Pozostała część ceremonii powitalnej minęła w oszołomieniu. Gurgehowi kręciło się w głowie; pocił się w promieniach podwójnego słońca. Poprowadzono go na przegląd gwardii honorowej, choć nie wyjaśniono dokładnie, co właściwie ma przeglądać. Czuł nieznane zapachy stacji promów kosmicznych, gdy szli na przyjęcie, co uświadomiło mu, jak obcy jest w tym środowisku. Przedstawiano go wielu osobom, przeważnie apeksom. Zauważył, że chyba są zadowoleni, iż zwraca się do nich całkiem znośnym eańskim. Flere-Imsaho podpowiadał mu w niektórych momentach i Gurgeh słyszał, jak sam wypowiada odpowiednie słowa i wykonuje stosowne gesty, jednak odnosił wrażenie, że wszystko odbywa się chaotycznie, a ludzie są głośni i nieuważni. Ponadto cuchną — był jednak pewien, że oni to samo myślą o nim. Niejasno również podejrzewał, że w głębi duszy naśmiewają się z niego.
Poza oczywistymi różnicami fizycznymi, Azadianie wydali mu się solidniej zbudowani, bardziej twardzi i zdecydowani w porównaniu z ludźmi Kultury. Przejawiali więcej energii i — jeśli już miał być krytyczny — zachowywali się bardziej neurotycznie. Przynajmniej apeksowie. Osobnicy męscy wydali mu się nieco otępiali, mniej napięci, bardziej niewzruszeni i masywni, natomiast kobiety sprawiały wrażenie spokojniejszych, bardziej refleksyjnych i delikatnych.
Zastanawiał się, jak oni go postrzegają. Patrzył na ich dziwną, obcą architekturę, rozglądał się po dezorientujących wnętrzach, przyglądał się ludziom, ale zauważył, że oni również go obserwują. W paru przypadkach Flere-Imsaho musiał powtórzyć swe słowa, nim Gurgeh się zorientował, że drona w ogóle do niego mówi. Monotonne brzęczenie i trzaski elektrostatyczne drony, zawsze będącego w pobliżu, wzmacniały tylko wrażenie sennej nierzeczywistości.
W niskim, długim budynku lądowiska, prostym z zewnątrz, lecz wystawnie urządzonym w środku, podano jedzenie i napoje. Fizjologia ludzi z Kultury i Azadian były na tyle bliskie, że niektóre potrawy i napoje — w tym alkohol — były dla Gurgeha strawne. Wypił wszystko, czym go poczęstowano, ale przepuścił to bez trawienia. Siedzieli przy długim stole zastawionym potrawami. Obsługiwali ich umundurowani mężczyźni. Gurgeh pamiętał o tym, by się do nich nie odzywać. Ludzie, do których się zwracał, mówili albo za szybko, albo nazbyt powoli, jednak kilkakrotnie udało mu się nawiązać rozmowę. Wielu pytało go, dlaczego przybył tu sam. Nie rozumieli, gdy informował, że towarzyszy mu drona, wyjaśniał więc, że po prostu lubi samotne rejsy.
Ktoś zapytał go, czy dobrze gra w Azad. Zgodnie z prawdą odparł, że nie wie; statek nigdy mu tego nie powiedział. Miał nadzieję — tak twierdził — że potrafi zagrać na tyle dobrze, iż gospodarze nie pożałują swego zaproszenia. Zrobił wrażenie na paru osobach, ale raczej w sposób, w jaki na dorosłych robi wrażenie uprzejme dziecko.
Jeden z apeksów, siedzący po jego prawej stronie, ubrany w ciasny, niewygodny uniform, podobny do munduru trzech oficerów, którzy weszli na pokład „Czynnika Ograniczającego”, chciał wiedzieć więcej na temat przebiegu podróży i statku, na którym ją odbył. Gurgeh powtarzał uzgodnioną wcześniej opowieść. Apeks napełniał mu winem kryształowy kieliszek i Gurgeh ciągle musiał wznosić toasty. Przepuszczanie alkoholu, by się nie upić, oznaczało dość częste wyprawy do toalety — musiał tam pić wodę i oddawać mocz. Wiedział, że dla Azadian są to delikatne sprawy, ale za każdym razem poprawnie budował swe wypowiedzi; nikogo nie zaszokował, a Flere-Imsaho wydawał się spokojny.
Wreszcie siedzący po lewej apeks o nazwisku Lo Pequil Monenine senior, oficer łącznikowy Cesarskiego Biura do Spraw Obcych, zapytał Gurgeha, czy jest gotów pójść do hotelu. Gurgeh odparł, że miał mieszkać w module. Pequil zaczął coś bardzo szybko mówić i był bardzo zdziwiony, gdy Flere-Imsaho przerwał mu równie szybkim potokiem słów. Rozmowa przebiegała zbyt szybko i Gurgeh nie mógł jej dokładnie śledzić, w końcu jednak drona oznajmił, że osiągnięto kompromis: Gurgeh zamieszka w module, lecz ten zostanie zaparkowany na dachu hotelu. Przydzieli się mu ochronę, a wyśmienita kuchnia hotelowa będzie do jego dyspozycji.
Gurgeh uważał to za rozsądne rozwiązanie. Zaprosił Pequila, by poleciał z nim modułem do hotelu i ten chętnie z tego skorzystał.
— Nim zapytasz naszego znajomego, co teraz mijamy — powiedział Flere-Imsaho, unoszący się przy Gurgehu — wyjaśniam, że nazywa się to dzielnica slumsów. Tu żyje nadwyżka niewykwalifikowanych robotników.
Gurgeh ponuro spojrzał na dronę odzianego w obszerne przebranie. Lo Pequil stał obok gracza na tylnej rampie modułu, tworzącej wykusz widokowy. W dole rozpościerało się miasto.
— Sądziłem, że mieliśmy nie używać marain w obecności tych ludzi — rzekł Gurgeh do maszyny.
— Jesteśmy tu dość bezpieczni. Ten osobnik ma urządzenie podsłuchujące, ale moduł potrafi je zneutralizować.
Gurgeh wskazał slumsy w dole.
— Co to takiego? — spytał Pequila.
— Tu właśnie często kończą ludzie, którzy opuścili wieś zwabieni światłami wielkiego miasta. Niestety, wielu z nich to wałkonie.
— Pozbawieni ziemi — dodał Flere-Imsaho w marain — wskutek niesprawiedliwych podatków od nieruchomości i bezwzględnej, odgórnej reorganizacji systemu produkcyjnego rolnictwa.
Gurgeh zastanawiał się, czy ostatnie sformułowanie nie oznacza po prostu farm.
— Rozumiem — powiedział jednak, odwracając się do Pequila.
— Co mówiła twoja maszyna? — spytał Pequil.
— Recytowała… pewien wiersz — wyjaśnił Gurgeh. — O wielkim i pięknym mieście.
— Ach. — Pequil wykonał potakujący ruch głową: serię szarpnięć podbródkiem w górę. — Twoi rodacy lubią poezję, prawda?
— Niektórzy lubią, inni nie. Wie pan, jak to jest — odparł Gurgeh po chwili milczenia.
Pequil skinął głową ze zrozumieniem.
Wiatr znad miasta ślizgał się po polu wokół wykuszu, przynosząc lekki zapach spalenizny. Gurgeh wychylił się poza mgiełkę pola i spojrzał na metropolię, przesuwającą się w dole. Pequil nie kwapił się z podchodzeniem do brzegu wykusza. — Mam dla ciebie dobrą wiadomość — powiedział Pequil z uśmiechem (to znaczy wywinął obie wargi).
— Mianowicie?
— Moje Biuro — zaczął powoli i poważnie Pequil — otrzymało pozwolenie na to, byś mógł śledzić Mistrzostwa aż do rozgrywek na Echronedal włącznie.
— O, to miejsce ostatnich rozgrywek.
— Tak. To kulminacja pełnego sześcioletniego Wielkiego Cyklu, na samej Planecie Ognia. Zapewniam cię, to wielki przywilej, że pozwolono ci tam pojechać. Gracze występujący gościnnie rzadko doświadczają takiego zaszczytu.
— Rozumiem. Czuję się zaszczycony. Przyjmij wyrazy szczerej wdzięczności dla ciebie i twego Biura. Po powrocie do domu powiem swym rodakom, że Azadianie są bardzo wspaniałomyślni. Spotkało mnie tu znakomite przyjęcie. Dziękuję, jestem bardzo zobowiązany.
Pequil wydawał się zadowolony. Z uśmiechem potaknął. Gurgeh również potaknął, choć nie próbował naśladować tubylczego uśmiechu.
— No i…?
— Co takiego, Jernau Gurgeh? — spytał Flere-Imsaho. Jego żółto-zielone pola wychodziły z malutkiej obudowy niczym skrzydła egzotycznego owada. Drona położył na łóżku Gurgeha jego uroczysty strój. Znajdowali się w module, stojącym w ogrodzie na dachu Grand Hotelu w Groasnachek.
— Jak wypadłem?
— Bardzo dobrze. Nie zwróciłeś się do ministra per „panie ministrze”, gdy ci to podpowiedziałem, i czasami wyrażałeś się niejasno, ale w zasadzie było w porządku. Nie sprowokowałeś incydentów dyplomatycznych i nikogo poważnie nie obraziłeś… to nieźle jak na pierwszy dzień. Odwróć się, proszę, do rewersera. Chcę się upewnić, że ubranie dobrze leży.