— Panie Jernau Gurgeh, niech pan pozwoli sobie coś wyjaśnić — rzekł drona. — Azad to gra hazardowa, nawet na najwyższych poziomach. Niekiedy zakłady przyjmują makabryczną formę. Jeśli zgodzi się pan wziąć w tym udział, wątpię, czy w swoich meczach zetknie się pan z takimi stawkami. Tamci ludzie bardzo często kładą na szalę prestiż, tytuły, posiadłości, niewolników, zaszczyty, ziemię, a nawet wybierają opcję fizyczną.
Gurgeh czekał na wyjaśnienia, wreszcie westchnął i spytał:
— Co to takiego „opcja fizyczna”?
— Gracze wzajemnie zakładają się o tortury i okaleczenia.
— Czyli jeśli przegrywasz… jesteś nim poddawany?
— Tak. Ktoś na przykład zakłada się, że zostanie mu obcięty palec, a przeciwnik — apeks — że zostanie brutalnie zgwałcony odbytniczo przez samca.
Gurgeh obojętnie patrzył na maszynę przez kilka sekund.
— To rzeczywiście barbarzyństwo — powiedział wreszcie powoli.
— W zasadzie dopiero ostatnio gra przybrała taką formę i traktuje się to jako liberalną koncesję klasy rządzącej, gdyż teoretycznie pozwala to osobie biednej na zaproponowanie stawki dorównującej stawce osoby bogatej. Przed wprowadzeniem opcji fizycznej bogaci zawsze mogli przelicytować biednych.
— Aha. — Gurgeh rozumiał samą zasadę, ale nie pojmował takiej moralności.
— Gurgeh, o Azad trudno myśleć na zimno. Zrobiono tam rzeczy, które przeciętna osoba z Kultury uznałaby za… skandaliczne. Program manipulacji hodowlanych obniżył przeciętną inteligencję mężczyzny i kobiety. Selektywna kontrola urodzin przez sterylizację, głód na pewnych obszarach, masowe deportacje i system prześladowań rasowych spowodowały skutki tożsame z ludobójstwem. W efekcie na planecie niemal wszyscy mają ten sam kolor skóry i identyczną budowę fizyczną. Jeńców z obcych układów, społeczności i robotników traktują z równą…
— Naprawdę mówisz poważnie? — Gurgeh wstał z kanapy i wszedł w hologram. Patrzył na bajecznie skomplikowany teren gry, który miał tuż pod stopami, ale wiedział, że w rzeczywistości dzieli go od niego straszliwa przepaść kosmosu. — Czy mówisz prawdę? Czy to Imperium rzeczywiście istnieje?
— Jak najbardziej, Jernau Gurgeh. Jeśli zależy panu na potwierdzeniu tego, co powiedziałem, mogę spowodować, by przyznano panu specjalne prawa dostępu, bezpośrednio do materiałów WPS-u i innych Umysłów, które się tym zajmują. Może pan przejrzeć wszystko, co dotyczy Imperium Azad, począwszy od pierwszego sondowania, aż do ostatnich sprawozdań przekazywanych w czasie rzeczywistym. To wszystko prawda.
— A kiedy nastąpiło to pierwsze sondowanie? — Gurgeh odwrócił się ku dronie. — Jak długo już się z tym grzebiecie?
Drona wahał się przez chwilę.
— Niezbyt długo — odparł wreszcie. — Siedemdziesiąt trzy lata.
— Raczej nie lubicie poganiać wydarzeń.
— Tylko wówczas, gdy nie mamy innego wyjścia — przyznał drona.
— A jak na nas reaguje Imperium? — spytał Gurgeh. — Domyślam się, że nie powiedzieliście im wszystkiego o Kulturze.
— Słusznie, Jernau Gurgeh. — W głosie drony prawie czuło się śmiech. — Nie, nie powiedzieliśmy im wszystkiego. I drona, którego z panem poślemy, będzie również i nad tym czuwał. Od samego początku wprowadzaliśmy ich w błąd na temat naszego rozprzestrzenienia, liczebności, zasobów, poziomu techniki i naszych ostatecznych intencji… ale udawało się to tylko z powodu względnego braku zaawansowanych społeczeństw w tym obszarze Małego Obłoku. Azadianie nie wiedzą na przykład, że bazą Kultury jest galaktyka główna. Uważają, że pochodzimy z Wielkiego Obłoku i jest nas od nich zaledwie dwukrotnie więcej. Nie mają zbyt wielkiego pojęcia na temat zmian genetycznych wśród ludzi Kultury czy wyrafinowanej inteligencji naszych maszyn. Nigdy nie słyszeli o statkowym Umyśle ani nie widzieli WPS-u. Oczywiście od chwili pierwszego kontaktu usiłowali dowiedzieć się o nas czegoś więcej, jednak bez rezultatu. Prawdopodobnie uważają, że pochodzimy z jakiejś planety. Oni sami są obecnie bardzo związani z planetami i stosują techniki planetoformiczne do tworzenia nadających się do życia ekosystemów, ale najczęściej przejmują już zamieszkane planety. Zarówno z punktu widzenia ekologii, jak i moralności stoją katastrofalnie nisko. Nas próbują poznać dlatego, że chcą nas najechać. Chcą podbić Kulturę. Problem polega na tym, że jak wszystkie istoty o mentalności podwórkowego brutala, są oni w gruncie rzeczy dogłębnie przerażeni, ksenofobiczni i paranoidalni. Nie dopuszczamy ich do poznania zasięgu i siły Kultury, by nie spowodować samozniszczenia całego Imperium. W przeszłości mieliśmy do czynienia z takimi sytuacjami, ale oczywiście było to w czasach, gdy jeszcze nie istniała Służba Kontaktu. Obecnie nasze metody są znacznie lepsze. Mimo to kusi myśl o udzieleniu im pełnej informacji. — Drona mówił bardziej do siebie niż do Gurgeha.
— Wyglądają zatem na… — Gurgeh chciał powiedzieć „barbarzyńców”, ale to nie wydało mu się wystarczająco mocne — zezwierzęconych — dokończył.
— Hmmm, z tym bądź ostrożny — ostrzegł drona. — Oni określają tak istoty, które są im podporządkowane. Właśnie jako zwierzęta. Oczywiście są zwierzętami jak ty, w takim samym stopniu jak ja jestem maszyną. Są jednak rozumni i stworzyli społeczeństwo równie skomplikowane jak nasze. Pod pewnymi względami nawet bardziej. To zwykły przypadek, że zetknęliśmy się z nimi, gdy ich cywilizacja wydaje się nam prymitywna. Gdyby Ea przeżyła jedną epokę lodową mniej, sytuacja mogłaby wyglądać odwrotnie.
Gurgeh kiwał głową zamyślony, obserwując, jak obcy w ciszy przemieszczają się po planszy, oświetleni odtworzonym światłem dalekiego, obcego słońca.
— Ale tak się nie stało — dodał Worthil pogodnie — więc nie ma się czym martwić. Dobrze — powiedział i nagle znowu znaleźli się w pokoju na Ikroh, holoekran zgasł, okna zrobiły się przejrzyste. Gurgeh mrugał, oślepiony światłem dziennym. — Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że jeszcze wiele jest do powiedzenia na ten temat, zna pan jednak naszą propozycję w najogólniejszych zarysach. Nie proszę, by na tym etapie wyraził pan definitywną zgodę, ale niech pan powie, czy jest sens, bym kontynuował, czy też zdecydowanie pan nie pojedzie.
Gurgeh pocierał brodę, patrząc przez okno na lasy ponad Ikroh. Zbyt wiele spotkało go wrażeń. Jeśli to wszystko było prawdziwe, to Azad była najważniejszą grą, o jakiej słyszał. Chyba nawet ważniejszą niż wszystkie inne razem wzięte. Jako wielkie wyzwanie podniecała go i odpychała jednocześnie. Czuł do tej gry jakiś instynktowny, niemal seksualny pociąg, choć tak niewiele o niej wiedział. Nie był jednak pewien, czy ma dość samodyscypliny, by uczyć się gry intensywnie przez dwa lata i czy jest na tyle zdolny, by trzymać w mózgu jej niezwykle skomplikowany model. Ciągle wracał do faktu, że sami Azadianie to potrafią, ale zgodnie z tym, co powiedziała maszyna, obcują z tą grą od dzieciństwa. Może grać potrafi jedynie taka osoba, której proces myślowy ukształtowała sama gra.
Ale pięć lat! Aż tak długo poza domem, a ponadto przez połowę tego czasu byłby pozbawiony bieżących informacji na temat rozwoju innych gier, nie miałby czasu czytać i pisać artykułów, nie miałby czasu na nic, z wyjątkiem tej absurdalnej, obsesyjnej gry. Zmieniłby się. Przy końcu podróży byłby kimś zupełnie innym, nic nie mógłby na to poradzić. Przejąłby w sposobie myślenia coś od samej gry, to nieuniknione. Czy kiedykolwiek nadrobi zaległości po powrocie do domu? Zostanie zapomniany, tak długo będzie nieobecny, że zainteresowana grami część Kultury po prostu odsunie go na bok, zacznie traktować jako postać historyczną. A gdy wróci, czy pozwolą mu podzielić się przeżyciami czy też Służba Kontaktu przedłuży swoje siedemdziesięcioletnie embargo?