— Ale… czy to prawda? — Gurgeh obejrzał się do tyłu na dryfującego dronę i czuł obecność wiszącej przed nimi planety jako niemal fizyczne oddziaływanie, coś przyciągającego go ku sobie.
Planeta zniknęła; patrzyli teraz na wielką planszę gry. Hologram ruszał się cicho — Gurgeh widział krzątających się obcych, którzy przesuwali figury i ustawiali się wokół planszy.
— To nie musi być stuprocentowo prawdziwe — odparł drona — ale przyczyna i skutek nie są tutaj czymś przeciwstawnym. Wpływ gry na społeczeństwo jest przemożny, otoczenie zakłada, że gra i życie są tym samym, a idea tej gry jest w społeczeństwie silnie utrwalona. Powszechna wiara sprawia więc, że powyższe założenie staje się rzeczywistością. Przecież aż tak nie mogą się mylić, gdyż imperium w ogóle by nie zaistniało. Z samej natury jest to system niestabilny. Gra Azad jest prawdopodobnie siłą, która go spaja.
— Powoli. — Gurgeh spojrzał na maszynę. — Obaj wiemy, że Służba Kontaktu znana jest ze swej przewrotności. Nie oczekujecie chyba ode mnie, że pojadę tam i zostanę cesarzem?
Po raz pierwszy drona pokazał swą aurę, błyskając krótko czerwienią. Również w jego głosie słychać było rozbawienie.
— Nie sądzę, żeby pan w ten sposób zbyt daleko zaszedł. To imperium podpada pod ogólny schemat „państwa”, a państwo zawsze usiłuje zapewnić sobie wieczne trwanie. Sam pomysł, że z zewnątrz mógłby ktoś przyjść i zagarnąć imperium, napawa je przerażeniem. Jeśli zdecyduje się pan tam polecieć i podczas podróży dostatecznie opanuje pan grę, wówczas, jak sądzimy na podstawie pana dotychczasowych osiągnięć jako gracza, istnieje szansa, że zakwalifikuje się pan na urzędnika w służbie państwowej lub na porucznika w wojsku. Proszę nie zapominać, że tamci ludzie od urodzenia żyją w otoczeniu gry. Posiadają lekarstwa przeciwko starzeniu i najlepsi gracze są dwa razy starsi od pana. Ale oczywiście nawet oni stale się uczą.
Chodzi nie o to, czy będzie pan w stanie coś osiągnąć w tych półbarbarzyńskich strukturach społecznych wspieranych przez grę, ale czy w ogóle zdoła pan opanować jej zasady i praktykę. W Służbie Kontaktu panują rozmaite opinie na temat tego, czy gracz nawet pańskiego kalibru potrafiłby z powodzeniem stanąć do walki po szybkim, wstępnym zapoznaniu się z techniką gry.
Gurgeh obserwował ciche, obce postacie poruszające się w sztucznym krajobrazie wielkiej planszy. To było niewykonalne. W pięć lat? Niedorzeczność. Równie dobrze może pozwolić Mawhrin-Skelowi na upublicznienie hańbiących materiałów. W ciągu pięciu lat zacząłby nowe życie, opuścił Chiark, zrezygnował z gier, znalazł sobie inne zajęcie, zmienił wygląd… może nawet nazwisko. Nigdy nie słyszał, żeby ktokolwiek w ten sposób postąpił, ale jest to chyba możliwe.
Z pewnością gra Azad jeśli rzeczywiście istniała — wyglądała fascynująco. Dlaczego jednak nigdy przedtem o niej nie słyszał? Jak Służba Kontaktu mogła utajnić coś takiego? I w jakim celu? Głaskał się po brodzie, obserwując obcych: kroczyli po planszy, przystawali, by przemieścić figury lub prosili innych o przestawienie.
To obcy, choć byli ludźmi. Humanoidami. Jakoś opanowali tę dziwaczną, ekstrawagancką grę.
— Nie są superinteligentni, prawda? — spytał dronę.
— Wątpliwe, zważywszy na to, że mimo takiego poziomu rozwoju technicznego utrzymują swój system społeczny. I gra nie ma tu wielkiego znaczenia. Osobnicy płci pośredniczącej, czyli apeksowie, obdarzeni są prawdopodobnie nieco mniejszą inteligencją niż przeciętny człowiek z Kultury.
— Z tego wynika, że istnieją różnice między płciami — stwierdził Gurgeh zdziwiony.
— Teraz istnieją — odparł drona.
Gurgeh niezupełnie rozumiał, co to znaczy, ale nim zdążył zapytać, drona mówił dalej:
— Mamy uzasadnioną nadzieję, że potrafi pan rozgrywać w Azad na poziomie nieco wyższym niż średni, jeśli będzie pan ją zgłębiał przez dwa lata podróży w tamtą stronę. Wymagałoby to stałego i efektywnego wykorzystywania pamięci oraz oczywiście wydzielin wspomagających proces uczenia się. Powinienem tu zaznaczyć, że samo posiadanie gruczołów narkotycznych zdyskwalifikowałoby pana jako kandydata na urząd, nawet gdyby nie był pan obcy. Podczas gry surowo zakazane są jakiekolwiek „nienaturalne” środki. Pomieszczenia, w których toczą się rozgrywki, zaekranowane są elektronicznie, by uniemożliwić podłączenie komputerów, a po meczu zawodnicy poddawani są testom antydopingowym. Chemia pańskiego ciała, pańska natura jako obcego oraz fakt, że dla nich jest pan poganinem, wszystkie te okoliczności implikują, że jeśli postanowi pan tam pojechać, mógłby pan wziąć udział w zawodach najwyżej honorowo.
— Drono… Worthilu — zwrócił się Gurgeh do maszyny. — Nie sądzę, żebym jechał taki kawał, tak długo… ale pragnąłbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej gry. Chciałbym ją przeanalizować, omówić z innymi…
— To niemożliwe — odparł drona. — Powiedziałem tyle, ile mogłem, a panu niczego nie wolno przekazywać dalej. Obiecał pan, Jernau Gurgeh.
— A jeśli złamię obietnicę?
— Wszyscy uznają, że to blaga. Nie ma żadnych dostępnych zapisów, które by potwierdzały pańskie słowa.
— Dlaczego to wszystko jest otoczone taką tajemnicą? Czego się boicie?
— Prawdę mówiąc, nie wiemy, co robić. To problem poważniejszy od tych, jakimi zwykle zajmuje się Służba Kontaktu. W zasadzie można by działać schematycznie. Nabyliśmy sporego doświadczenia w postępowaniu z barbarzyńskimi społeczeństwami i wiemy, co jest, a co nie jest skuteczne. Monitorujemy, wprowadzamy czynniki ograniczające, oceniamy i modelujemy w Umyśle. Stosujemy wszechstronne zabezpieczenia, by zagwarantować, że czynimy słusznie. Jednak Azad jest czymś wyjątkowym: nie ma wzorców, nie ma precedensów. Musimy grać na słuch, a ponieważ mamy do czynienia z całym gwiezdnym imperium, jest to pewna odpowiedzialność. Dlatego zaangażowała się w to Sekcja Specjalna. Jesteśmy przyzwyczajeni do nieprzewidywalnych i trudnych sytuacji, ale prawdę mówiąc w tym wypadku ociągamy się. Gdybyśmy rozpowszechnili wiadomość o Azad, opinia publiczna mogłaby wywierać na nas presję, byśmy podjęli decyzję, co może nie wydaje się złe, ale mogłoby się okazać katastrofalne.
— Dla kogo? — spytał Gurgeh sceptycznie.
— Dla mieszkańców Imperium i dla Kultury. Moglibyśmy być zmuszeni do spektakularnej interwencji przeciwko Imperium. To nie byłaby prawdziwa wojna, gdyż jesteśmy od nich znacznie bardziej zaawansowani technicznie, lecz musielibyśmy wprowadzić tam siły okupacyjne, a to oznaczałoby poważne zaangażowanie naszych zasobów oraz obniżyłoby nasze morale. Po pewnym czasie taka awantura z pewnością zostałaby uznana za błąd, bez względu na to, jak oceniano ją na początku. Mieszkańcy Imperium przegraliby, gdyż zjednoczyliby się przeciw nam, zamiast przeciw zepsutemu, opresyjnemu reżimowi, a to cofnęłoby historię o dwieście lat. Kultura również by przegrała, gdyż musiałaby postępować tak jak ci, którymi pogardza; najeźdźcy, okupanci, zaborcy.
— Jesteś mocno przekonany, że powstałby nacisk społeczny.