Выбрать главу

— Nie.

— Chyba powinieneś, co?

— Nie wiem jeszcze, czy przyjmę ich propozycję. Jeszcze się nie zdecydowałem.

— Dlaczego? O co cię proszą? Czy da się to porównać ze wstydem…

— Zrobię to, co będę chciał — odparł Gurgeh i wstał. — I tak przecież to wszystko jedno, prawda, drono? Nawet jeśli przekonam Służbę Kontaktu, by cię z powrotem przyjęli, ty i twój znajomy „Kanonierkowy Dyplomata” zachowacie tamte nagrania i co was powstrzyma przed ponownym szantażem?

— Ach, więc znasz jego nazwę. Zastanawiałem się, coście kombinowali z Rdzeniem Chiarka. Pomyśl, Gurgeh, czego jeszcze mógłbym od ciebie chcieć? Chcę tylko, by pozwolono mi być tym, do czego mnie stworzono. Gdy powrócę na swoje stanowisko, osiągnę wszystko, czego pragnę, i reszta już nie będzie zależała od ciebie. Gurgeh, ja chcę walczyć, do tego zostałem zaprojektowany. Wykorzystywać umiejętności, spryt oraz przede wszystkim siłę, by wygrywać bitwy dla naszej kochanej Kultury. Nie interesuje mnie sterowanie innymi ludźmi ani podejmowanie strategicznych decyzji. Taki rodzaj władzy nie interesuje mnie. Jedyny los, na jaki chciałbym mieć wpływ, to mój własny los. — Piękne słowa — rzekł Gurgeh.

Wyjął z kieszeni martwy terminal, obrócił go w rękach. Z odległości paru metrów Mawhrin-Skel wyłuskał mu urządzenie z dłoni, podtrzymał je od dołu, a potem starannie zgiął je na pół; potem jeszcze raz — na cztery. Terminal w kształcie pióra trzasnął i pękł. Zniszczoną maszynę drona zwinął w pomarszczoną kulkę.

— Tracę cierpliwość, Jernau Gurgeh. Czas zwalnia, gdy szybciej się myśli, a ja myślę naprawdę szybko. Dajmy sobie jeszcze cztery dni, co ty na to? Masz sto dwadzieścia osiem godzin, potem powiem „Dyplomacie”, by uczynił cię jeszcze bardziej sławnym, niż jesteś dotychczas. — Mawhrin-Skel rzucił zniszczony terminal, a Gurgeh go złapał.

Mały drona poleciał na skraj polany.

— Czekam na wiadomość od ciebie — powiedział do Gurgeha. — Radzę ci jednak zaopatrzyć się w nowy terminal. I uważaj w drodze powrotnej do Ikroh. To niebezpieczne chodzić po dzikim lesie bez możliwości wezwania pomocy.

— Pięć lat? — powiedział Chamlis zamyślony. — To niezła gra, przyznaję, ale czy przez ten czas nie stracisz kontaktu ze światem? Czy przemyślałeś to wszystko? Nie pozwól się wpędzić w coś, czego mógłbyś potem żałować.

Znajdowali się w Ikroh, w najgłębszej piwnicy. Gurgeh zabrał tam Chamlisa, by powiedzieć mu o Azad. Najpierw zaprzysiągł starego dronę, że dochowa tajemnicy. Przy wejściu do piwnicy zostawili rezydującego, antyszpiegowskiego dronę Rdzenia, by pilnował, czy nic i nikt ich nie podsłuchuje, oraz by wytworzył wokół nich takie pole wyciszające, do jakiego był zdolny. Ich rozmowę zagłuszało dudnienie i syk rur i przewodów technicznych. Nagie ściany pociły się, pobłyskując w ciemności.

Gurgeh pokręcił głową. W piwnicy nie było żadnego miejsca do siedzenia, a sklepienie znajdowało się zbyt nisko, by mógł stanąć całkowicie wyprostowany. Stał więc z pochyloną głową.

— Chyba się na to zgodzę — powiedział. — Zawsze mogę wrócić, jeśli stanie się to za trudne lub jeśli zmienię zdanie.

— Za trudne? — powtórzył zdziwiony Chamlis. — To do ciebie niepodobne. Przyznaję, że gra jest złożona, ale…

— Przecież mogę wrócić. Chamlis milczał przez chwilę.

— Tak, tak, oczywiście możesz.

Gurgeh ciągle nie miał pewności, czy podjął właściwą decyzję. Rozważał ją wszechstronnie, usiłował zastosować tę samą zimną, logiczną analizę, jaką zwykle posługiwał się w skomplikowanej sytuacji podczas gry. Bezskutecznie. Było tak, jakby swoje zdolności potrafił wykorzystać tylko do odległych, abstrakcyjnych problemów, a zupełnie nie mógł się skupić na sprawach tak silnie splątanych z jego emocjami.

Miał ochotę wyruszyć na tę wyprawę, by pozbyć się Mawhrin-Skela, ale — przyznawał sam przed sobą — pociągał go również Azad. Nie sama gra — ta wydawała się trochę nierealna, zbyt skomplikowana, by już teraz rozpatrywać ją poważnie. Interesowało go imperium.

A przecież chciałby również zostać. Lubił swoje życie — aż do tamtego wieczoru w Tronze. Nigdy nie miał poczucia całkowitego szczęścia, ale któż je miał? Z perspektywy, życie wydało mu się idyllą. Czasami przegrał jakąś grę; niekiedy odnosił wrażenie, że innego gracza niezasłużenie wynoszono ponad niego; pożądał Yay Meristinoux i raniło go, że dziewczyna woli innych mężczyzn. Były to jednak drobne, bardzo drobne urazy w porównaniu z tym, co gotował mu Mawhrin-Skel, i w porównaniu z pięcioletnim wygnaniem, jakie teraz miał w perspektywie.

— Myślę, że pojadę — powiedział Gurgeh, patrząc w podłogę.

— W porządku… ale to wszystko do ciebie niepodobne, Gurgeh. Zawsze byłeś taki… umiarkowany. Opanowany.

— Mówisz o mnie tak, jakbym był maszyną — odparł Gurgeh znużony.

— Nie, ale byłeś… bardziej przewidywalny, bardziej zrozumiały. Gurgeh wzruszył ramionami, patrząc w chropawą kamienną podłogę.

— Chamlisie, jestem tylko człowiekiem.

— Mój drogi, stary przyjacielu, to nie jest usprawiedliwienie.

Siedział w podziemnym aucie. Wybrał się do uniwersytetu na spotkanie z profesor Boruelal. Zabrał ze sobą zapieczętowany, ręcznie napisany list, który chciał jej oddać na przechowanie i który miał być otwarty tylko w przypadku jego śmierci. W liście opowiadał o wszystkim, przepraszał Olz Hap, usiłował wyjaśnić, jak się wtedy czuł i co skłoniło go do popełnienia tego strasznego głupstwa. Jednak w końcu nie wręczył swej epistoły. Przeraziła go myśl, że Boruelal mogłaby ją otworzyć, choćby pomyłkowo, jeszcze za jego życia.

Podziemny samochód pędził przez podłoże Płyty w kierunku Ikroh. Gurgeh za pomocą nowego terminalu wywołał dronę Worthila. Po ich ostatniej rozmowie drona udał się na eksplorację jednej z gazowych planet systemu, lecz gdy tylko dotarta do niego wiadomość od Gurgeha, polecił Rdzeniowi Chiarka, by przemieścił go na spodnią stronę Płyty. Przedostał się do środka pędzącego wozu przez śluzę. Obudowę maszyny pokrywał szron — jej obecność sprawiała w ciepłym wnętrzu wrażenie przeciągu.

— Jernau Gurgeh, podjął pan już decyzję?

— Tak. Pojadę.

— Dobrze! — Drona postawił na miękkim siedzeniu pojemnik dwukrotnie mniejszy od siebie. — Flora gazowego giganta — wyjaśnił.

— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem ci w ekspedycji.

— Zupełnie nie. Niech pan pozwoli, że mu pogratuluję. Uważam, że dokonał pan mądrego, nawet odważnego wyboru. Przyszło mi na myśl, że Służba Kontaktu zaproponowała panu taką możliwość jedynie dlatego, by miał pan więcej satysfakcji ze swego obecnego życia Jeśli wielkie Umysły właśnie tego oczekiwały, to jestem zadowolony, że pan je zaskoczył. Brawo.

— Dziękuję. — Gurgeh próbował się uśmiechnąć.

— Pański statek zostanie natychmiast przygotowany. Dziś powinien wyruszyć.

— Co to za statek?

— Stara WJZ klasy „Morderca”, pozostałość z wojny idirańskiej.

Przechowywano go w magazynie około sześć dekad stąd przez ostatnie siedemset lat. Zwie się „Czynnik Ograniczający”. Ciągle jest w bojowej formie, ale pozbawią go uzbrojenia, a wstawią zestaw plansz do gry i hangar modułowy. Jak rozumiem, jego Umysł to nic szczególnego. Okręty wojenne tego typu nie mogą sobie pozwolić na to, by być dowcipnymi kompanami, błyskotliwymi artystami, sądzę jednak, że to dość miłe urządzenia. Podczas podróży będzie pańskim adwersarzem. Jeśli pan chce, może pan zabrać ze sobą kogoś jeszcze, ale my i tak wyślemy z panem dronę. W stolicy Ea, Groasnachek, jest człowiek, nasz wysłannik. Będzie pana przewodnikiem. Zamierzał pan zabrać ze sobą towarzysza?