Jeśli jednak pojedzie, będzie mógł się wykupić, zapłaci Mawhrin-Skelowi swą cenę. Drona wróci do Sekcji Specjalnej. Albo — właśnie przyszło to Gurgehowi do głowy — może im kazać uciszyć maszynę.
Po niebie sunęło stado ptaków — białe strzępki na tle ciemnej zieleni górskich lasów. Usiadły w ogrodzie przy domu, dreptały w kółko, dziobały ziemię. Gurgeh skrzyżował ramiona i zwrócił się do drony.
— Kiedy mam dać odpowiedź?
Jeszcze nie podjął decyzji. Postanowił zwlekać i najpierw dowiedzieć się jak najwięcej.
— W ciągu trzech, czterech dni. WPS „Żulik” zmierza obecnie w tym kierunku ze środkowej galaktyki i ruszy do Obłoków w ciągu najbliższych stu dni. Jeśli pan się na niego nie zabierze, podróż potrwa znacznie dłużej. Nawet w obecnym stanie rzeczy pański własny statek musi rozwijać maksymalną szybkość aż do miejsca spotkania.
— Mój własny statek? — spytał Gurgeh.
— Potrzebny panu będzie własny statek, który najpierw dostarczy pana na czas na „Żulika”, a potem, przy końcu podróży, do samego imperium, z miejsca, gdzie statek najbardziej zbliży się do Małego Obłoku.
Gurgeh obserwował śnieżnobiałe ptaki dziobiące na trawniku. Zastanawiał się, czy powinien teraz wspomnieć o Mawhrin-Skelu. Częściowo miał na to ochotę, by załatwić całą sprawę — gdyby się okazało, że oni zgodzą się na warunki, przestałby się przejmować groźbami małego drony, a zająłby się tą wariacko skomplikowaną grą. Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. Cierpliwość to mądrość. Trzeba się wstrzymać. Jeśli pojedzie — choć oczywiście szaleństwem było nawet o tym myśleć — niech sądzą, że niczego w zamian nie chce. Niech wszystko przygotują, a potem on jasno przedstawi swe warunki… o ile Mawhrin-Skel aż tak długo zachowa cierpliwość.
— Dobrze — powiedział do drony ze Służby Kontaktu. — Nie twierdzę, że pojadę, ale się zastanowię. Opowiedz mi coś więcej o Azad.
Osadzone w Kulturze opowieści, w których wydarza się coś złego, zaczynają się zwykle od tego, że ktoś się gubi, zapomina wziąć ze sobą terminal albo rozmyślnie pozostawia go w domu. Typowy początek. W dawnych czasach bohater mylił drogę w dzikim lesie albo w nocy psuł mu się samochód na odludnej drodze. Terminal — w kształcie na przykład pierścienia, guzika, bransoletki, pióra — był łącznikiem ze wszystkimi i ze wszystkim w Kulturze. Z terminalem, wszelkie informacje były w zasięgu twego pytania, a wszelka możliwa pomoc — w zasięgu twego krzyku.
Krążyły prawdziwe opowieści o ludziach, którzy spadali ze skał, a ich terminal przekazał krzyk do Rdzenia dostatecznie wcześnie, by ten — podłączywszy się do kamery terminalu — zobaczył, co się dzieje, przemieścił dronę, który złapał nieszczęśnika w powietrzu. Opowiadano sobie również o terminalach, które podczas wypadku zarejestrowały moment, gdy głowa człowieka została oddzielona od reszty ciała, wezwały dronę-medyka, a ten przybył na czas i uratował mózg przed śmiercią — a wtedy największą troską pozbawionej korpusu osoby była decyzja, jak spędzić tych kilka miesięcy, podczas których odrastał nowy tułów.
Terminal oznaczał bezpieczeństwo.
Gurgeh zabierał go więc na dłuższe spacery.
Dwa dni po wizycie Worthila siedział na kamiennej ławeczce pod lasem kilka kilometrów od Ikroh. Dyszał ciężko po wspinaczce. Słońce jasno świeciło, ziemia upojnie pachniała. Terminalem sfotografował widok małej polanki. Obok ławki stał zardzewiały metalowy przedmiot — prezent od dawnej, niemal już zapomnianej kochanki. Tu również Gurgeh zrobił kilka zdjęć. Wtedy odezwał się terminal.
— Gurgeh, mówi dom. Prosiłeś, żeby ci przekazywać niektóre telefony Yay. Twierdzi, że to stosunkowo pilne.
Nie odbierał telefonów od Yay. Ostatnio kilka razy usiłowała się z nim skontaktować. Wzruszył ramionami.
— Łącz — powiedział i umieścił terminal w powietrzu przed sobą. Otworzył się ekran z uśmiechniętą twarzą Yay.
— A, Gurgeh-pustelnik. Jak się masz?
— Dobrze.
Yay pochyliła się nad swym ekranem.
— Co tam obok ciebie stoi?
Gurgeh spojrzał na metalowy obiekt przy ławce.
— To armata — powiedział.
— Tak też myślałam.
— Prezent od przyjaciółki — wyjaśnił. — Bardzo lubiła kuć i odlewać. Zaczynała jako wytwórca pogrzebaczy i rusztów, skończyła jako ludwisarz. Sądziła, że będzie mnie bawić strzelanie nad fiordem dużymi metalowymi kulami.
— Rozumiem.
— Żeby to zadziałało, potrzebny jest jakiś tam szybko spalający się proszek, ale nigdy nie próbowałem go zdobyć.
— Może i dobrze. Armata prawdopodobnie by eksplodowała i odstrzeliła ci głowę.
— Też tak myślałem.
— Wspaniale. — Yay uśmiechnęła się szeroko. — Mam nowiny.
— Jakie?
— Udaję się w rejs. Przekonałam Shuro, że przyda mu się poszerzenie horyzontów. Pamiętasz Shuro, tego na strzelaniu?
— Ach tak, pamiętam. Kiedy wyjeżdżasz?
— Już wyjechałam. Wylecieliśmy z doku w Tronze kliprem „Świr”. Potem już nie będę miała okazji, by z tobą porozmawiać w czasie rzeczywistym. Opóźnienie będzie takie, że w przyszłości będę wysyłać listy.
— Aha. — Teraz żałował, że przyjął ten telefon. — Na jak długo wyjeżdżasz?
— Na miesiąc lub dwa. — Jasna, uśmiechnięta twarz Yay zmarszczyła się. — Zobaczymy. Może Shuro znudzi się mną wcześniej. Chłopak woli mężczyzn, ale usiłuję go nakłonić do czegoś innego. Przepraszam, że przed podróżą nie zdążyłam się pożegnać, ale nie jadę na długo. Wyś…
Ekran terminalu zblakł, schował się do obudowy, terminal zamilkł i upadł na pokrytą igłami ziemię. Gurgeh patrzył na urządzenie, potem się pochylił, podniósł je, usunął kilka igieł i źdźbeł trawy, które przywarły do ekranu, gdy zamykała się obudowa. Urządzenie było martwe; mała lampka w podstawie zgasła.
— I co, Jernau Gurgeh?
Na skraju polanki pojawił się Mawhrin-Skel.
Gurgeh obiema rękoma mocno trzymał terminal. Wstał, obserwując dronę halsującego w powietrzu. Rozluźnił się, włożył terminal do kieszeni kurtki i usiadł na ławce ze skrzyżowanymi nogami.
— O co chodzi, Mawhrin-Skel?
— O decyzję. — Maszyna podleciała na wysokość twarzy Gurgeha. Pola zabarwiła na oficjalny niebieski kolor. — Wstawisz się za mną?
— A jeśli to nic nie pomoże?
— Wtedy naciśniesz mocniej. Posłuchają cię, jeśli będziesz dostatecznie przekonujący.
— A jeśli mimo to nic nie wskóram?
— Wówczas będę musiał się zastanowić, czy nie opublikować materiałów o twoich igraszkach. Z pewnością byłoby to zabawne. Ale z drugiej strony mógłbym zachować te nagrania i wykorzystać je w inny sposób. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą.
— W istocie.
— Widziałem wczoraj, że miałeś gościa. — Domyślałem się, że mogłeś to zauważyć.
— Wyglądał na dronę ze Służby Kontaktu.
— Owszem.
— Chciałbym udawać, że wiem, o czym rozmawialiście, ale gdy tylko weszliście do domu, przestałem podsłuchiwać. Zdaje się, że mówiłeś o jakiejś podróży.
— Chodziło o rejs.
— To wszystko?
— Nie.
— Hmm. Domyślam się, że chcą, byś nawiązał współpracę ze Służbą Kontaktu. Jako na przykład sprawozdawca, planista czy ktoś w tym rodzaju. Mam rację?
Gurgeh pokręcił głową. Maszyna pokiwała się w powietrzu. Człowiek nie był pewien, co oznaczał ten gest.
— Rozumiem. Wspomniałeś o mnie?