Gurgeh brał zwykle udział w tronzyjskim koncercie Sześćdziesiątego Czwartego Dnia i przy tej okazji często zamęczali go różni entuzjaści. Przeważnie odnosił się do nich uprzejmie, niekiedy szorstko. Ale dziś jednak nie miał zamiaru tolerować głupców — po porażce w pociągu i dziwnym, podniecającym przeżyciu, tym zawstydzającym przypływie emocji, który odczuł, gdy pomyślano, że oszukuje. W stan podenerwowania wprowadziła go również wiadomość, że dziewczyna z WPS-u „Kult Cargo” jest w Tronze i chciałaby się z nim zmierzyć.
Nie można powiedzieć, że ten nieszczęsny młodzieniec był kompletnym idiotą: przedstawił przecież tylko projekt zupełnie niezłej gry; jednak Gurgeh runął na niego jak lawina. Rozmowa — jeśli tak to można określić — stała się grą.
Chodziło o to, by nie przerywać mówienia; nie o to, by mówić ciągle — to każdy głupi potrafi — ale by robić pauzę tylko wtedy, gdy chłopak: nie sygnalizował ani miną, ani językiem ciała, ani bezpośrednio, otwierając usta, że ma zamiar wtrącić swą opinię. Gurgeh zatrzymywał się niespodziewanie w środku zdania lub po wygłoszeniu jakiejś drobnej zniewagi, ale robił wrażenie, że chce coś dopowiedzieć. Ponadto prawie dosłownie cytował fragmenty swych najbardziej znanych artykułów z teorii gier, co stanowiło dodatkowy afront, gdyż młodzian znał zapewne te teksty równie dobrze jak on.
— Ten, kto zakłada — ciągnął Gurgeh, gdy chłopak znów rozwarł usta — że można usunąć z życia sprzyjające okoliczności, przypadki, ślepy los…
— Jernau Gurgeh, czy nie przeszkadzam ci w czymś? — spytał Mawhrin-Skel.
— W niczym istotnym — odparł Gurgeh, odwracając się do małego drony. — Jak się masz, Mawhrin-Skel? Planujesz nową psotę?
— Nic istotnego — powtórzyła jak echo maszyna, gdy rozmówca Gurgeha się oddalił.
Gurgeh usiadł w obrośniętej pnączem pergoli na skraju placu, w pobliżu pomostu widokowego wysuniętego nad szeroką ścianą wodospadu, lecącego pionowo kilometr w dół. W powietrzu wirowały wilgotne rozbryzgi, ryk wodospadu tworzył w tle biały szum.
— Znalazłem twoją młodą przeciwniczkę — poinformował drona. Wysunął jedno łagodnie świecące niebiesko pole i zerwał nocny kwiat z pnącza.
— Coo? A, ta młoda graczka w Trafionego?
— Właśnie — odparł niedbale Mawhrin-Skel. — Ta młoda graczka w Trafionego. — Odwinął kilka płatków kwiatu, rozciągając je na zerwanej łodyżce.
— Słyszałem, że tu jest.
— Siedzi przy stole Hafflisa. Pójdziemy tam?
— Czemu nie? — Gurgeh wstał, maszyna wzleciała.
— Jesteś zdenerwowany? — spytał Mawhrin-Skel, gdy szli przez tłum w kierunku jednego ze wzniesionych tarasów na poziomie jeziora, do apartamentów Hafflisa.
— Zdenerwowany? Z powodu dzieciaka?
Mawhrin-Skel milczał przez parę chwil, unosząc się w pobliżu Gurgeha, który wchodził na stopnie i skłonił się kilku osobom. Potem maszyna podleciała do niego i powoli obrywając płatki więdnącego kwiatu, powiedziała cicho:
— Chcesz, żebym ci podał, ile wynosi twój puls, poziom wrażliwości skóry, stan neuronów, żebym oznaczył feromony? — Maszyna zamilkła, gdy Gurgeh przystanął w połowie szerokich schodów.
Odwrócił się do drony, spojrzał na niego półprzymkniętymi oczyma. Nad jeziorem niosła się muzyka, powietrze pachniało piżmową wonią nocnych kwiatów. Lampy, osadzone w kamiennej balustradzie, oświetlały twarz gracza. Ludzie schodzący na dół z górnego tarasu rozdzielali się przy Gurgehu jak potok wokół głazu i maszyna Mawhrin-Skel zauważyła, że dziwnie przy nim milkną. Przez kilka sekund Gurgeh cicho, równomiernie oddychał.
— Nieźle. — Mały drona chichotał. — Nieźle. Nie mogę jeszcze określić, co sobie produkujesz w gruczołach, ale twoje opanowanie robi wrażenie. Twoje parametry cholernie dokładnie przyjęły średnią normy, z wyjątkiem wskaźnika aktywności neuronów — jest bardziej odchylony od normy niż zwykle, ale wasz przeciętny drona cywilny nie potrafiłby tego prawdopodobnie stwierdzić. Dobra robota.
— Nie pozwalaj, bym cię odwodził od twoich planów, Mawhrin-Skel — powiedział Gurgeh lodowato. — Z pewnością znajdziesz coś bardziej zajmującego od obserwacji mojej gry.
Podjął wspinaczkę po szerokich schodach.
— W tej chwili na tym Orbitalu nic nie jest w stanie mnie odwieść od moich planów, drogi panie Gurgeh — stwierdził drona rzeczowo, skubiąc ostatnie płatki kwiatu. Rzucił resztki do kanału, biegnącego wzdłuż szczytu balustrady.
— Gurgeh, jak miło cię widzieć. Chodź, siadaj.
Około trzydziestu gości Estraya Hafflisa siedziało wokół wielkiego, prostokątnego kamiennego stołu na wystającym nad wodospadami tarasie, pod kamienną arkadą obrośniętą pnączami, w łagodnym świetle papierowych lampionów. Z jednej strony na krawędzi wielkiego głazu siedzieli rozbawieni muzycy z perkusją, instrumentami smyczkowymi i dętymi; grali głównie dla siebie — każdy z nich tak wybierał tempo, by inni nie mogli za nim nadążyć.
Pośrodku stołu znajdowało się wypełnione rozżarzonymi węglami zagłębienie, nad którym krążył miniaturowy linowy wyciąg towarowy, przenoszący kawałki mięsa i jarzyn. Potrawę nadziewało na szpadki i zaczepiało na linie jedno z dzieci Hafflisa, a najmłodsze, sześcioletnie, odbierało ją po przeciwnym w drugim końcu stołu, owijało w jadalny papier i dość celnie ciskało do osoby, która prosiła o jedzenie. Siedmioro dzieci — to było nietypowe. Zwykle ludzie rodzili jedno dziecko i jedno płodzili. Kultura nie pochwalała takiej rozrzutności, lecz Hafflis po prostu lubił być w ciąży. Obecnie znajdował się w fazie męskiej, którą sobie wybrał, zmieniwszy płeć przed kilku laty.
Wymienił z Gurgehem kilka pogodnych uwag, potem wskazał mu miejsce obok rozbawionej profesor Boruelal, kiwającej się na krześle. Miała na sobie długą czarno-białą suknię i gdy Gurgeh podszedł, pocałowała go głośno w usta. Usiłowała również pocałować Mawhrin-Skela, ale ten się wywinął.
Zaśmiała się, długim widelcem zdjęła z zaczepu na wpół wysmażone mięso.
— Gurgeh, pozwól, że ci przedstawię uroczą Olz Hap! — wołała Boruelal. — Olz, Jernau Gurgeh, chodźcie, uściśnijcie sobie dłonie!
Gurgeh zajął miejsce przy stole, uścisnął małą, bladą dłoń dziewczyny siedzącej po prawej stronie Boruelal. Wystraszona Olz, najwyżej nastolatka, ubrana była w bezkształtny ciemny strój. Gurgeh uśmiechnął się, lekko marszcząc czoło spojrzał na profesor; z Olz Hap usiłował wymienić żart na temat upojenia jej opiekunki, dziewczyna jednak nie patrzyła mu w twarz, lecz na jego ręce. Pozwoliła, by dotknął jej ręki, ale potem natychmiast ją wycofała. Wsunęła dłonie pod uda i wlepiła wzrok w talerz.
Boruelal westchnęła głęboko, usiłowała otrzeźwieć, popiła z wysokiej szklanki.
— No, jak się masz, Jernau. — Spojrzała na Gurgeha, jakby dopiero teraz go zobaczyła.
— Nieźle — odparł. Obserwował, jak Mawhrin-Skel manewruje przy Olz Hap, jak lata nad stołem przy talerzu, ustaliwszy swe pola na formalny niebieski i zielony przyjacielski.
— Dobry wieczór — powiedział drona swym najbardziej ojcowskim tonem. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na maszynę. Gurgeh przysłuchiwał się, o czym mówią, i równocześnie rozmawiał z Boruelal.
— Cześć.
— Jesteś gotowy do gry w Trafionego?
— Nazywam się Mawhrin-Skel. A ty jesteś Olz Hap, prawda?
— Myślę, że tak. A pani profesor jest gotowa do sędziowania?