— Mogę się skontaktować z dwoma znajomymi statkami — powiedział Chamlis. — Z tymi, do których się przedtem zwróciłem. Może wiedzą, co Służba Kontaktu chciała zaproponować. — Chamlis obserwował lustrzynkę, żerującą bezgłośnie. — Jeśli chcesz, zrobię to teraz.
— Dobrze, proszę — odparł Gurgeh.
Odszedł od sztucznego piaskowca i hodowlanych pereł. Jego buty klapały na wzorzystych kafelkach. Spojrzał na zalany słońcem plac: tzile ciągle spał na dachu. Widząc poruszające się szczęki stworzenia, Gurgeh zastanawiał się, jakież to obce słowa mamrocze ono przez sen.
— Odpowiedź dotrze za kilka godzin — oznajmił Chamlis. Pokrywa akwarium opadła. Drona włożył pojemnik z pokarmem do szuflady małego, delikatnego stolika. — Oba statki są dość daleko. — Chamlis postukał srebrzystym polem w ściankę akwarium. Lustrzynka podpłynęła zainteresowana. — Ale o co chodzi? Co się zmieniło? — Drona patrzył na Gurgeha. — Jakie masz… jakie możesz mieć kłopoty? Proszę, powiedz. Chcę ci pomóc.
Maszyna podleciała do człowieka, który uparcie patrzył na wiejski plac, bezwiednie zaciskając splecione dłonie. Stary drona nigdy jeszcze nie widział go tak zaniepokojonego.
— Nic się nie zmieniło — odparł Gurgeh ponuro. Kręcił głową, nie patrząc na dronę. — Nie ma żadnych problemów. Muszę się tylko dowiedzieć kilka rzeczy.
Wczoraj wrócił bezpośrednio do Ikroh. Stał w salonie, gdzie kilka godzin wcześniej dom — wysłuchawszy prognozy pogody — napalił w kominku. Gurgeh zdjął z siebie mokre, brudne ubranie i wrzucił je do ognia. Zanurzył się w gorącej kąpieli, potem poszedł do sauny; pocił się, dyszał, oczyszczał. Następnie zanurzył się w wodzie tak zimnej, że aż jej powierzchnie pokrywała warstewka lodu. Miał nikłą nadzieję, że wskutek szoku serce mu nie wytrzyma.
Siedział potem w salonie, wpatrzony w płonące bierwiona. Usiłował odzyskać równowagę i gdy doszedł do wniosku, że może już jasno myśleć, wywołał Rdzeń Chiarka.
— Gurgeh, tu znowu Makii Stra-bey, do usług. Jak leci? Chyba nie nowa wizyta ze Służby Kontaktu?
— Nie, ale mam wrażenie, że poprzednio zostawili tutaj coś, co ma mnie obserwować.
— Chodzi ci o… pluskwę, o jakiś mikrosystem?
— Tak. — Usiadł wygodnie na obszernej kanapie.
Miał na sobie prosty szlafrok. Czuł, że po kąpieli jego wyszorowana skóra błyszczy czystością. Słysząc przyjacielski, wyrozumiały głos Rdzenia, nabrał otuchy. Wszystko dobrze się skończy, istnieje jakieś wyjście. Prawdopodobnie bał się na zapas. Mawhrin-Skel to tylko sfiksowana maszyna cierpiąca na manię wielkości. Nie ma żadnych dowodów i nikt nie da wiary jej niepotwierdzonym zarzutom.
— Czemu sądzisz, że umieścili pluskwy?
— Wybacz, tego nie mogę powiedzieć. Mam jednak pewne dowody. Czy mógłbyś przysłać do Ikroh drony… coś w tym rodzaju… żeby przeczesały teren? Czy potrafiłbyś znaleźć te urządzenia, jeśli je tu rzeczywiście rozmieszczono?
— Tak, o ile jest to zwykły sprzęt. Wszystko zależy od poziomu techniki. Okręt może biernie podsłuchiwać, używając efektora elektromagnetycznego. Mogą cię obserwować z sąsiedniego układu planetarnego, nawet jeśli jesteś ukryty pod stukilometrową warstwą skał. I jeszcze potrafią stwierdzić, co jadłeś ostatnio. Technika hiperprzestrzeni. Można się przed tym bronić, ale nie sposób wykryć, że właśnie ktoś z niej korzysta.
— Nie, to nie jest aż tak skomplikowane. To raczej prosta pluskwa albo kamera.
— Powinno się udać. Za minutę przemieścimy do ciebie zespół dron. Czy chcesz, żeby uszczelnić ten kanał komunikacyjny? Nie da się go całkowicie uodpornić na podsłuch, ale możemy go znacznie utrudnić.
— Poproszę.
— Z przyjemnością. Odłącz od terminala pestkę głośnika i wsuń ją do ucha. Zewnętrze odizolujemy połowo od dźwięków.
Gurgeh wykonał zalecenie. Od razu poczuł się lepiej. Rdzeń najwyraźniej wiedział, co robi.
— Rdzeniu, jestem ci bardzo wdzięczny.
— Gurgeh, podziękowania są niepotrzebne. Po to przecież tu jesteśmy. A poza tym to spora frajda.
Gurgeh uśmiechnął się. W górze, nad domem, rozległo się głuche uderzenie — przybył zespół dron Rdzenia.
Maszyny przeczesały dom, szukając czujników. Zabezpieczyły budynek i podłoże; spolaryzowały okna, zaciągnęły zasłony; pod kanapę, na której siedział Gurgeh, podłożyły specjalną matę; w wyciągu kominka zainstalowały jakiś filtr lub zawór.
Gurgeh miał wrażenie, że jest dopieszczony, ważny, ale równocześnie czuł się głupio.
Zabrał się do pracy. Korzystając z terminala, przeglądał banki informacji Rdzenia. Zawierały one, rzecz jasna, wszelkie, nawet niezbyt ważne informacje, jakie zgromadziła Kultura. Wiadomości sensacyjne, naukowe, dzieła sztuki — bezkresny ocean faktów, do którego w zawrotnym tempie sieć informacyjna Kultury dodawała nowe elementy.
Kto potrafił zadać właściwe pytanie, miał dostęp do prawie wszystkich zasobów. Ale nawet i bez tej umiejętności, można się było wiele dowiedzieć. Teoretycznie w Kulturze panowała całkowita wolność informacji z jednym wyjątkiem: poufna była świadomość i dlatego dane zgromadzone w Umyśle — w odróżnieniu od systemów nieświadomych, na przykład banków pamięci Rdzenia — traktowano jako część bytu Umysłu, więc uważano je za równie święte jak zawartość ludzkiego mózgu. Umysł mógł przechowywać dowolny zbiór faktów i opinii i nie musiał nikomu mówić, co wie, co myśli i dlaczego.
Kiedy więc Rdzeń troszczył się o prywatność Gurgeha, ten się dowiedział — bez konsultacji z Chamlisem — że prawdopodobnie Mawhrin-Skel mówił prawdę. Rzeczywiście, istniały techniki rejestrowania wydarzeń w taki sposób, by zapis trudno było sfałszować, a drony o ponadprzeciętnym statusie w zasadzie mogły z tych metod korzystać. Za autentyczne uznano by zwłaszcza te nagrania, których Umysł był świadkiem przez połączenie w czasie rzeczywistym. Przypływ optymizmu Gurgeha znów się cofał.
Ponadto istniał Umysł Specjalizowanej Jednostki Zaczepnej „Kanonierkowy Dyplomata”, który popierał odwołanie Mawhrin-Skela od decyzji wykluczenia go z Sekcji Specjalnej.
Gurgeh czuł się podle.
Nie dowiedział się, kiedy ostatnio Mawhrin-Skel kontaktował się z SJZ — tę informację uważano za prywatną. Prywatność! — Gurgeh zaśmiał się gorzko na myśl o prywatności, jaką się cieszył przez kilka ostatnich nocy i dni.
Dowiedział się jednak, że drona taki jak Mawhrin-Skel — nawet w wersji cywilnej — potrafił utrzymywać jednokierunkowe łącze w czasie rzeczywistym ze statkiem oddalonym o tysiąclecia, jeśli tylko dany statek czekał na sygnał i wiedział, skąd należy go nadsłuchiwać. Gurgeh nie ustalił, gdzie w galaktyce znajduje się statek „Kanonierkowy Dyplomata”. Rutynowo statki Sekcji Specjalnej zachowywały w tajemnicy swe położenie. Wysłał jednak żądanie, by statek podał mu swą pozycję.
Na podstawie uzyskanych informacji doszedł do wniosku, że twierdzenie Mawhrin-Skela, jakoby Umysł nagrał ich rozmowę, mogło być prawdziwe tylko wówczas, gdyby statek znajdował się w odległości mniejszej niż dwadzieścia tysięcy lat. Jeśliby się jednak okazało, że statek był na przykład po drugiej stronie galaktyki, wówczas drona na pewno kłamał i Gurgehowi nic nie groziło.
Miał nadzieję, że statek znajduje się w drugim końcu galaktyki; miał nadzieję, że jest setki tysięcy lat świetlnych stąd albo że zwariował, że wpadł w czarną dziurę albo postanowił pożeglować ku innej galaktyce, albo że natknął się na jakiś obcy, wrogi, silny okręt, który zdmuchnął go z nieba… aby jak najdalej stąd, byle tylko dało się wykazać, że połączenie w czasie rzeczywistym nie było możliwe.