— Jaką wiadomość? — Gurgeh był zaintrygowany.
Samochód zakręcił i nadal zwalniał. Ukazała się galeria tranzytowa Ikroh, wisząca pod powierzchnią Płyty jak budynek postawiony fundamentami do góry.
— Tajemniej i tajemniej — powiedział Rdzeń. — Komunikowałeś się ze statkiem poza moimi plecami? Wiadomość brzmi: „Miło cię znowu słyszeć”.
Minęły trzy dni. Nie mógł się do niczego zabrać. Próbował czytać — artykuły, stare książki, własne materiały, ale co rusz stwierdzał, że ciągle czyta ten sam fragment, tę samą stronę, ten sam ekran. Usiłował się skoncentrować na słowach, rysunkach i wykresach, lecz jego myśli ulatywały, stale wracały do tych samych spraw, bezsensownie krążyły. Zjadanie własnego ogona, w kółko te same pytania, niewczesne żale. Czemu to zrobił? Jakie ma teraz wyjście?
Usiłował wytworzyć w gruczołach uspokajające narkotyki, jednak tyle wysiłku kosztowało go osiągnięcie jakiegokolwiek efektu, że dostał zawrotów głowy. Zastosował Ostry Błękit, Przewagę i Skupiacza, by wspomóc koncentrację, ale czuł jedynie zgrzytający ból w tyle czaszki. Wyczerpany, stwierdził, że nie warto było tego robić. Mózg wolał martwić się i denerwować; nie miało sensu przyczyniać mu frustracji.
Gurgeh nie odbierał telefonów. Kilka razy dzwonił do Chamlisa, nigdy jednak nie miał mu nic do powiedzenia. Stary drona oświadczył tylko, że dwa znane mu statki Służby Kontaktu komunikowały się z nim; oba twierdziły, że przesłały wiadomość Chamlisa do kilku innych Umysłów. Oba zdziwiły się, że tak szybko skontaktowano się z Gurgehem. Oba obiecały przekazać jego prośbę o więcej informacji; żaden z nich nie wiedział, o co tu chodzi.
Gurgeh nie miał wiadomości od Mawhrin-Skela. Poprosił Rdzeń, by znalazł maszynę i tylko powiadomił go, gdzie ona teraz jest, ale Rdzeń nie potrafił tego zrobić, co wyraźnie bardzo zirytowało Umysł Orbitalu. Ponownie wysłał zespół dron, które jeszcze raz przeczesały dom. Rdzeń zostawił w domu jedno urządzenie, by przez cały czas sprawdzało, czy nie ma podsłuchu.
Wiele czasu Gurgeh spędzał na spacerach po lesie i górach wokół Ikroh; robił po dwadzieścia-trzydzieści kilometrów dziennie. Wytwarzał w ten sposób naturalny środek nasenny: śmiertelne fizyczne zmęczenie.
Czwartego dnie prawie uwierzył, że jeśli nie będzie wystawiał nosa z domu, z nikim nie będzie rozmawiał, komunikował się, do nikogo nie będzie pisał, wówczas nic mu się nie stanie. Może Mawhrin-Skel przepadł na zawsze. Może Służba Kontaktu zabrała go stąd lub ponownie powołała w swe szeregi. Może zupełnie zwariował i odpłynął w przestrzeń albo wziął serio stary dowcip o stygliańskich liczakach i udał się na plażę, by policzyć ziarenka piasku.
Dzień był pogodny. Gurgeh siedział wśród rozłożystych, niskich gałęzi słońcochlebowca w ogrodzie w Ikroh i przez listowie patrzył w dolną część niższego trawnika, gdzie z lasu wynurzyło się stado feyli i zaczęło skubać gronopnącze. Płochliwe zwierzęta, chude jak patyki, jasno umaszczone w barwach ochronnych, nerwowo podbiegły do niższych krzaków; potrząsały i podrzucały trójkątnymi głowami; ich szczęki pracowały.
Gurgeh spojrzał na dom przesłonięty łagodnie falującymi liśćmi.
Przy jednym z okien zobaczył miniaturowego dronę, małego, szarobiałego. Zamarł. To nie musi być Mawhrin-Skel, rzekł sobie. Za daleko, by stwierdzić to z całą pewnością. To mógłby być Loash i ta cała reszta. Maszyna znajdowała się ponad czterdzieści metrów od jego miejsca, a on na drzewie był prawie niewidoczny. Nie można go było wytropić — swój terminal zostawił w domu; ostatnio robił tak coraz częściej, choć niebezpieczne i nieodpowiedzialne było przebywanie z dala od sieci informacyjnej Rdzenia, gdyż wówczas w istocie odcinał się od reszty Kultury.
Wstrzymał oddech, zamarł.
Mała maszyna zawahała się w powietrzu, po czym odwróciła się w jego kierunku i poleciała prosto ku niemu.
To nie był Mawhrin-Skel ani Loash Wielomówny. Nie był to nawet ten sam typ drony. Nieco większy i grubszy, w ogóle nie miał aury. Zatrzymał się pod drzewem i zapytał przyjemnym głosem:
— Pan Gurgeh?
Gurgeh zeskoczył z drzewa. Stado feyli ruszyło w las, skacząc w zamęcie zielonych kształtów.
— Tak? — odparł Gurgeh.
— Dzień dobry. Nazywam się Worthil. Jestem ze Służby Kontaktu. Miło mi pana poznać.
— Dzień dobry.
— Jakie piękne miejsce. Czy to pan kazał zbudować ten dom?
— Tak — odparł Gurgeh.
Gadki-szmatki; nanosekundowe zasięgnięcie informacji w pamięci Rdzenia dostarczyłoby maszynie dokładnych danych o tym, kto i kiedy zbudował Ikroh.
— Bardzo ładny. Nie umknęło mej uwadze, że spad dachów jest mniej więcej taki sam, co nachylenie stoków okolicznych gór. Czy to pański pomysł?
— Moja prywatna teoria estetyczna — przyznał Gurgeh.
Był pod pewnym wrażeniem, gdyż nigdy nikomu nie wspominał o tym szczególe. Bezaurowa maszyna rozglądała się ostentacyjnie.
— Taaak, piękny dom i imponujące otoczenie. Ale czy mógłbym przejść do zasadniczego celu mej wizyty?
Gurgeh usiadł przy drzewie ze skrzyżowanymi nogami.
— Proszę bardzo.
Drona opuścił się na poziom jego twarzy.
— Najpierw proszę mi wybaczyć, że niepokoiliśmy pana wcześniej. Chyba drona, który pana poprzednio odwiedził, nieco zbyt dosłownie potraktował instrukcje, choć trzeba przyznać, czasu jest raczej niewiele… W każdym razie, jestem tu, by powiedzieć panu wszystko, co chce pan wiedzieć. Jak już zapewne pan podejrzewał, znaleźliśmy coś, co może pana zainteresować. Ale… — maszyna odwróciła się i spojrzała na dom i otaczający go ogród. — Nie dziwiłbym się, gdyby nie chciał pan opuścić tego pięknego domu.
— A więc to się łączy z podróżą?
— Tak. Na pewien czas.
— Na jak długo? — spytał Gurgeh. Drona jakby się wahał.
— Mogę najpierw powiedzieć panu, co znaleźliśmy?
— Dobrze.
— To jest niestety poufne — rzekła maszyna przepraszająco. — To, co panu powiem, musi na razie pozostać tajemnicą. Zrozumie pan dlaczego, gdy tylko udzielę wyjaśnień. Czy może pan przyrzec, że nikomu pan tego nie przekaże?
— A co się stanie, jeśli odpowiem „nie”?
— Odlecę stąd, to wszystko.
Gurgeh wzruszył ramionami, strzepał kawałek kory z brzegu podwiniętej tuniki, którą miał na sobie.
— Dobrze. Zatem tajemnica.
Worthil podleciał nieco w górę i odwrócił się na chwilę przodem w kierunku Ikroh.
— Wyjaśnienia zajmą trochę czasu. Czy moglibyśmy przejść do domu?
— Oczywiście. — Gurgeh wstał.
Siedział w głównym pokoju ekranowym w Ikroh. Okna zaciemniono, a holoekran na ścianie był włączony. Drona ze Służby Kontaktu sterował systemami pomieszczenia. Zgasił światła. Ekran pociemniał, potem pokazał główną galaktykę — dwuwymiarowy widok ze znacznej odległości. Oba Obłoki znajdowały się blisko Gurgeha. Większy, półspiralny z długim ogonem prowadzącym od środka galaktyki, mniejszy w przybliżeniu w kształcie litery Y.
— Obłoki Wielki i Mały — rzekł Worthil. — Każdy z nich znajduje się około sto tysięcy lat świetlnych od nas. Na pewno podziwiał je pan z Ikroh, są dość wyraźne, choć znajdujecie się względem nich pod dyskiem galaktyki głównej, więc obserwuje pan je poprzez galaktykę. Odkryliśmy coś, co mógłby pan uznać za interesującą grę. O tu… — W centrum mniejszego Obłoku ukazała się zielona kropka.
Gurgeh spojrzał na dronę.
— To dość daleko — powiedział. — O ile rozumiem, sugerujesz, bym się tam udał.