Na koniec stary drona przekazał trochę plotek z Gevantu. Yay Meristinoux zamierza opuścić Chiark i gdzie indziej zajmować się formowaniem krajobrazu. Ostatnio zainteresowały ją obiekty zwane wulkanami. Czy Gurgeh słyszał o czymś takim? Hafflis znowu zmienia płeć. Profesor Boruelal przesyła pozdrowienia, jednak nie przekaże żadnej wiadomości, dopóki Gurgeh nie odpowie na poprzedni list. Mawhrin-Skela na szczęście nie ma. Rdzeń jest zirytowany, że chyba zgubił tę okropną maszynę. Formalnie ten łajdak nadal podlegał jurysdykcji Umysłu Orbitala i przy najbliższym spisie Umysł będzie się musiał jakoś z niego rozliczyć.
Przez kilka dni po pierwszym spotkaniu z Flere-Imsaho Gurgeh zastanawiał się, co go tak niepokoiło w malutkim bibliotekarzu. Flere-Imsaho, żałośnie drobny, tak że dałby się schować w złożonych dłoniach, miał w sobie coś dziwnego — Gurgeh czuł się nieswojo w jego obecności.
Wreszcie to zrozumiał, a raczej obudził się z takim zrozumieniem po koszmarze, w którym został złapany w metalowej kuli i toczony podczas jakiejś szaleńczej, okrutnej gry… Flere-Imsaho w walcowatej białej obudowie, ze swymi ratującymi pierścieniami, przypominał ceramiczną płytkę z gry Aneksja.
Gurgeh rozparty w głębokim fotelu siedział pod koroną przepysznego drzewa i obserwował łyżwiarzy na ślizgawce. Miał na sobie tylko krótką marynarkę i szorty — pole sączące utrzymywało ciepłą warstwę powietrza między na widowni. Gurgeh zerkał to na ekran terminalu z równaniami prawdopodobieństwa, które usiłował zapamiętać, to na ślizgawkę, gdzie niektóre ze znanych mu osób holendrowały po pastelowych, wyprofilowanych powierzchniach.
— Dzień dobry, Jernau Gurgeh — odezwał się drona Flere-Imsaho piskliwym głosikiem. Osiadł delikatnie na miękkim oparciu fotela. Jak zwykle aurę miał w kolorze żółto-zielonym. Łagodna przystępność.
— Witam. — Gurgeh obrzucił go wzrokiem. — Co porabiasz? — Dotknął ekranu terminalu, oglądał kolejny zestaw tabel i równań.
— Przyglądałem się właśnie niektórym gatunkom ptaków żyjących wewnątrz statku. Interesują mnie ptaki. A ciebie?
— Hmmm. — Gurgeh potwierdził niewyraźnie. Obserwował nowe tabele. — Nie mogę się zorientować, dlaczego spacerując po parku znajduję ptasie odchody, zgodnie z oczekiwaniami, ale wewnątrz ani plamki. Czy na WPS-ie są drony sprzątające po ptakach? Wiem, że mogłem o to zapytać, ale wolałem sam się nad tym zastanowić. Musi być jakieś wyjaśnienie.
— O, to proste — odparła mała maszyna. — Wykorzystuje się symbiozę między ptakami i drzewami. Ptaki brudzą tylko w torebki nasienne pewnych drzew, gdyż inaczej nie zawiązałyby się owoce, którymi żywią się te ptaki.
Gurgeh spojrzał na dronę.
— Rozumiem — odparł chłodno. — Prawdę mówiąc, ten problem zaczynał mnie już i tak nudzić.
Wrócił do swych równań, przemieścił dryfujący terminal, tak by ekran zasłaniał mu Flere-Imsaho. Drona milczał, wytworzył aurę — mieszaninę pełnej skruchy purpury i srebrnego „nie-przeszkadzam”, po czym odpłynął.
Na ogół Flere-Imsaho trzymał się z dala, nie przebywał na pokładzie „Czynnika Ograniczającego”, odwiedzał tylko Gurgeha raz dziennie. Gurgehowi to odpowiadało. Ta młoda maszyna — twierdziła, że ma dopiero trzynaście lat — potrafiła być czasami irytująca. Statek powiedział, że w Imperium Azad mały drona zamierza dyskretnie zapobiegać ewentualnym gafom Gurgeha oraz informować go o subtelnościach tamtejszego języka. Statek zapewnił maszynę — tak powiedział później Gurgehowi — że człowiek naprawdę nie żywi do niej pogardy.
Z Gevant nadeszły dalsze wiadomości. Teraz, gdy wreszcie doszedł do wniosku, że zrozumiał grę Azad i ma trochę wolnego czasu, odpowiedział na listy znajomych lub nagrał wiadomości. Mniej więcej co pięćdziesiąt dni wymieniał korespondencję z Chamlisem, choć okazało się, że sam nie ma nic ciekawego do powiedzenia; informacje nadchodziły głównie z tamtej strony. Hafflis już całkowicie zmienił płeć: gotów do posiadania potomstwa, ale nie był jeszcze w ciąży; kompilował historię pewnej prymitywnej planety, którą kiedyś odwiedził. Profesor Boruelal wzięła półroczny urlop naukowy i bez terminalu zamieszkała w górskiej samotni na Płycie Osmolon. Olz Hap, cudowne dziecko, rozwijała się: wykładała teraz gry na uniwersytecie i stała się duszą towarzystwa na najświetniejszych zabawach. Kilka dni spędziła w Ikroh, by bliżej poznać życie Gurgeha. Znana była z opinii, że Gurgeh jest najlepszym graczem w Kulturze. Opublikowała analizy tej słynnej partii Trafionego u Hafflisa; nikt nie pamiętał debiutanckiego opracowania, które otrzymałoby tak znakomite recenzje.
Yay zawiadomiła, że ma dość Chiarka — wyjeżdżała. Kolektywy budowniczych na innych Płytach zaproponowały jej współpracę i Yay postanowiła spróbować swych sił, pokazać, co umie. Większość swej korespondencji poświęciła wyjaśnianiu własnych teorii na temat sztucznych wulkanów na Płytach i gestami przedstawiała, jak można skierować światło słoneczne w głębsze warstwy Płyty i stopić skały z drugiej strony lub po prostu wytworzyć ciepło za pomocą generatorów. Dołączyła film, który pokazywał wybuchy wulkanów na planetach, objaśniał skutki erupcji oraz zawierał uwagi, jak można to ulepszyć.
Gurgeh pomyślał, że w porównaniu z życiem w świecie wulkanów, przebywanie na latających wyspach nie wydaje się już takie złe.
— Wyobrażasz sobie coś takiego!? — wykrzyknął Flere-Imsaho pewnego dnia.
Gurgeh stał w kabinie, gdzie po wyjściu z basenu suszył się w strumieniu powietrza. Maszyna podleciała do niego szybko. Pasemkiem żółto-zielonego pola (z plamkami wściekłej bieli) wlokła za sobą dużego, staromodnego, skomplikowanego z wyglądu dronę.
— No i co? — Gurgeh spojrzał z ukosa na urządzenie.
— Muszę nosić to cholerstwo! — narzekał Flere-Imsaho. Pasemko pola zamigało; otworzyła się obudowa staromodnego drony. Wydawało się, że wewnątrz zupełnie nic nie ma, gdy jednak Gurgeh przyjrzał się bliżej, dostrzegł ze zdziwieniem, że w centrum umieszczono siateczkową kołyskę rozmiarami pasującą do Flere-Imsaho.
— Och — rzekł Gurgeh i odwrócił się. Wycierał sobie pachy i szczerzył zęby w uśmiechu.
— Nie uprzedzili mnie o tym, gdy proponowali mi tę pracę! — zrzędził Flere-Imsaho, zamykając z hukiem obudowę. — Powiedzieli, że to dlatego, że Imperium nie powinno wiedzieć, jak małe jesteśmy my, drony. Dlaczego w takim razie nie mogli po prostu wziąć dużego drony? Po co odziewać mnie w to… to…
— Szykowne ubranie? — podpowiedział Gurgeh. Przeczesał dłonią włosy i wyszedł ze strumienia powietrza.
— Szykowne? — zaskrzeczał drona-bibliotekarz. — Szykowne? Stare łachy! Nawet gorzej. Oczekują ode mnie, że będę brzęczał i wytwarzał dużo statycznej elektryczności, by przekonać tych barbarzyńskich ćwoków, że nie potrafimy budować dron — skrzeczała maszyna. — Brzęczenie! Co o tym sądzisz?
— Może mógłbyś poprosić o przeniesienie — zasugerował Gurgeh spokojnie, wkładając szlafrok. — Taaa — odparł Flere-Imsaho gorzko, prawie z odcieniem sarkazmu — i od tego czasu dostawać jedynie gównianą robotę, bo nie chciałem współpracować. — Chlasnął polem, walnął w staroświecką obudowę. — Jestem uwiązany do tego grzmota.
— Drono, brak mi słów, by opisać, jak mi przykro — powiedział Gurgeh.
„Czynnik Ograniczający” pomału wysuwał się z głównego hangaru. Dwa liftery trącały statek, aż ustawiły go wzdłuż osi dwudziestokilometrowego korytarza. Statek i małe holowniki torowały sobie drogę ku przodowi, wychodząc z kadłuba WPS-u przy jego dziobie. W warstwie powietrza otaczającego „Zulika” poruszały się inne statki, pojazdy i sprzęt. WJK i superliftery, samoloty i balony na gorące powietrze, sterówce i szybowce, ludzie latający w modułach, samochodach czy uprzężach antygrawitacyjnych.