— Dlaczego jest „cesarzem-regentem”? — spytał Gurgeh. Apeks się pocił.
— Jego Królewska Wysokość musiał podjąć Królewski Łańcuch dwa lata temu po smutnej śmierci imperatora Molsce’a. Naszego Czcigodnego Nicosara wyniesiono na tron, gdyż zajął drugie miejsce w ostatnich rozgrywkach. Nie mam jednak wątpliwości, że zostanie na tej pozycji.
Gurgeh czytał wcześniej o tym, że Molsce umiera, nie wiedział jednak, że Nicosar nie jest uznawany za pełnoprawnego władcę. Teraz widząc wokół podestu zwierzęta i ekstrawagancko ubranych ludzi, zastanawiał się, jakie jeszcze dodatkowe splendory czekają Nicosara, jeśli zwycięży w mistrzostwach.
— Zaproponowałbym ci taniec, ale źle tu patrzą na tańczących ze sobą mężczyzn — powiedział Shohobohaum Za. Wziął z podręcznego stolika owinięte w papier słodycze, podszedł do stojącego przy filarze Gurgeha i poczęstował go, ale ten odmówił. Za włożył do ust kilka ciasteczek. Gurgeh obserwował barwnie ubranych gości, wirujących w tańcu o skomplikowanych figurach. Tuż przy nim unosił się Flere-Imsaho; do jego naelektryzowanej obudowy przyczepiły się skrawki papieru.
— Nie martw się — odparł Gurgeh. — Nie jestem obrażony.
— Świetnie. Dobrze się bawisz? — Za oparł się o kolumnę. — Wydajesz mi się nieco samotny. Gdzie jest Pequil?
— Rozmawia z jakimś cesarskim notablem. Usiłuje załatwić prywatną audiencję.
— No, no, może mu się uda — parsknął Za. — Co myślisz o naszym wspaniałym władcy?
— Wygląda… bardzo władczo — odparł Gurgeh. Z niecierpliwością wskazał swą szatę i poklepał się po uchu.
Za zrobił minę rozbawioną, potem zdziwioną, wreszcie się roześmiał.
— A, mikrofon! — Pokręcił głową, odwinął parę ciasteczek, zjadł je. — Tym się nie martw. Możesz mówić, co chcesz. Nie zostaniesz zabity, nic z tych rzeczy. Nie zależy im na tym. Protokół dyplomatyczny. My udajemy, że w szatach nie ma podsłuchu, a oni udają, że niczego nie słyszeli. Taka mała gierka.
— Skoro tak twierdzisz. — Gurgeh patrzył na podwyższenie.
— Na razie nie ma co patrzeć na tego młodego Nicosara — powiedział Za, wędrując oczami za spojrzeniem Gurgeha. — Wszystkie regalia otrzyma po Mistrzostwach. Obecnie, teoretycznie jest w żałobie po Molsce’u. Czerń to ich kolor żałoby, ma to chyba coś wspólnego z kosmosem. — Przez chwilę obserwował cesarza. — Dziwaczny układ, nie sądzisz. Cała władza należy do jednej osoby.
— Rzeczywiście, to chyba niezbyt stabilna organizacja społeczeństwa — przyznał Gurgeh.
— Hmmm. Oczywiście, wszystko jest względne. A wiesz, ten staruch, z którym teraz rozmawia impek, ma chyba więcej rzeczywistej władzy niż sam Nicosar.
— Naprawdę? — Gurgeh spojrzał na ambasadora.
— Tak, to Hamin, rektor Kolegium Candsev, mentor Nicosara.
— Twierdzisz, że każe on władcy, co ma robić?
— Oficjalnie nie. — Za beknął. — Nicosar wyrósł w kolegium, spędził tam sześćdziesiąt lat jako dziecko i apeks, studiował u Hamina zasady Azad. Ten go wychował, przygotował, kształcił w grze i w innych dziedzinach. Gdy więc stary Molsce udaje się w krainę wiecznego snu — a czas był już najwyższy — i Nicosar przejmuje władzę, do kogo zwraca się po radę?
— Rozumiem. — Gurgeh żałował teraz, że nie zajął się bliżej systemem politycznym Azad i studiował głównie samą grę. — Sądziłem, że w kolegiach tylko uczą gry.
— Teoretycznie tak ma być, ale są one raczej odpowiednikiem rodzin arystokratycznych. Nie tak jak w zwykłych systemach opartych na pokrewieństwie, gdzie do zasiedziałej arystokracji nowej krwi dostarczają małżeństwa, w nadziei że mieszanie genów da coś pozytywnego. Przewaga Imperium polega na tym, że dzięki grze wybiera się do rządzenia tym całym interesem najinteligentniejszych, najbardziej bezwzględnych i zręcznych apeksów z całej populacji. System jest dość skuteczny. Gra rozwiązuje wiele problemów. Według mnie to trwały układ. Służba Kontaktu uważa, że pewnego dnia wszystko rozejdzie się w szwach, ale ja mam inne zdanie. Ta banda może przetrwać nas wszystkich. Robią wrażenie, nie sądzisz? Przyznaj, że jesteś pod wrażeniem.
— Niewypowiedzianym — potwierdził Gurgeh. — Chciałbym jednak zobaczyć więcej, nim wydam ostateczną opinię.
— I tak zrobi to na tobie wrażenie. Docenisz tutejsze dzikie piękno. Mówię poważnie. Skończy się na tym, że będziesz chciał tu zostać. I nie zwracaj uwagi na tego kopniętego dronę, którego przydzielili ci jako niańkę. Te maszyny są wszystkie jednakowe. Chcą, żeby wszędzie było tak samo jak w Kulturze. Pokój, miłość, całe to mdłe gówno. Nie mają… — Za beknął — zmysłowości, by docenić… — beknął ponownie — Imperium. Uwierz mi. Zignoruj tę maszynę.
Gurgeh zastanawiał się, co odpowiedzieć ambasadorowi, gdy otoczyła ich barwnie ubrana, roześmiana grupa apeksów i kobiet. Wystąpił z niej jeden apeks i z ukłonem, który Gurgeh uznał za przesadny, powiedział do ambasadora:
— Czy szanowny posłaniec zechciałby zabawić nasze żony swymi oczami?
— Z przyjemnością! — odparł Za. Wręczył Gurgehowi tacę ze słodyczami. Zbliżył się do chichoczących kobiet i rechoczących apeksów i mignął błonami mrużnymi oczu. — Macie! — zaśmiał się i wycofał tanecznym krokiem. Jeden z apeksów podziękował mu, po czym rozbawione towarzystwo odeszło.
— Są jak dzieci — stwierdził Za. Poklepał Gurgeha po ramieniu i oddalił się nieobecnym spojrzeniem.
Flere-Imsaho podleciał do Gurgeha z szelestem.
— Słyszałem, co ten dupek mówił o ignorowaniu maszyn.
— Hę?
— Powiedziałem, że… zresztą, nie ma to znaczenia. Nie czujesz się opuszczony, dlatego że nie tańczysz?
— Nie. Nie przepadam za tańcem.
— Może i dobrze. Każdy z tych ludzi straciłby nieco statusu towarzyskiego, gdyby cię choćby dotknął.
— Maszyno, ale ty potrafisz formułować myśli!
Gurgeh umieścił przed droną tacę z łakociami i odszedł. Flere-Imsaho krzyknął — udało mu się schwycić spadającą tacę, nim owinięte papierkami ciasteczka wysypały się na podłogę.
Gurgeh, trochę zły, spacerował przez chwilę. Czuł się nieswojo. Uważał, że otaczają go ludzie w pewnym sensie nieudani, jakby byli odrzuconymi składnikami jakiegoś systemu wysokiej jakości, który, gdyby ich włączono, zostałby zanieczyszczony. Wszyscy wokół niego wydawali mu się głupi i prostaccy — co więcej, czuł, że sam niewiele się od nich różni. Uważano chyba, że przybył tu tylko po to, by zrobić z siebie durnia.
Służba Kontaktu wysłała go na sklerotycznym okręcie, nie zasługującym na tę nazwę, przydzieliła mu próżnego, beznadziejnie grubiańskiego dronę, zapomniała poinformować go o istotnych czynnikach, wpływających na sposób gry, choć musiała zdawać sobie sprawę z ich istnienia — na przykład system kolegiów niedoceniony przez „Czynnik Ograniczający” — obdarzyła go towarzystwem gadatliwego pijaka, zachwyconego jak dziecko kilkoma imperialnymi trickami i pomysłowo nieludzkim systemem społecznym.
Podczas podróży cała wyprawa wydawała mu się wielkim i odważnym przedsięwzięciem, czynem szlachetnym. Teraz nie widział już w tym nic z romantycznego eposu. Podobnie jak Shohobohaum Za czy Flere-Imsaho nie pasował do tego systemu społecznego; czuł, że umieszczenie go w tym oblazłym Imperium to jakaś niepoważna sprawa. Był pewien, że gdzieś w hiperprzestrzeni, w tkance pola któregoś z wielkich statków, leniuchujące Umysły śmieją się w kułak.
Rozejrzał się po sali wypełnionej muzyką fujarek. Apeksowie w parach z kwieciście ubranymi kobietami sunęli po błyszczącej posadzce w zaprojektowanych wcześniej układach. Spojrzenia dumne i ukorzone były jednakowo niesmaczne. Mężczyźni-służący poruszali się ostrożnie jak maszyny, napełniali kieliszki, dokładali jedzenie na talerze. Według Gurgeha panujący system społeczny nie miał znaczenia, wszystko wyglądało bardzo prymitywnie, ze zbyt sztywną i ciężką organizacją.