Выбрать главу

Prócz tego wszystko, co mówił Mawhrin-Skel, trzymało się kupy. Gurgeha można zaszantażować. Siedział teraz na kanapie, w kominku dopalał się ogień, drony Rdzenia latały po domu, bzyczały i klikały do siebie, a Gurgeh patrzył w szarzejące popioły. Jakże pragnął, by to wszystko nigdy się nie wydarzyło, przeklinał się za to, że uległ małemu dronie i dał się nakłonić do oszustwa.

Dlaczego? — pytał sam siebie. Dlaczego to zrobiłem? Jak mogłem być tak głupi? Wtedy miał wrażenie, że to coś wspaniałego, ekscytujące niebezpieczeństwo, lekkie szaleństwo — ale czyż nie różnił się od innych ludzi? Czyż nie był wielkim graczem, który mógł sobie pozwolić na ekscentryczne postępki i cieszyć się wolnością ustanawiania własnych reguł? Nie zmierzał w taki sposób zwiększać własnej chwały, nie o to głównie chodziło. Już i tak wygrał tamtą partię. Chciał tylko, by ktoś z Kultury osiągnął Pełną Sieć. Oszukiwanie nie jest w jego stylu, nigdy przedtem nie oszukiwał i więcej tego nie powtórzy… jak Mawhrin-Skel mógł mu to zrobić? Czemu to wszystko się stało? Dlaczego się nie może po prostu „odstać”? Dlaczego nie ma podróży w czasie, dlaczego nie mógłby się cofnąć i powstrzymać wydarzenia? Statki potrafią objechać galaktykę w kilka lat i policzyć wszystkie komórki ludzkiego ciała z odległości wielu lat świetlnych, a on nie może cofnąć się o jeden nędzny dzień i zmienić jednej drobniutkiej, głupiej, idiotycznej, haniebnej decyzji…

Zacisnął pięści, usiłując zmiażdżyć terminal w prawej dłoni, lecz urządzenie się nie dało. Zabolała go ręka.

Próbował spokojnie pomyśleć. A jeśli zdarzy się najgorsze? W Kulturze z lekceważeniem traktowano indywidualną sławę i mało uwagi poświęcano skandalom — w istocie niewiele rzeczy uważano za skandal. Gurgeh nie miał jednak wątpliwości, że jeśli Mawhrin-Skel ujawni swoje rzekome nagrania, zostaną one rozpowszechnione. Ludzie zwrócą na to uwagę.

Wśród bogactwa środków łączności, wiążących habitaty Kultury — statki, skały, Orbitale czy planety — istniało całe mnóstwo programów informacyjnych i sieci z katalogami wydarzeń bieżących. Ktoś gdzieś chętnie rozpowszechni nagrania Mawhrin-Skela. Gurgeh wiedział, że ostatnio pojawiły się serwisy gier, których wydawcy i redaktorzy wyrażali opinie, że większość słynnych graczy i autorytetów w tej dziedzinie tworzy zamkniętą, nadmiernie uprzywilejowaną grupę; twierdzono, że zbyt wiele uwagi poświęca się kilku zaledwie graczom, i chętnie by zdyskredytowano „starą gwardię”, do której zaliczano Gurgeha; to akurat go rozbawiło. Bardzo by im się przydały materiały Mawhrin-Skela. Gurgeh mógłby wszystkiemu zaprzeczyć i z pewnością wiele osób by mu uwierzyło mimo przekonujących oskarżeń, jednak inni słynni gracze oraz poważne, cieszące się autorytetem serwisy będą znać prawdę, a tego Gurgeh by nie zniósł.

Nadal mógłby grać, pozwolono by mu rejestrować i publikować własne artykuły, prawdopodobnie wiele z nich spotkałoby się z zainteresowaniem, może nie tak dużym jak poprzednio, ale jednak nie byłby zupełnie ignorowany. Stałoby się coś gorszego: traktowano by go ze współczuciem, z wyrozumiałością, z tolerancją. Nigdy by mu jednak nie wybaczono.

Czy kiedykolwiek potrafiłby się z tym pogodzić? Czy potrafiłby przezwyciężyć obelgi i znaczące spojrzenia, pełne triumfu współczucie rywali? Czy sprawa by kiedyś ucichła i po kilku latach została zapomniana? Raczej nie. Nie w jego wypadku. Zawsze by to nad nim wisiało. Nie może powiedzieć Mawhrin-Skelowi: „Publikuj i niech cię diabli”. Drona miał rację — to by zrujnowało reputację Gurgeha, zniszczyło go całkowicie.

Obserwował czerwone polana na szerokim ruszcie — przygasały, bladły, rozsypywały się, szarzały. Powiedział Rdzeniowi, że skończył. Rdzeń spokojnie doprowadził pomieszczenia domowe do normalnego stanu i pozostawił go własnym myślom.

Obudził się następnego ranka — zastał ten sam świat. Nie był to zły sen. Czas się nie cofnął, a tamto wszystko rzeczywiście się wydarzyło.

Podziemnym samochodem pojechał do wsi Celleck, gdzie w staromodnej siedzibie, przypominającej domostwo człowieka, mieszkał Chamlis Amalk-ney. Ściany pokryte były freskami, inkrustacjami, w pokojach stały zabytkowe meble, akwaria i wiwaria z owadami.

— Postaram się zbadać sprawę — westchnął Chamlis, unosząc się przy oknie obok Gurgeha. — Nie gwarantuję jednak, że uda mi się to ukryć przed tym, kto nasłał przedstawiciela Służby Kontaktu. Pomyślą, że jednak jesteś zainteresowany.

— Może jestem — odparł Gurgeh. — Może chciałbym znowu z nimi porozmawiać, nie wiem.

— Przesłałem wiadomość do swoich przyjaciół, ale… Gurgehowi przyszedł nagle do głowy paranoiczny pomysł. Odwrócił się gwałtownie do Chamlisa.

— Czy ci twoi przyjaciele to statki?

— Tak. Oboje — odparł drona.

— Jak się nazywają?

— „Oczywiście nadal cię kocham” i „Po prostu czytaj instruktaż”.

— Nie są to okręty wojenne?

— Z takimi imionami? To WJK, cóż innego może być?

— Dobrze. — Gurgeh nieco się odprężył i znowu wyjrzał na plac. — Dobrze. W porządku. — Głośno odetchnął.

— Gurgeh, proszę, powiedz, o co chodzi. — Głos Chamlisa był miękki, nieco smutny. — Wiesz, że nikomu tego nie przekażę. Pozwól sobie pomóc. Przykro cię widzieć w takim stanie. Jeśli mógłbym cokolwiek…

— Nic innego nie możesz zrobić. — Gurgeh pokręcił głową, spoglądając na maszynę. — Powiem ci, jeśli coś będzie do zrobienia. — Ruszył do drzwi. Drona go obserwował. — Muszę już iść. Do zobaczenia, Chamlisie.

Zjechał do podziemia. Wsiadł do samochodu i cały czas patrzył w podłogę. Dopiero po czwartym chyba zapytaniu zwrócił uwagę, że samochód do niego mówi — chciał wiedzieć, dokąd pasażer zamierza jechać. Gurgeh poinformował go.

Wpatrywał się w jeden ze ściennych ekranów, obserwując nieruchome gwiazdy, gdy zabrzęczał terminal.

— Gurgeh? To znowu ja, jeszcze raz twój Makii Stra-bey.

— Czego? — warknął, poirytowany poufałością Umysłu.

— Ten statek przekazał właśnie informacje, o które prosiłeś. Zmarszczył brwi.

— Jaki statek? Jakie informacje?

— „Kanonierkowy Dyplomata”, drogi graczu. Chodzi o jego położenie.

Serce mu zabiło, krtań się zacisnęła.

— Tak? — odparł z wysiłkiem. — I co?

— Nie odpowiedział bezpośrednio, przesłał wiadomość przez swój macierzysty WPS „Młodzieńczy Lapsus” i poprosił, by ten potwierdził jego położenie.

— Więc gdzie jest?

— W skupisku Altabien-Północ. Podał współrzędne, ale tylko z dokładnością do…

— Co tam współrzędne! — krzyknął Gurgeh. — Gdzie jest to skupisko? Jak daleko stąd?

— No, uspokój się. To dwa i pół mileniów stąd. Gurgeh zamknął oczy. Samochód zwalniał.

Dwa i pół tysiąca lat świetlnych. Dłuższy spacerek, jak by to określili światowcy z WPS-ów. Jednak dość blisko, by statek mógł precyzyjnie wycelować efektor, wyrzucić w niebo pole sensoryczne szerokości sekundy świetlnej i odebrać słaby, lecz wyraźny błysk hiperprzetrzennego sygnału od małej maszyny, mieszczącej się w kieszeni.

Próbował sam siebie przekonać, że to ciągle nie stanowi dowodu na prawdomówność Mawhrin-Skela. Dostrzegał jednak coś złowieszczego w fakcie, że statek nie odpowiedział bezpośrednio. Skorzystał ze swego WPS-u jako znacznie bardziej wiarygodnego źródła informacji, by potwierdzić swą pozycję.

— Chcesz pozostałą wiadomość z SJZ — spytał Rdzeń — czy też znów mi odburkniesz?