Выбрать главу

— Trudno to nazwać destrukcją — odparła. — Podczas wybuchu pociski są tylko rozkładane na części, a nie niszczone. Mogę to złożyć z powrotem w pół godziny.

— Jednym słowem to fałsz.

— A co nim nie jest?

— Osiągnięcia intelektualne. Pokaz umiejętności. Ludzkie uczucia. Yay wykrzywiła usta ironicznie.

— Widzę, że dużo trzeba, byśmy się wzajemnie porozumieli.

— Pozwól więc, że ci pomogę.

— Mam zostać twoją protegowaną?

— Tak.

Yay zerknęła na fale bijące o złocistą plażę. Wiatr wiał, morze pulsowało. Powoli nasunęła hełm na głowę i zapięła klamry. Gurgeh widział odbicie swej twarzy w przyłbicy jej hełmu. Przesunął ręką po swych czarnych kędziorach.

Yay podniosła przyłbicę.

— Do zobaczenia, Gurgeh. Pojutrze zajrzę do ciebie z Chamlisem, dobrze?

— Jeśli chcesz.

— Chcę. — Kiwnęła mu i zaczęła schodzić z wydmy. Patrzył jej w ślad, gdy podawała jego broń mijającemu ją dronie-odzyskiwaczowi, obładowanemu metalowymi szczątkami.

Stał przez chwilę, trzymając kawałki zniszczonej maszyny. Potem opuścił je w jałowy piasek.

Czuł zapach ziemi i drzew, porastających brzeg płytkiego jeziora poniżej tarasu. Niebo zasnuły chmury; wszędzie panowała głęboka ciemność i tylko wysoko w górze odległe Płyty dziennej strony Orbitalu oświetlały plamę jasnych obłoków. Fale biły o burty niewidocznych łodzi. Na brzegu jeziora, gdzie wśród drzew stały niskie budynki college’u, migotały światła. Gurgeh nie widział stąd przyjęcia — docierało do niego od tyłu falami dźwięków, powiewem perfum, aromatem jedzenia i wonią nieznanych mu oparów.

Napływ Ostrego Błękitu wezbrał w nim, zaatakował. W ciepłym nocnym powietrzu sączące się z otwartych drzwi zapachy wraz z hałasem gości stały się oddzielnymi wrażeniami, jak włókna wyciągane ze splecionej liny, każde o własnej barwie. Zmieniały się w brykiety ziemi, dające się rozetrzeć między palcami, pochłonąć, rozpoznać.

I tak: czerwonoczarny zapach smażonego mięsa — krew krąży szybciej, ślina napływa do ust; różne części mózgu oceniają, że to woń kusząca, a jednocześnie nieprzyjemna. Zwierzęcy pień czuje paliwo, pokarm bogaty w proteiny; śródmózgowie rejestruje śmierć, przypalone komórki; jednocześnie kopuła przodomózgowia ignoruje oba te sygnały, gdyż wie, że żołądek jest pełny, a smażone mięso — wyhodowane sztucznie.

Gurgeh czuł również morze. Słonawy zapach docierał z odległości dziesięciu kilometrów, ponad równiną i płaskimi wzgórzami. Jeszcze jedno włókniste połączenie, takie samo jak pajęczyna rzek i kanałów między ciemnym jeziorem a niespokojnym, falującym oceanem za wonnymi łąkami i aromatycznymi lasami.

Ostry Błękit to naturalna dla graczy wydzielina, produkt standardowych, zmienionych genetycznie przez Kulturę gruczołów, umiejscowionych w czaszce Gurgeha, poniżej pradawnych, zmienionych ewolucyjnie zwierzęcych obszarów mózgu. Większość osób z Kultury mogła wybierać wytwarzane wewnątrz swych organizmów narkotyki — istniało ponad trzysta substancji, jedne były bardziej wyrafinowane i popularne, inne mniej. Z Ostrego Błękitu korzystano dość rzadko, ponieważ ten narkotyk nie dostarczał bezpośredniej przyjemności, a jego wytworzenie wymagało sporego skupienia. Przydawał się jednak w grach. Zagadnienia skomplikowane zmieniały się w proste, nierozwiązywalne zyskiwały rozwiązanie, niepoznawalne stawały się oczywiste. Narkotyk użyteczny, modyfikator abstrakcyjnego myślenia; nie zaostrzał zmysłów, nie stymulował seksualnie, nie przyśpieszał procesów fizjologicznych.

A Gurgehowi okazał się niepotrzebny.

Ujawniło się to, gdy minął pierwszy przypływ i nastąpiła faza wyciszenia. Chłopak, z którym miał grać i którego poprzednią partię Czterech Kolorów obserwował, stosował taktykę podstępną, lecz łatwą do okiełznania. Jego styl robił wrażenie, był jednak głównie na pokaz; szpanerski i skomplikowany, ale równocześnie pusty, miał wiele słabych punktów i w konsekwencji dał się pokonać. Gurgeh słuchał odgłosów przyjęcia, odgłosów jeziora, odgłosów dochodzących z innych budynków uniwersytetu na drugim brzegu. Nadal wyraźnie pamiętał styl gry młodego mężczyzny.

Pozbyć się tego, postanowił. Niech zaklęcie minie.

Coś się w nim odprężyło, jakby zwiotczała fantomowa kończyna; sztuczka umysłu. Zaklęcie — mózgowy odpowiednik malutkiej, prymitywnej pętli programowej — minęło, po prostu przestało być wypowiadane.

Stał przez chwilę na tarasie, potem odwrócił się od widoku i z powrotem poszedł na przyjęcie.

— Jernau Gurgeh. Myślałem, że uciekłeś — podlatując, powiedział mały drona, gdy Gurgeh wchodził do bogato umeblowanej sali. Wszędzie stali ludzie, rozmawiali lub tłoczyli się przy planszach i stołach pod wielkimi baldachimami z zabytkowych dywanów. W pomieszczeniu znajdowało się również kilkadziesiąt dron; niektóre grały, inne się tylko przyglądały, jeszcze inne rozmawiały z ludźmi; kilka z nich tworzyło formację w kształcie kraty, co oznaczało, że komunikują się przez nadajniki. Mawhrin-Skel, drona, który zaczepił Gurgeha, był tu najmniejszy — mógł się wygodnie zmieścić w złożonych dłoniach. Jego aura migotała szarością i brązem w formalnej niebieskiej otoczce. Maszyna przypominała model skomplikowanego i staromodnego statku kosmicznego.

Gurgeh wykrzywił się do maszyny, gdy sunęła za nim przez tłum gości do stołu z Czterema Kolorami.

— Sądziłem, że może ten berbeć cię przestraszył — powiedział drona, gdy Gurgeh podszedł do stołu gry i usiadł na wysokim, rzeźbionym drewnianym krześle, opróżnionym pośpiesznie przez pobitego właśnie poprzednika. Drona mówił na tyle głośno, że wspomniany „berbeć” — potargany trzydziestolatek — wszystko słyszał. Minę miał nieszczęśliwą.

Ludzie wokół Gurgeha nieco się uciszyli. Mawhrin-Skel zmienił swą aurę na mieszaninę czerwieni i brązu — komiczna radość i niezadowolenie; sprzeczny sygnał bliski po prostu zniewadze.

— Nie zwracaj uwagi na tę maszynę — rzekł Gurgeh do chłopaka, odpowiadając na jego ukłon. — Lubi dokuczać ludziom. — Podsunął się na krześle, poprawił niemodną luźną marynarkę o szerokich rękawach. — Jestem Jernau Gurgeh. A ty?

— Stemli Fors — odparł młodzian, przełykając lekko ślinę.

— Miło mi. Jaki kolor wybierasz?

— Aaa… zielony.

— Świetnie. — Gurgeh usiadł wygodniej. Po chwili wskazał na planszę. — Twój ruch.

Stemli Fors zrobił pierwszy ruch. Gdy Gurgeh pochylił się, by wykonać posunięcie, na jego ramieniu usadowił się Mawhrin-Skel, brzęcząc coś do siebie. Gurgeh postukał palcem w obudowę maszyny; odleciała nieco. Przez resztę gry naśladowała szczękanie zawiasów obracanych piramidek.

Gurgeh z łatwością zwyciężył. Końcówkę rozegrał nawet z pewną finezją, wykorzystując niezdecydowanie Forsa. Przy wtórze karabinowego terkotu obracających się piramid stworzył na finiszu estetyczny układ: przesunął jedną bierkę przez cztery diagonale, szkicując na planszy zarys kwadratu czerwonego niczym rana. Kilka osób bilo brawo, kilka pomrukiwało z uznaniem. Gurgeh podziękował młodzieńcowi i wstał.

— Tania sztuczka — stwierdził Mawhrin-Skel, tak by wszyscy słyszeli. — Dzieciak był łatwym przeciwnikiem. Tracisz biegłość. — Aura zaświeciła jasną czerwienią. Drona skoczył w powietrzu, ponad głowy gości, i odleciał.

Gurgeh odszedł, kręcąc głową.

Maszyna irytowała go i bawiła jednocześnie. Zachowywała się jak gbur, potrafiła obrazić, często nawet rozzłościć, ale stanowiła odświeżające urozmaicenie w porównaniu z nieznośną uprzejmością większości ludzi. Teraz zapewne powędrowała zirytować kogoś innego. Gurgeh kiwnął głową kilku gościom. Przy długim niskim stole dostrzegł dronę Chamlisa Amalk-neya, rozmawiającego z jedną z wykładowczyń, sympatyczniejszą od kolegów. Gurgeh podszedł do nich, biorąc drinka z przesuwającej się w powietrzu tacy.