Co kilka metrów przy ścianach i po obu stronach korytarza stali mężczyźni w pstrokatych mundurach, nogi mieli lekko rozchylone, ręce w rękawiczkach trzymali na wyprostowanych plecach, spojrzenia kierowali na wysoki, barwny sufit.
— Po co oni tu stoją? — spytał Gurgeh dronę. Mówił po eańsku tak cicho, by Pequil go nie słyszał.
— Dla efektu — odparła maszyna.
— Dla efektu? — spytał Gurgeh po chwili zastanowienia.
— Tak, chcą pokazać, że cesarz jest wystarczająco bogaty, by sobie pozwolić na ustawienie setek bezczynnych pachołków.
— Czy już wcześniej nie dotarło to do wszystkich? Drona przez chwilę nie odpowiadał. Westchnął.
— Jernau Gurgeh, nie zgłębiłeś jeszcze psychologii bogactwa i władzy. Gurgeh szedł dalej, uśmiechając się stroną twarzy odwróconą od Flere-Imsaho.
Apeksowie, których mijali, ubrani byli w ciężkie szaty, takie same, jaką miał na sobie Gurgeh. Zdobne, lecz bez ostentacji. Najbardziej jednak uderzyło go to, że pałac i wszyscy obecni tkwili w innej epoce. W samej budowli i w ubraniach nie dostrzegł elementów, których nie dałoby się wyprodukować już przed tysiącem lat. Widział wcześniej zapisy starożytnych uroczystości w Imperium, gdy przeprowadzał własne badania tego społeczeństwa, wiedział więc, jak wyglądają dawne stroje i przedmioty codziennego użytku. Dziwiło go to, że choć Imperium dysponuje dość zaawansowaną, choć może nieco ograniczoną techniką, w formalnych ceremoniach aż tak mocno tkwi w przeszłości. Również w Kulturze postępowano zgodnie z dawnymi zwyczajami, stosowano się do dawnej mody, budowano według dawnych stylów, ale traktowano to dość swobodnie, w ramach wielu nurtów, nie trzymano się tego aż tak sztywno, by wykluczyć inne trendy.
— Poczekaj tu, aż twoje przybycie zostanie zapowiedziane — poinformował go drona.
Szarpnął Gurgeha za rękaw, by zatrzymał się obok uśmiechniętego Lo Pequila. Stanęli w drzwiach prowadzących na wielki podest szerokich schodów wiodących do głównej sali balowej. Pequil podał kartkę stojącemu na szczycie schodów, umundurowanemu apeksowi, którego głos, wzmocniony, rozległ się w wielkiej sali:
— Czcigodny Lo Pequil Monenine, AAB Poziom Drugi Główny, Medal Imperium, Order Zasługi ze wstęgą… oraz Chark Gavant-sha Gernow Morat Gurgee Dam Hazeze.
Zeszli ze wspaniałych schodów. To, co Gurgeh zobaczył, było najwspanialszym przyjęciem, jakie kiedykolwiek widział w życiu. W Kulturze nie organizowano imprez na taką skalę. Sala balowa przypominała wielki błyszczący basen, do którego rzucono tysiąc bajecznych kwiatów, po czym wszystko zamieszano.
— Ten zapowiadacz zarżnął moje imię — powiedział Gurgeh do drony. Spojrzał na Pequila. — Ale dlaczego nasz przyjaciel ma tak smętną minę?
— Chyba dlatego, że w zapowiedzi opuszczono „senior” w jego tytułach — wyjaśnił Flere-Imsaho.
— Czy to takie ważne?
— Gurgeh, w tym społeczeństwie ważne jest wszystko — odparł drona.
— Przynajmniej zapowiedziano was obu — dodał ponuro.
— Witajcie! — zawołał do nich męski głos, gdy zeszli ze schodów. Wysoki, wyglądający na samca szatyn przepchnął się między dwoma Azadianami, by dostać się do Gurgeha. Nosił jaskrawy, powiewny strój. Miał brodę, zwinięte w kok włosy, jasne, zielone oczy i wiele wskazywało na to, że mógł przybyć z Kultury. Wyciągnął upierścienioną dłoń o długich palcach i złapał Gurgeha za rękę.
— Jestem Shohobohaum Za. Bardzo mi przyjemnie. Znałem przedtem twoje nazwisko, ale ten typ na górze tak je wymówił, że zupełnie nie dało się go rozpoznać. Gurgeh, prawda? O, Pequil, ty też tu jesteś. — Włożył kieliszek w dłoń Pequila. — Masz, pijasz takie bełty. Cześć, drono. Co, Gurgeh, chciałbyś coś prawdziwego do picia, no nie? — Otoczył Gurgeha ramieniem.
— Jernow Morat Gurgee — zaczął Pequil zażenowany — pozwól mi przedstawić…
Ale Shohobohaum Za już prowadził Gurgeha przez tłum u podnóża schodów.
— Pequil, jak leci? — krzyknął przez ramię do oszołomionego apeksa.
— W porządku, tak? Dobrze. Pogadamy później. Zabieram tego drugiego wygnańca na drinka.
Pobladły Pequil pomachał im niezdecydowanie. Flere-Imsaho zawahał się i został z Azadianinem.
Shohobohaum Za zdjął rękę z ramienia Gurgeha i powiedział łagodniejszym głosem:
— Ten stary Pequil to nudny gaduła. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że cię odciągnąłem?
— Jakoś się uporam z wyrzutami sumienia. — Gurgeh zmierzył wzrokiem człowieka z Kultury. — Przypuszczam, że jesteś… tym ambasadorem?
— Zgadza się — odparł Za i beknął. — Tędy. — Poprowadził Gurgeha przez tłum. — Za jednym z bufetów dostrzegłem butelki grifa i chcę się z nimi gdzieś zaszyć, nim Impek i jego fagasi wszystkie sprzątną. — Minęli niskie podium, na którym głośno grał zespół muzyczny. — Zwariowane miejsce, co? — krzyknął Za do Gurgeha.
Szli na koniec sali. Gurgeh nie rozumiał dokładnie, o czym mówi jego towarzysz.
— To tu — powiedział ambasador, gdy podeszli do rzędu stołów, za którymi mężczyźni w liberiach serwowali gościom drinki i przekąski. Na ścianie pod łukami wisiał ciemny kilim wyszywany diamentami i złotą nicią, ukazujący starożytną bitwę w kosmosie.
Za gwizdnął, przechylił się przez stół i szepnął coś do wysokiego, poważnego mężczyzny, który się zbliżył. Gurgeh zobaczył, jak ambasador przekazuje kawałek papieru. Potem Za schwycił dłoń Gurgeha i pociągnął go na wielką okrągłą kanapę, otaczającą żłobkowaną, marmurową kolumnę inkrustowaną szlachetnymi metalami.
— Poczekaj, aż skosztujesz tego. — Za nachylił się ku Gurgehowi i puścił do niego oko. Shohobohaum Za miał skórę nieco jaśniejszą niż Gurgeh, ale znacznie ciemniejszą niż Azadianie. Na ogół trudno było ocenić wiek ludzi z Kultury, ale Gurgeh sądził, że ambasador jest od niego o jakieś dziesięć lat młodszy.
— A w ogóle jesteś pijący? — spytał Za z niepokojem w oczach.
— Dotychczas przepuszczałem wódkę — wyjaśnił Gurgeh. Za pokręcił głową ze współczuciem.
— Nie rób tego z grifem — powiedział i poklepał Gurgeha po dłoni. — To byłoby tragiczne. Byłoby wręcz zdradziecką obrazą. Zsyntetyzuj w gruczołach Stan Kryształowej Fugi. Wspaniała kombinacja, wydmucha ci neurony przez dupę. Grif to zadziwiająca wóda. Pochodzi z Echronedal; sprowadzili ją na Mistrzostwa. Wytwarzają tylko podczas pory tlenowej. To, co dostajemy, powinno być sprzed dwóch Wielkich Lat. Kosztuje majątek. Otworzył więcej nóg niż laser kosmetyczny. Nieważne. — Za usiadł, klasnął w dłonie i spojrzał poważnie na Gurgeha. — Co myślisz o Imperium? Jest cudowne, prawda? To znaczy zdeprawowane, ale seksowne, co nie? — Podniósł się szybko, gdy podszedł do nich służący z tacą z paroma zakorkowanymi dzbanuszkami. — Aha! — Ambasador podał służącemu kawałek papieru i wziął tacę. Odkorkował oba dzbanuszki. Jeden podał Gurgehowi, swój podniósł do warg, zamknął oczy, głęboko odetchnął. Wymamrotał coś śpiewnie. Z mocno zaciśniętymi powiekami wypił zawartość.
Otworzył oczy; Gurgeh siedział z łokciem opartym na kolanie, z brodą w dłoni.
— Zwerbowali cię już takiego czy to Imperium tak na ciebie podziałało? — spytał ambasadora.
Ten zaśmiał się gardłowo, spojrzał w sufit, na którym wielkie malowidło przedstawiało bitwę morską sprzed tysięcy lat.