— To rzeczywiście daleko i właśnie to sugerujemy. Na najszybszych statkach wyprawa zajmie prawie dwa lata z powodu natury kraty energii. Tam, między skupiskami gwiazd jest ona rzadsza. Wewnątrz galaktyki taka podróż zabrałaby mniej niż rok. — Ale to oznacza, że byłbym w drodze cztery lata — rzekł Gurgeh, wpatrzony w ekran. Miał sucho w ustach.
— Pięć — stwierdził rzeczowo drona.
— To… bardzo długo.
— Owszem. Zrozumiem pana, jeśli odmówi pan naszemu zaproszeniu. Sądzimy jednak, że gra wyda się panu interesująca. Najpierw jednak opiszę warunki zewnętrzne, dzięki któremu jest tak unikalna.
Zielona kropka przybrała kształt nierównego koła. Ekran stał się nagle realnym hologramem, napełniając pokój gwiazdami. Zielony krąg słońc stał się w przybliżeniu kulą. Gurgeh poczuł chwilowy zawrót głowy — podobne wrażenie miał zawsze wtedy, gdy otaczał go kosmos lub jego obraz.
— Te gwiazdy — zaczął Worthil, a parę tysięcy zielonych słońc zamigało — są pod kontrolą czegoś, co można jedynie określić jako imperium. Otóż… — drona zwrócił się do Gurgeha. Ustawił się w przestrzeni tak, że przypominał olbrzymi statek kosmiczny; gwiazdy znajdowały się przed nim i za nim. — Nieczęsto odkrywamy imperialny system władzy, dysponujący techniką kosmiczną. Zwykle taka przestarzała forma rządów obumiera znacznie wcześniej, nim dany gatunek wydostanie się ze swej macierzystej planety, nie mówiąc już o rozwinięciu techniki podróży ponadświetlnych, co jest konieczne, by skutecznie panować nad znaczniejszym obszarem. Od czasu do czasu jednak Służba Kontaktu poruszy jakiś głaz i pod spodem odkrywa coś naprawdę brzydkiego. W każdym wypadku istnieje jakiś szczególny czynnik, sprawiający, że ogólna zasada bierze w łeb. Jeśli chodzi o konglomerat, który widzisz przed sobą, to poza oczywistym faktem, że dopiero niedawno tam dotarliśmy oraz że w Małym Obłoku brak było innych silniejszych wpływów, tym szczególnym czynnikiem jest gra.
Do Gurgeha dotarło to dopiero po chwili.
— Gra!? — Spojrzał na maszynę.
— Gra zwana przez miejscowych Azad. Jest na tyle ważna, że całe imperium wzięło od niej swą nazwę. Patrzysz właśnie na Imperium Azad.
Gurgeh rzeczywiście na nie patrzył.
— Dominujący gatunek jest humanoidalny — ciągnął drona — ale, co bardzo nietypowe i co pewne analizy uznają za czynnik sprzyjający przetrwaniu tego systemu społecznego, gatunek ten ma trzy płcie. — Przed Gurgehem, pośrodku jego pola widzenia, jakby w wewnątrz poszarpanej gwiezdnej kuli, ukazały się trzy postacie. Były niższe od niego — o ile proporcje odpowiadały rzeczywistości. Każdy z osobników charakteryzował się szczególnymi cechami, wszyscy jednak mieli dość krótkie nogi oraz nieco płaskie, napuchłe i blade twarze. — Ten po lewej — powiedział Worthil — to mężczyzna. Ma jądra i penis. Osoba pośrodku ma rodzaj wywracalnej pochwy i jajniki. Pochwa wywraca się na zewnątrz, by zaimplantować zapłodnione jajeczko u osoby trzeciej płci — tę osobę widzisz po prawej — obdarzonej macicą. Postać pośrodku reprezentuje płeć dominującą.
Gurgeh musiał się nad tym zastanowić.
— Co takiego? — spytał po chwili milczenia.
— Płeć dominującą — powtórzył Worthil. — Imperia to to samo co scentralizowane, choć niekiedy rozdzierane schizmami hierarchiczne struktury władzy, w których wpływy ma tylko klasa ekonomicznie uprzywilejowana, zachowująca swą przewagę dzięki rozważnemu stosowaniu ucisku i umiejętnej manipulacji zarówno systemem rozpowszechniania informacji, jak i pomniejszymi — na ogół formalnie niezależnymi — systemami władzy. Krótko mówiąc, chodzi o dominację. Płeć pośrednicząca — inaczej apeksowie, których przedstawiciela widzisz pośrodku — kontroluje społeczeństwo i całe imperium. Ogólnie rzecz biorąc, mężczyźni wykorzystywani są jako żołnierze, a kobiety jako własność. Oczywiście wszystko jest nieco bardziej skomplikowane, ale chwytasz ogólny obraz?
— Nie rozumiem, jak to funkcjonuje. — Gurgeh kręcił głową. — Ale skoro mówisz, że tak jest… — Potarł brodę. — Wnioskuję z tego, że ci ludzie nie potrafią zmieniać płci.
— Rzeczywiście. Ściśle mówiąc, od setek lat jest to w zasięgu ich technik genetycznych, ale zmienianie płci jest zabronione. Nielegalne, jeśli pamiętasz, co znaczy to słowo. — Gurgeh kiwnął głową. Maszyna wyjaśniała dalej: — Nam wydaje się to perwersją i rozrzutnością, ale celem imperiów na ogół nie jest efektywne wykorzystanie zasobów i zapewnienie powszechnego szczęścia. I jeśli nawet wystąpią te dwa pozytywne zjawiska, to osiągane są mimo immanentnych wad systemu — korupcji i nepotyzmu.
— Dobrze, mam wiele pytań, ale mów dalej — powiedział Gurgeh. — Co to za gra?
— Właśnie. Oto jedna z plansz.
— …żartujesz — wyszeptał wreszcie Gurgeh.
Pochylił się i wlepił wzrok w rozpostarty przed nim hologram.
Zniknęły gwiazdy i trzy postacie. Zdawało się, że Gurgeh i drona o imieniu Worthil znajdują się w na końcu olbrzymiej sali, wielokrotnie większej od salonu, w którym przebywali w rzeczywistości. Przed nimi rozciągała się podłoga pokryta zadziwiająco skomplikowaną i pozornie chaotyczną, abstrakcyjną i nieregularną mozaiką, miejscami tworzącą wzgórza, a gdzieniegdzie opadającą dolinami. Przy bliższym oglądzie można było zauważyć, że pagórki nie są jednolite, lecz składają się ze spiętrzonych, coraz węższych poziomów; powtarzają ten sam zadziwiający podstawowy wzór ogólny, tworzą połączone, wielowarstwowe piramidy nad fantastycznym krajobrazem. Przy jeszcze bliższym oglądzie dostrzegało się tam dziwacznie rzeźbione figury, stojące na niezwykle barwnej powierzchni. Bok konstrukcji miał co najmniej dwadzieścia metrów.
— To jest plansza gry? — spytał Gurgeh. Przełknął ślinę. Nigdy nie widział ani nie słyszał o grze tak skomplikowanej — a ta z pewnością była skomplikowana, sądząc po różnorodności figur i obszarów.
— Jedna z plansz.
— Ile ich jest?
Nie do wiary. To jakiś żart. Kpią sobie z niego. Żaden ludzki mózg nie mógłby sobie chyba poradzić z grą tak rozbudowaną. To niemożliwe. Na pewno niemożliwe.
— Trzy. Wszystkie takich rozmiarów. Oraz mnóstwo mniejszych, gdzie gra się również kartami. Pozwoli pan, że opiszę tło całej sprawy.
Po pierwsze: nazwa. Azad znaczy maszyna lub może system w szerokim sensie tego słowa, obejmującym wszelkie funkcjonujące jednostki, zwierzęta czy kwiaty, jak również coś takiego jak ja czy koło wodne. Gra powstała kilka tysięcy lat temu, a obecną postać osiągnęła przed około ośmiuset laty, mniej więcej w tym samym czasie, gdy nastąpiła instytucjonalizacja nadal istniejącej tam religii. Od tamtego czasu gra uległa jedynie niewielkim modyfikacjom. Ostateczna forma pochodzi z epoki hegemonizacji macierzystej planety o nazwie Ea i pierwszej relatywistycznej eksploracji pobliskiego kosmosu.
Ukazała się planeta, zawisła w pokoju przed Gurgehem — wielka, biało niebieska, świecąca, bardzo wolno obracała się na tle ciemnej przestrzeni.
— To Ea — poinformował drona. — Otóż gra stanowi integralną część systemu władzy w imperium. Maksymalnie upraszczając sprawę, ten, kto ją wygra, staje się cesarzem.
Gurgeh powoli obejrzał się na dronę, ten spoglądał na niego.
— To nie blaga — oznajmiła sucho maszyna.
— Mówisz poważnie? — Gurgeh mimo to chciał potwierdzenia.
— Oczywiście — odparł drona. — Zostanie cesarzem to w tej grze stawka dość rzadka. Zdaje pan sobie zapewne sprawę, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Grę Azad wykorzystuje się nie tyle do wyznaczenia osoby panującej, ile do ustalenia, jakie tendencje w klasie rządzącej mają wziąć górę, która z teorii ekonomicznych ma być stosowana, jakie dogmaty uznawane w aparacie religijnym i jaka strategia polityczna przyjęta. Grę traktuje się również jako egzamin w procesie naboru oraz awansowania w hierarchii religijnej, edukacyjnej, administracji cywilnej, sądownictwie i wojsku. Sens polega na tym, że Azad jest tak złożona, subtelna, elastyczna i tak wymagająca, że stanowi najbardziej precyzyjny i całościowy model życia, jaki tylko można skonstruować. Kto zwycięża w grze, zwycięża w życiu. W obu dziedzinach potrzebne są te same umiejętności zapewniające dominację.