Выбрать главу

— Tak. Jak się masz.

— Nie, do diaska. Jestem pijana jak bela. Musisz załatwić sobie kogoś innego. Nawet gdybym wytrzeźwiała na czas to… nieee…

— Ach, uściśnijmy sobie pola, co? To bardzo milutkie z twojej strony; na ogół ludzie nie chcą tego robić. Bardzo miło cię poznać. Dużo o tobie słyszeliśmy.

— A ta młoda dama?

— Ojej!

— Co takiego?

— Co się stało? Czy powiedziałem coś nieprzyjemnego?

— Jest gotowa do gry?

— Nie, tylko…

— Jakiej gry?

— Ach, jesteś nieśmiała. Nie ma powodu. Nikt nie zmusza cię do gry. A już na pewno nie Gurgeh.

— Do tej gry, Boruelal.

— No, ja…

— Co masz teraz na myśli?

— Na twoim miejscu bym się nie przejmował. Naprawdę.

— Teraz lub kiedy indziej.

— Ja tego nie wiem, zapytajmy ją. Mała…

— Bor… — zaczął Gurgeh, ale profesor już odwróciła się do dziewczyny.

— Olz, więc chcesz zagrać?

Dziewczyna spojrzała na Gurgeha. W jej oczach odbijał się żar węgli rozpalonych na środku stołu.

— Tak, jeśli pan Gurgeh zechce.

Aura Mawhrin-Skela zaświeciła przez chwilę czerwienią przyjemności jaśniejszą od płonących węgli.

— Ach, jak dobrze — powiedział drona. — Będzie walka.

Hafflis pożyczył komuś swój stary zestaw do Trafionego i dopiero po kilku minutach drona-dostawca przyniósł ze składu nowy komplet. Ustawili go na skraju tarasu, skąd widać było biały ryczący wodospad. Profesor Boruelal manipulowała terminalem i wysłała zapotrzebowanie na drony, które mogłyby sędziować spotkanie. Trafiony był podatny na zaawansowane technicznie oszustwa, dlatego poważna rozgrywka wymagała zabezpieczenia przed potajemnymi trikami. Na ochotnika zgłosił się goszczący tu drona z Rdzenia Chiarka oraz drona — wytwórca ze stoczni pod płaskowyżem. Jedna z maszyn uniwersyteckich miała reprezentować Olz Hap.

Gurgeh poprosił Mawhrin-Skela, by go reprezentował, ten jednak odrzekł:

— Jernau Gurgeh, pomyślałem, że chciałbyś mieć Chamlis Amalk-neya jako swego reprezentanta.

— A czy Chamlis tu jest?

— Przybył przed chwilą. Unika mnie. Poproszę go. Pisnął guzikowy terminal Gurgeha.

— Tak?

Z guzika rozbrzmiał głos Chamlisa.

— Musze gówienko poprosiło mnie właśnie, żebym cię reprezentował jako sędzia w Trafionym. Chcesz?

— Tak, proszę — odparł Gurgeh. Widział, jak aura Mawhrin-Skela miga bielą złości.

— Będę tam za dwadzieścia sekund — powiedział Chamlis i zamknął kanał.

— Dwadzieścia jeden koma dwa — jadowicie zauważył Mawhrin-Skel, dokładnie dwadzieścia jeden i dwie dziesiąte sekundy później, gdy Chamlis ukazał się nad krawędzią tarasu. Obudowa drony ciemniała na tle wodospadu. Chamlis zwrócił wzorzec sensoryczny ku małej maszynie.

— Dziękuję — odparł ciepło. — Założyłem się sam ze sobą, że będziesz liczył sekundy do mego przybycia.

Pole Mawhrin-Skela zaświeciło bolesną bielą, cały taras pojaśniał na chwilę; ludzie przerwali rozmowy i odwrócili się; muzyka na chwilę przygasła. Maleńki drona sprawiał wrażenie, że aż kipi ze złości.

— Odpieprz się! — zaskrzeczał wreszcie i wydawało się, że zniknął w nocy, zostawiając tylko za sobą oślepiającą jasność. Węgle się rozżarzyły, wiatr targał ubrania i włosy, kilka papierowych lampionów zakołysało się i spadło z arkad; tam gdzie uleciał Mawhrin-Skel, odrywały się liście i kwiaty pnącej rośliny.

Chamlis Amalk-ney, czerwony ze szczęścia, spojrzał w ciemne niebo, gdzie w pokrywie chmur na moment ukazała się mała dziurka.

— A to dopiero! Czy sądzisz, że powiedziałem mu coś obraźliwego? — spytał.

Gurgeh uśmiechnął się i zasiadł na planszą.

— Zaplanowałeś to sobie, co, Chamlisie?

Amalk-ney skłonił się pozostałym dronom i profesor Boruelal.

— Niezupełnie. — Zwrócił się do Olz Hap, siedzącej przy sieci naprzeciw Gurgeha.

— Ach… co za odmiana: piękna istota ludzka.

Dziewczynka zaczerwieniła się, spuściła oczy. Boruelal przedstawiła ich sobie.

Trafiony jest rozgrywany na trójwymiarowej sieci, rozpiętej wewnątrz sześcianu o boku metra. Tradycyjne zestawy do gry wykonane są z materiałów naturalnych, pochodzących od zwierząt z planety, gdzie powstała gra. Sieć — z preparowanych ścięgien, rama — z kłów. Komplet, którego używali Gurgeh i Olz Hap, był syntetyczny. Oboje podnieśli zasłony na zawiasach, wzięli torebki z wydrążonymi kulkami i kolorowymi paciorkami. Pierwotnie były to łupiny orzecha i kamyki. Wybrali sobie paciorki i zamknęli je w kulkach. Sędziujące drony dbały o to, by żadne z nich nie widziało, które paciorki przeciwnika trafiły do jakich kulek. Potem każdy z partnerów wziął garść kulek i umieścił je w rozmaitych miejscach sieci. Gra się rozpoczęła.

Dziewczyna była dobra. Zrobiła na Gurgehu wrażenie. Grała z impetem, lecz rozważnie, brawurowo, lecz niegłupio. Dopisywało jej również szczęście. Istnieją jednak różne rodzaje szczęścia. Niekiedy można je wyczuć, rozpoznać, że wszystko toczy się pomyślnie, a przyszłość prawdopodobnie również będzie pomyślna i można oprzeć na tym strategię. Jeśli to się potwierdzi, zyskujesz nadzwyczajnie. Jeśli dobra passa minie, cóż, wtedy grałeś ostrożnie.

Przez cały wieczór dziewczynie dopisywało szczęście. Domyśliła się, jakie bierki ma Gurgeh, wyłowiła kilka silnych paciorków udających słabe; przewidywała ruchy, które zapieczętował w łupinach Prognostycznych; ominęła kuszące pułapki, jakie zastawił, i uniknęła zastosowanych przez niego fint.

Walczył, improwizując obronę przed jej atakami, ale rozgrywka przebiegała zbyt rutynowo, było w niej za dużo nieprzemyślanej, doraźnej taktyki. Nie miał czasu na pełne wykorzystanie bierek ani na przygotowanie strategii. Reagował, gonił, odpowiadał. Wolałby wykazać własną inicjatywę.

Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie w pełni, jak śmiały był plan dziewczyny. Chciała osiągnąć Pełną Sieć, zagarnąć równocześnie wszystkie punkty pozostające w przestrzeni gry. Nie chciała jedynie zwycięstwa — próbowała dokonać wyczynu, jaki udał się niewielu najwybitniejszym graczom, jednak żadnemu z Kultury, o ile wiedział Gurgeh. Nie dowierzał własnym oczom, ale dziewczyna rzeczywiście do tego zmierzała. Osłabiała figury, lecz ich nie biła, po czym wycofywała się; atakowała wzdłuż jego słabych linii i potrafiła zachować zdobyte pozycje.

Oczywiście zapraszała, by wrócił, dając mu lepsze perspektywy na zwycięstwo i osiągnięcie tego samego wspaniałego rezultatu, lecz ze znacznie mniejszymi szansami. Ale cóż za pewność siebie! Jakiego doświadczenia i tupetu wymagało takie postępowanie!

Przez sieć z cienkich drucików z rozwieszonymi na niej kulkami spojrzał na szczupłą dziewczynę o spokojnym obliczu i z podziwem pomyślał o jej ambicji, nadspodziewanych zdolnościach i wierze w siebie. Grała dla widowni, chciała spektakularnego efektu, nie zadowalało ją rozsądne zwycięstwo, mimo że to rozsądne zwycięstwo odniosłaby nad słynnym, szanowanym graczem. A Boruelal przypuszczała przedtem, że dziewczyna mogłaby czuć się przy nim onieśmielona! A to dopiero!

Gurgeh pochylił się, pocierał brodę, nie zważając na ludzi cisnących się teraz na balkonie i w milczeniu obserwujących grę.

Jakoś odzyskał pozycję, trochę dzięki szczęściu, trochę dzięki kunsztowi, jakiego nawet u siebie nie podejrzewał. Mecz nadal zmierzał do zwycięstwa w układzie Pełnej Sieci i istniało większe prawdopodobieństwo, że właśnie ona je osiągnie, ale teraz przynajmniej jego pozycja nie była tak beznadziejna. Ktoś podał mu szklankę wody i coś do jedzenia. Mętnie sobie przypominał, jak za to dziękował.