— Nie — odparł Gurgeh.
W istocie zastanawiał się, czy nie poprosić Chamlisa, jednak ten miał już w swoim życiu dosyć emocji — a także nudy. Nie zamierzał stwarzać sytuacji, w której stary drona musiałby odmówić. Gdyby Chamlis chciał pojechać, z pewnością nie wahałby się zaproponować swego towarzystwa.
— To dość rozsądne. A rzeczy osobiste? Gdyby zabrał pan coś większego od małego modułu albo jakieś zwierzę większe od człowieka, mogłoby się to okazać niewygodne.
Gurgeh pokręcił głową.
— Wezmę niewiele. Trochę ubrań, dwie-trzy ozdoby… nic więcej. Jakiego dronę chcecie mi przydzielić?
— Dyplomatę-tłumacza, wszechstronnego posłańca. Prawdopodobnie jakiegoś weterana, mającego doświadczenie w imperium. Musi dobrze znać wszystkie zwyczaje, formy zwracania się do różnych osób. Bardzo łatwo tam strzelić gafę — drona będzie panu wyjaśniał zasady etykiety. Oczywiście będzie również wyposażony w bibliotekę i w ograniczone zdolności bojowe.
— Worthilu, nie chcę drony-rewolwerowca.
— Zalecałbym. Dla pańskiego bezpieczeństwa. Naturalnie będzie pan pod opieką władz Imperium, ale to może się okazać zawodne. Podczas gry zdarzają się napady. W tym społeczeństwie istnieją grupy, którym mogłoby zależeć na zrobieniu panu krzywdy. Zaznaczam, że „Czynnik Ograniczający” nie zostanie w pobliżu Ea po dostarczeniu pana na miejsce. Wojskowi Imperium nie pozwalają, by nad ich macierzystą planetą krążył okręt wojenny. Wyrazili zgodę na zbliżenie się statku do Ea tylko pod warunkiem całkowitego usunięcia uzbrojenia. Po odlocie statku drona zostanie pańską jedyną niezawodną ochroną.
— Nie zapewni mi to jednak całkowitego bezpieczeństwa? — Nie.
— W takim razie zaryzykuję. Przydziel mi łagodnego dronę, nie uzbrojonego, nie… wyspecjalizowanego.
— Doprawdy, zdecydowanie bym zalecał…
— Aby dobrze rozegrać tę grę, muszę utożsamić się z tamtymi istotami, żyć ich kłopotami, być narażonym na te same niebezpieczeństwa. Nie chcę mechanicznego ochroniarza. Moja wyprawa nie ma sensu, jeśli z góry założę, że nie muszę traktować gry równie poważnie jak pozostali.
Drona milczał przez chwilę.
— Skoro jest pan o tym przekonany — odparł wreszcie niezadowolonym tonem.
— Najzupełniej.
— Doskonale. Jeśli pan nalega. — Drona wydał odgłos przypominający westchnienie. — Czyli wszystko ustaliliśmy. Statek powinien być tu za…
— Mam jeden warunek — rzekł Gurgeh.
— Warunek…? — Pola drony stały się przez chwilę widoczne, świeciły niebiesko-brązowo-szaro.
— Jest tu pewien drona o imieniu Mawhrin-Skel — powiedział Gurgeh.
— Owszem — zaczął Worthil ostrożnie — poinformowano mnie, że takie urządzenie tu przebywa. I co?
— Został wydalony z Sekcji Specjalnej. Wyrzucony. Zawarliśmy… przyjaźń. Obiecałem mu, że jeśli kiedykolwiek uzyskałbym pozycję w Służbie Kontaktu, zrobię wszystko, by mu pomóc. Teraz właśnie chciałbym postawić warunek, że zagram w Azad jedynie wówczas, gdy ten drona wróci do Sekcji.
Worthil przez chwilę nic nie mówił.
— Panie Gurgeh, złożył pan dość nierozsądną obietnicę.
— Przyznaję, nigdy nawet nie przypuszczałem, że w ogóle będę miał okazję jej dotrzymać. Ale teraz nadarza się taka okazja, więc muszę przedstawić to jako warunek.
— Czyżby pan chciał zabrać tę maszynę ze sobą? — spytał z zaskoczeniem Worthil.
— Nie! Obiecałem jedynie, że postaram się mu pomóc w powrocie do służby.
— Uhm, cóż, nie mam pełnomocnictw do zawarcia takiego układu, Jernau Gurgeh. Tamten drona został przeniesiony do cywila, gdyż był niebezpieczny i nie chciał się poddać terapii rekonstrukcyjnej. Nie mogę podjąć decyzji. Takimi problemami zajmuje się rada do spraw rekrutacji.
— Mimo to muszę nalegać.
Worthil westchnął, podniósł z fotela kulisty pojemnik i zdawał się dokładnie badać jego bezbarwną powierzchnię. — Zrobię, co będę mógł — powiedział z lekkim odcieniem poirytowania w głosie. — Nie mogę jednak niczego obiecać. Rady Kadr i Odwołań nie lubią, gdy ktoś je naciska. Zaczynają wtedy moralizować.
— Muszę jednak jakoś uwolnić się od zobowiązań w stosunku do Mawhrin-Skela — oświadczył cicho Gurgeh. — Nie mogę stąd wyjechać, dopóki nie uzna, że próbowałem mu pomóc.
Miał wrażenie, że drona go nie słucha.
— Hmmm, dobrze — odezwała się wreszcie maszyna. — Zobaczymy, co się da zrobić.
Podziemne auto cicho i rączo mknęło przez spód świata.
— Zdrowie Gurgeha, wielkiego gracza, wielkiego człowieka! Hafflis stał na murku przy końcu tarasu; pod sobą miał kilometrową przepaść, w jednej ręce butelkę, w drugiej dymiącą misę z narkotykiem. Przy kamiennym stole siedziało mnóstwo osób, które przyszły pożegnać Gurgeha. Ogłoszono wcześniej, że gracz wyrusza jutro na WPS „Żulik” w kierunku Obłoków jako jeden z reprezentantów Kultury na Zawodach Pardethillisiańskich oraz na wielkich igrzyskach odbywających się co dwadzieścia dwa lata, zwoływanych przez Merytokrację Pardethilisiańską w Małym Obłoku.
Gurgeha rzeczywiście tam zaproszono, tak jak przedtem wielokrotnie proponowano mu uczestnictwo w Zawodach, a także w tysiącu rozmaitych mityngach zarówno w Kulturze, jak i poza nią. Odrzucił to zaproszenie, tak jak odmawiał wszystkim innym, ale rozpowiadano, że tym razem zmienił zdanie i zagra w imieniu Kultury. Zawody miały się odbyć za trzy i pół roku, więc niełatwo było wyjaśnić, dlaczego Gurgeh wyjeżdża tak pośpiesznie, ale Służba Kontaktu pogmerała w rozkładach jazdy, pokłamała trochę i przeciętny ciekawski odnosił wrażenie, że tylko „Żulik” może dowieźć Gurgeha na czas, umożliwiając mu rejestrację i udział w przewlekłej procedurze kwalifikacyjnej.
— Zdrowie! — Hafflis odchylił głowę i przytknął butelkę do ust. Goście przy stole przyłączyli się do toastu, popijali z kruży, kielichów, szklanic i kufli. Hafflis osuszając butelkę, kiwał się na piętach. Kilka osób ostrzegało go głośno, inne rzucały w niego kawałkami jedzenia. Odstawił trunek i cmoknął wilgotnymi od wina wargami, po czym natychmiast stracił równowagę i zniknął za krawędzią murku.
— A niech to! — dobiegł jego stłumiony głos.
Dwójka jego młodszych dzieci, które siedziały i grały w trzy kubki z bardzo zdezorientowanym liczakiem stygliańskim, podeszła do parapetu i wyciągnęła pijanego ojca na górę z pola zabezpieczającego. Upadł na taras, po czym zataczając się i śmiejąc, wrócił do stołu.
Gurgeh siedział między profesor Boruelal i jedną ze swych dawnych flam — Vossle Chu, kobietą, która w przeszłości pasjonowała się między innymi odlewnictwem. By pożegnać Gurgeha, przybyła z Rombree, strony Chiarka przeciwległej do Gevantu. W tłumie przy stole siedziało przynajmniej dziesięć jego byłych kochanek. Zastanawiał się mgliście, czy miało to jakieś znaczenie, że w ciągu ostatnich kilku lat sześć z nich zmieniło płeć na męską i przy tej płci pozostawało dotychczas.
Zgodnie z tradycją przy takich okazjach, Gurgeh, tak jak inni goście, upijał się coraz bardziej. Hafflis obiecał, że nie zrobią Gurgehowi tego, co przed paroma laty zrobili swemu wspólnemu znajomemu: młodego mężczyznę przyjęto do Służby Kontaktu i Hafflis wydał przyjęcie na jego cześć; pod koniec wieczoru rzucono chłopaka przez parapet… ale pole asekurujące było wyłączone; świeży nabytek Służby Kontaktu spadł dziewięćset metrów — z czego sześćset z pustymi kiszkami — nim domowe drony wyłoniły się spokojnie z lasu w dole, pochwyciły i podholowały na górę.