Выбрать главу

Gurgeh uważał, że miasto jest za duże i tworzy brzydką mozaikę różnych stylów architektonicznych. Niektóre domy strzelały w górę, inne rozrastały się szeroko, odnosiło się wrażenie, że projektanci nie uwzględniali sąsiednich budowli. Mogłoby to dać interesujący i urozmaicony widok, jednak w rzeczywistości efekt był odrażający. „Żulik”, na którym żyło dziesięciokrotnie więcej mieszkańców, miał znacznie mniejszą powierzchnię i był znacznie elegantszy, choć dużą jego część zajmowała stocznia, silniki i inny sprzęt.

Plan Groasnachek ma wszystkie zalety ptasiego gówienka, myślał Gurgeh, a miasto samo w sobie to labirynt.

W dniu rozpoczęcia mistrzostw zbudził się w radosnym uniesieniu, jakby właśnie wygrał, a nie sposobił się dopiero do pierwszego rzeczywistego, poważnego meczu. Zjadł bardzo skromne śniadanie, powoli założył obowiązkowy na zawodach uroczysty strój — dość śmieszne marszczone szaty, pludry, bufiasty żakiet z zawiniętymi rękawami na podwiązkach oraz kapcie. Ponieważ należał do nowicjuszy, jego ubranie nie było na szczęście zbyt barwne i zbyt ozdobne.

Przybył Pequil i zabrał go na zawody urzędowym pojazdem naziemnym. Podczas podróży entuzjastycznie opowiadał o ostatnich podbojach Imperium w odległych rejonach kosmosu. Wspaniałe zwycięstwo.

Samochód pędził szerokimi ulicami na przedmieścia, gdzie halę widowiskową zmieniono w teren zawodów.

Tego ranka ze wszystkich stron miasta podążano na pierwsze — rozgrywki nowych, mistrzostw. Dwanaście tysięcy ludzi od najbardziej optymistycznych młodych graczy — szczęściarzy, którzy w państwowej loterii wylosowali miejsce w rozgrywkach — po samego cesarza Nicosara. Wszyscy świadomi, że właśnie teraz ich życie może się zasadniczo i trwale zmienić — na lepsze lub na gorsze.

Jak zawsze co sześć lat, cała metropolia rozgorzała gorączką igrzysk. Tłoczyli się gracze w towarzystwie świty, doradców, nauczycieli, krewnych i przyjaciół; pełno było przedstawicieli imperialnych mediów i agencji prasowych, delegatów z kolonii i dominiów — mieli obserwować dziejącą się na ich oczach historię Imperium.

Przybyli na miejsce. Gurgeha poprowadzono do sali o wysokich białych ścianach i drewnianej, rozbrzmiewającej pogłosem kroków podłodze. Drżały mu dłonie, w brzuchu coś dziwnie wirowało — poprzednia euforia minęła. Na ogół przed grą był spięty — tym razem jednak czuł większe podniecenie i niepokój niż kiedykolwiek w życiu.

Napięcie osłabło; gdy zorientował się, że Flere-Imsaho nie wpuszczono do sali rozgrywek. Maszyna musiała zostać na zewnątrz. Jej przedstawienie — prymitywne trzaski i brzęczenie — nie przekonało władz, że nie byłaby zdolna w jakiś sposób pomagać Gurgehowi w grze. Umieszczono ją w małym pawilonie w pobliżu hali, gdzie czekała pod strażą cesarskich gwardzistów.

Głośno narzekała.

Gurgeh został przedstawiony dziewięciu zawodnikom, swoim partnerom w tej rozgrywce. Teoretycznie dobrano ich drogą losowania. Pozdrowili go serdecznie, choć jeden z nich, młody kapłan Imperium, nic nie powiedział, tylko się ukłonił.

Najpierw rozegrali pomniejszą grę kart strategicznych. Gurgeh zaczął bardzo ostrożnie, poddając karty i punkty, by odkryć, co mają inni. Gdy wreszcie uzyskał co do tego pełną jasność, zaczął prawdziwą grę, mając nadzieję, że nie zbłaźni się podczas ataku, jednak podczas kilku następnych rund zdał sobie sprawę, że jego przeciwnicy nie znają wzajemnie swej siły i tylko on jeden gra tak, jakby to już był końcowy etap partii.

Bał się, że może czegoś nie zauważył, poświęcił więc jeszcze parę kart na badanie sytuacji i dopiero wtedy kapłan zaczął rozgrywać końcówkę. Gurgeh znów podjął właściwą grę i pod koniec partii, przed południem, uzbierał najwięcej punktów ze wszystkich.

— Na razie nieźle, co, drono? — powiedział do Flere-Imsaho. Siedział przy stole, gdzie podano obiad dla graczy, komitetu zawodów i znamienitszych widzów.

— Skoro tak mówisz — zrzędziła maszyna. — Nie widziałem zbyt wiele. Cały czas trzymano mnie w szopie z pięknymi żołnierzykami.

— Uwierz mi, idzie nieźle.

— Nie chwal dnia przed wieczorem, Jernau Gurgeh. Drugi raz ich tak łatwo nie zaskoczysz.

— Wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na twoje wsparcie.

Po południu na kilku mniejszych planszach rozegrali pojedyncze partie, by ustalić kolejność zawodników. Gurgeh dobrze się spisał w obu grach i z łatwością pokonał przeciwników. Tylko kapłan okazał zdenerwowanie tym faktem. Potem ogłoszono drugą przerwę na obiad. Pequil wpadł nieoficjalnie, po drodze z pracy do domu i był tak mile zaskoczony, że Gurgehowi dobrze poszło, że nawet poklepał go po ramieniu.

Wieczorna sesja była już tylko czystą formalnością. Komitet zawodów — amatorzy z lokalnego klubu i jeden cesarski urzędnik — ogłosili dokładną konfigurację i harmonogram gry na następny dzień, na Planszy Pochodzenia. Gurgeh miał zacząć z wyraźną przewagą.

Zadowolony z siebie, siedział z tyłu samochodu w towarzystwie Flere-Imsaho i obserwował miasto otulone fioletowym światłem zmierzchu.

— Chyba nieźle — rzekł drona. Rozłożony na siedzeniu obok Gurgeha, brzęczał tylko umiarkowanie. — Na twoim miejscu skontaktowałbym się dziś wieczór ze statkiem, żeby przedyskutować jutrzejszą strategię.

— Naprawdę tak byś zrobił?

— Tak. Potrzebne ci jest wszelkie możliwe wsparcie. Jutro się wszyscy na ciebie rzucą. Przygotowują się do tego. Oczywiście przegrasz. Będąc na twoim miejscu, każdy z nich skontaktowałby się z graczami startującymi na gorszych pozycjach i zawarłby układ…

— Owszem, ale jak niestrudzenie mi powtarzasz, poniżyliby się, robiąc mi coś takiego. A ponadto, jak mógłbym przegrać, mając wsparcie z twojej strony i pomoc „Czynnika Ograniczającego”.

Drona nie odpowiedział.

Wieczorem Gurgeh skontaktował się ze statkiem. Flere-Imsaho oznajmił, że jest znudzony. Zdjął swą obudowę, stał się ciałem doskonale czarnym i niewidzialny poleciał w ciemność, do parku miejskiego, gdzie żyły nocne ptaki.

Gurgeh omawiał swoje plany z „Czynnikiem Ograniczającym”, ale z powodu prawie minutowego opóźnienia konwersacja toczyła się dość wolno. Statek wysunął jednak kilka wartościowych pomysłów. Gurgeh był pewien, że przynajmniej na tym etapie gry uzyskuje od statku znacznie lepsze wskazówki, niż jego przeciwnicy dostają od swych doradców, pomocników i nauczycieli. Prawdopodobnie tylko setka najznakomitszych graczy, bezpośrednio sponsorowanych przez wiodące kolegia, miała dostęp do równie fachowej pomocy. To go dodatkowo pocieszyło i zasnął w dobrym humorze.

Trzy dni później, pod koniec popołudniowej partii, Gurgeh spojrzał na Planszę Pochodzenia i zdał sobie sprawę, że zostanie wyeliminowany z gry.

Początkowo wszystko szło dobrze. Był zadowolony z rozstawienia figur i z pewnością lepiej mógł ocenić strategiczny bilans gry. Dzięki sukcesom w poprzednich etapach zyskał lepszą pozycję i siłę i miał pewność, że zwycięży, że pozostanie w mistrzostwach i przejdzie do drugiej rundy — do gier pojedynczych.

Jednak trzeciego dnia zrozumiał, że był zbyt pewny siebie i pozwolił sobie na spadek koncentracji. To, co początkowo sprawiało wrażenie chaotycznych posunięć kilku przeciwników, okazało się skoordynowanym atakiem pod dowództwem kapłana. Gurgeh wpadł w panikę i został pobity. Teraz już był trupem.