało — na trzech okrągłych, cienkich ceramicznych płytkach, odwracanych tylko wówczas, gdy któryś z partnerów chciał włączyć bierkę do gry. Pan Dreltram już ujawnił wszystkie swoje trzy piony — okazało się, że jeden z nich pechowo stoi na przecięciu, na którym Gurgeh hojnie rozsiał swe wszystkie dziewięć min.
Gurgeh pokręcił tarczami na płytce swej jedynej ukrytej bierki i nie patrząc na płytkę, położył ją na stole wierzchem do dołu. Podobnie jak pan Dreltram, nie znał więc położenia tej bierki. Mogło się okazać, że tkwi ona na niedopuszczalnej pozycji — co niosło w sobie ryzyko przegranej — lub, co mniej prawdopodobne, znajduje się ona na pozycji strategicznie korzystnej, głęboko na terytorium przeciwnika. Gurgeh lubił grać w ten sposób, jeśli gra nie toczyła się na serio; dzięki temu przeciwnik dostawał dodatkowe, zapewne potrzebne mu fory, a cała partia stawała się ciekawsza, mniej przewidywalna, co dodawało jej pikanterii.
Teraz sądził, że powinien znaleźć pozycję bierki; zbliżał się osiemdziesiąty ruch, gdy i tak musiała zostać ujawniona.
Nie widział swej płytki z zaszyfrowaną pozycją. Spojrzał na stół zasłany kartami i płytkami. Pan Dreltram nie należał do zbyt porządnych graczy: jego karty, płytki, bierki nieużywane lub usunięte walały się po blacie, również na części, która miała być do dyspozycji Gurgeha. Godzinę temu, gdy wjeżdżali do tunelu, poryw wiatru omal nie zdmuchnął części kart; musieli na nich postawić szklanki i przyciski do papieru, co zwiększało wrażenie ogólnego bałaganu. Ponadto pan Dreltram miał dziwaczny, dość pretensjonalny zwyczaj ręcznego notowania na tabliczce wszystkich posunięć. Twierdził, że kiedyś popsuła mu się wbudowana w planszę pamięć i stracił zapis jednej z najlepszych gier w swoim życiu. Gurgeh zaczął podnosić karty i bierki, mrucząc do siebie i szukając płaskiej płytki.