— I to, i to — odparł Za ze śmiechem.
Wskazał głową dzbanuszek Gurgeha. Gurgeh, widząc jego rozbawione, bardziej teraz inteligentne spojrzenie, musiał zweryfikować swą ocenę wieku ambasadora — teraz wydał mu się osobą o kilkadziesiąt lat starszą.
— Wypijesz swoją porcję? — spytał Za. — Wydałem właśnie na to roczne dochody niewykwalifikowanego robotnika.
Gurgeh spojrzał w jasne oczy ambasadora, po czym podniósł dzbanuszek do ust.
— Zatem zdrowie niewykwalifikowanych robotników, panie Za — wzniósł toast i wypił.
Za roześmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu.
— Sądzę, że nasze wzajemne stosunki ułożą się doskonale, graczu Gurgeh.
Grif był słodki, aromatyczny, delikatny; smakował dymem. Za kończył drinka: trzymając wąski dzióbek dzbanuszka nad otwartymi ustami, spijał ostatnie krople. Spojrzał na Gurgeha i mlasnął wargami.
— Ścieka jak płynny jedwab — powiedział. Odstawił dzbanuszek na podłogę. — A więc zamierzasz wziąć udział w tej wielkiej grze, Jernau Gurgeh?
— Po to tu jestem. — Gurgeh pociągnął nieco uderzającego do głowy płynu.
— Pozwól, że ci coś poradzę — powiedział Za, dotykając przelotnie Gurgeha. — O nic się nie zakładaj. I uważaj na kobiety, mężczyzn, w ogóle na każdego. Możesz się wplątać w bardzo nieprzyjemną sytuację, jeśli nie zachowasz ostrożności. Nawet jeśli postanowisz żyć samotnie, niektóre osoby, zwłaszcza kobiety, chętnie zobaczyłyby, co masz między nogami. A oni traktują te sprawy straaasznie poważnie. Gdy zechcesz jakiejś gierki cielesnej, powiedz mi. Mam kontakty, potrafię to dyskretnie załatwić. Całkowita poufność i zachowanie tajemnicy gwarantowane.
Zapytaj, kogo chcesz. — Zaśmiał się, znowu dotknął Gurgeha w ramię i spojrzał poważnie. — Mówię poważnie. Potrafię to załatwić.
— Zapamiętam to sobie — odparł Gurgeh, popijając. — Dziękuję za ostrzeżenie.
— Proszę bardzo. Jestem tu od ośmiu… dziewięciu lat. Poprzednia ambasador była tu tylko dwadzieścia dni, wyrzucona za związki z żoną ministra. — Potrząsnął głową i cmoknął. — Lubię osoby w jej typie, ale, kurde, minister! Ta zwariowana dziwka miała szczęście, że tylko ją wyrzucono; gdyby była jedną z nich, wpuściliby jej do wszystkich otworów jadowite pijawki, nim brama więzienia zdążyłaby się za nią zatrzasnąć. Nogi mi się same ciasno splatają, jak o tym pomyślę.
Nim Gurgeh zdążył odpowiedzieć, ze szczytu schodów dobiegł przerażający trzask, jakby dźwięk tysięcy rozbijanych butelek, który toczył się echem po sali balowej.
— Niech to diabli, cesarz. — Za skinął na kieliszek Gurgeha. — Człowieku, wypij do końca!
Gurgeh wstał powoli i wsunął dzbanuszek w dłonie ambasadora.
— Weź, z pewnością docenisz to bardziej niż ja.
Za zakorkował naczynie i schował je w fałdach szaty.
Na szczycie schodów zapanowało ożywienie. Ludzie w sali stworzyli przejście od schodów do dużego błyszczącego fotela, stojącego na podwyższeniu okrytym złocistą materią.
— Pójdź lepiej na swoje miejsce — powiedział Za i już chwytał Gurgeha za dłoń, gdy ten nagle podniósł rękę, by pogłaskać się po brodzie, i ambasador chybił.
Gurgeh skinął głową.
— Idź przodem — powiedział.
Za mrugnął porozumiewawczo. Stanęli przy grupce osób zgromadzonych przed tronem.
— Masz tu swego chłopaka, Pequil — powiedział Za do zmartwionego apeksa, a sam się usunął.
Gurgeh znalazł się obok Pequila, Flere-Imsaho dryfował na wysokości jego pasa, pracowicie brzęcząc.
— Panie Gurgee, już się o pana niepokoiliśmy — szepnął Pequil, zerkając nerwowo na schody.
— Doprawdy? Jakież to pokrzepiające.
Pequil nie miał jednak zadowolonej miny; Gurgeh podejrzewał nawet, że do apeksa znowu ktoś nieprawidłowo się zwrócił.
— Mam dobrą wiadomość, Gurgee — szepnął Pequil i spojrzał na Gurgeha, który usiłował okazać zainteresowanie. — Udało mi się uzyskać dla pana osobistą audiencję u Jego Królewskiej Wysokości Cesarza Regenta Nicosara.
— Jestem bardzo zaszczycony — odparł Gurgeh z uśmiechem.
— Właśnie, właśnie! To nadzwyczajny i wyjątkowy zaszczyt! — wyrzucił z siebie Pequil.
— Więc tego nie spieprz — mruknął z tyłu Flere-Imsaho. Gurgeh spojrzał na maszynę.
Znów rozległ się łomot i nagle całą szerokość schodów zapełniła pstrokata fala ludzi. Gurgeh sądził, że osobnik na czele, ten z długą laską, to cesarz czy też cesarz-regent według określenia Pequila, ale u stóp schodów apeks odsunął się na bok i zawołał:
— Jego Cesarska Wysokość z Kolegium w Candsev, Książę Kosmosu, Obrońca Wiary, Diuk Groasnachek, Pan Ogni Echronedal, Cesarz-Regent Nicosar Pierwszy!
Cesarz, średniego wzrostu, z poważną miną, ubrany był w czerń zupełnie pozbawioną wszelkich ozdób. Otaczali go bajecznie odziani Azadianie trojga płci, w tym dość konserwatywnie umundurowani mężczyźni i apeksowie, prezentujący wielkie miecze i małe karabiny. Przed Imperatorem dreptały duże, rozmaicie umaszczone, cztero — i sześcionożne zwierzęta; założono im kagańce, obroże oraz wysadzane szmaragdami i rubinami smycze, na których prowadzili je tędzy, niemal nadzy mężczyźni, o natłuszczonych ciałach błyszczących matowym złotem.
Imperator przystanął, zagadał do kilku osób — przyklękły przed nim — potem wraz ze świtą przeszedł do grupy osób, w której znajdował się Gurgeh.
W sali zapanowała cisza. Gurgeh słyszał charczenie oswojonych drapieżników. Pequil pocił się, w zagłębieniu policzka szybko pulsowała mu krew.
Nicosar podchodził. Lekko pochylony, wyglądał mniej stanowczo i mniej srogo niż przeciętny Azadianin, tak przynajmniej sądził Gurgeh. Nawet gdy cesarz z kimś rozmawiał, do Gurgeha dochodził tylko głos jego interlokutora. Władca wyglądał młodziej, niż Gurgeh się spodziewał.
Choć Gurgeh dowiedział się wcześniej, że uzyskał audiencję, czuł jednak lekkie zdziwienie, gdy czarno odziany apeks zatrzymał się tuż przy nim.
— Uklęknij! — syknął Flere-Imsaho.
Gurgeh opuścił się na jedno kolano. Cisza się pogłębiła.
— O, cholera — wymamrotała maszyna. Pequil jęknął.
Cesarz spojrzał z uśmiechem na Gurgeha.
— Panie jednokolanowcu. To ty z pewnością jesteś tym naszym cudzoziemskim gościem. Życzymy ci pomyślnej gry.
Gurgeh uświadomił sobie własną gafę i ukląkł również na drugie kolano, ale władca skinął tylko upierścienioną dłonią i dodał:
— Nie, nie trzeba. Podziwiamy oryginalność. W przyszłości oddawaj nam cześć na jednym kolanie.
— Dziękuję, Wasza Wysokość. — Gurgeh skłonił się lekko.
Cesarz skinął głową, odwrócił się i ruszył dalej przejściem między gośćmi.
Pequil z drżeniem odetchnął.
Imperator doszedł do tronu; zagrała muzyka. Ludzie zaczęli rozmawiać, szpaler się rozsypał. Wszyscy trajkotali i gestykulowali. Pequil zaniemówił; wyglądał jakby miał za chwilę zemdleć.
Flere-Imsaho podleciał do Gurgeha.
— Proszę, nigdy więcej tego nie rób — powiedział. Gurgeh zignorował maszynę.
— Przynajmniej nie zaniemówiłeś — stwierdził nagle Pequil, drżącą ręką biorąc drinka z tacy. — Potrafił coś powiedzieć, co, maszyno? — Pequil tak szybko trajkotał, że Gurgeh ledwo go rozumiał. — Większość ludzi jest zmrożonych. Ja byłbym zmrożony. Co tam jedno kolano, to nie ma znaczenia. — Pequil rozejrzał się za mężczyzną z drinkami, potem wpatrywał się w tron, gdzie siedzący cesarz rozmawiał ze swym przybocznym — Co za majestat! — rzekł Pequil.