— Tędy — wskazał drogę Za.
Kluczyli wąskimi uliczkami, aż doszli od przeciwległej ściany, wspięli się po szerokich, rozchwierutanych schodach i stanęli przed masywnymi drewnianymi drzwiami, zabezpieczonymi opuszczaną stalową kratą. Po obu stronach stały zwaliste postacie — mężczyzna Azadianin i drugi osobnik, którego pochodzenia Gurgeh nie potrafił określić. Za pomachał dłonią i — choć żaden ze strażników niczego nie zrobił — krata się podniosła, a drzwi ciężko otworzyły. Za i Gurgeh weszli z hałaśliwej jaskini do dość cichego, mrocznego, wyłożonego boazerią i dywanami tunelu.
Światło z jaskini już tu nie dochodziło, natomiast przez cienki, wyokrąglony sufit z gipsu przenikała czerwonawa poświata. Grube, gładkie, czarne, drewniane ściany były ciepłe w dotyku. Z głębi tunelu dobiegała przytłumiona muzyka.
Podeszli do drugich drzwi, obok których w niszy stało biurko, przy nim siedziało dwóch apeksów — spoglądali na przybyłych spode łba, potem jednak uśmiechnęli się przyzwalająco do Za, a ten podał im skórzaną sakiewkę. Drzwi się otworzyły. Gurgeh z towarzyszem weszli do jasnego, gwarnego, rozbrzmiewającego muzyką pomieszczenia.
We wnętrzu panował chaos — nie wiadomo, czy większą przestrzeń podzielono na pięterka czy też sama sala powstała z poupychanych mniejszych pokoików i galerii. Tłum, gwar i wysokie dźwięki atonalnej muzyki. Halę wypełniał gęsty, jakby powstały w pożarze dym, jednak jego zapach był słodki, niemal perfumowany.
Za poprowadził Gurgeha do drewnianej wyokrąglonej kopuły wzniesionej metr od małego zadaszonego przejścia, otwartej z tyłu na niżej położone, rozklekotane podium, otoczone podobnymi okrągłymi boksami oraz amfiteatralnie ustawionymi ławkami, na których siedziało wielu Azadian.
Na małej, owalnej scenie jakiś karłowaty kosmita — tylko trochę panhumanoidalny — walczył w zapasach, a może kopulował, z azadiańską kobietą, w trzęsącej się wannie pełnej czerwonej, lekko parującej mazi. Całość najwyraźniej utrzymywana była w polu niskograwitacyjnym. Widzowie pokrzykiwali, klaskali i ciskali drinkami.
— Doskonale, zabawa się zaczęła — powiedział Za i usiadł.
— Pieprzą się czy walczą? — spytał Gurgeh. Przechylił się nad barierką i obserwował dwa zmagające się ciała.
— A jakie to ma znaczenie? — Za wzruszył ramionami.
Podeszła kelnerka — azadiańską kobieta ubrana tylko w przepaskę na biodrach — i przyjęła od Za zamówienie. Jej natapirowane włosy stały jakby w ogniu, otoczone przez błyskający hologram żółtoniebieskich płomieni.
Gurgeh spojrzał na widzów — wyli entuzjastycznie, gdy kobieta powaliła obcego i skoczyła na niego, wpychając go pod parującą maź.
— Często tu przychodzisz? — spytał swego towarzysza. Ten zaśmiał się donośnie.
— Nie, ale sporo tu zostawiam — Wielkie zielone oczy ambasadora błysnęły.
— Odprężasz się? Za pokręcił głową.
— Wcale nie. Powszechnie błędnie się uważa, że zabawa jest odprężająca. Jeśli tak jest, nie odprężasz się odpowiednio. Po to jest właśnie Dziura — by dać zabawę. Zabawa i hazard. W ciągu dnia trochę tu wszystko przycicha, ale i tak może być szałowo. Najgorsze są festiwale drinków. Dziś nie powinno być burdy. Jest dość spokojnie.
Tłum wrzeszczał; kobieta przytrzymywała głowę obcego pod powierzchnią mazi; karzeł szamotał się rozpaczliwie.
Gurgeh znów spojrzał na scenę. Obcy słabł; naga, oblepiona mazią Azadianka wpychała jego głowę w czerwoną bąbelkującą packę.
— Więc jednak walczyli? — Gurgeh spojrzał na Za.
— Trudno powiedzieć — odparł Za i wzruszył ramionami. Kobieta nadal wpychała w maź bezwładne teraz ciało obcego.
— Zabiła go? — Gurgeh musiał podnieść głos, gdyż widzowie krzyczeli, tupali i walili pięściami w stoły.
Kobieta jedną ręką przyciskała głowę karła, drugą wzniosła triumfalnym gestem, wodząc błyszczącymi oczyma po wiwatującej widowni.
— Nie. Ten mały to Uhnyrchal — powiedział Shohobohaum Za. — Widzisz to coś czarnego, wystającego do góry?
Gurgeh przyjrzał się bliżej — rzeczywiście, ponad czerwoną powierzchnią wystawała czarna wypukłość.
— Tak.
— To jego kutas.
— I w czym mu to pomoże? — Gurgeh spojrzał podejrzliwie na Shohobohauma.
— Uhnyrchalowie potrafią oddychać kutasem — wyjaśnił Za. — Nic się temu facetowi nie stało. Jutro w nocy wystąpi w innym klubie. Może nawet jeszcze dziś wieczorem.
Kelnerka postawiła na stole szklanki. Za pochylił się ku niej i coś jej szepnął. Odeszła.
— Jak będziesz to pił, spróbuj zsyntetyzować Rozbuchanie — poradził Gurgehowi.
Gurgeh kiwnął głową. Obaj sączyli swe drinki.
— Dlaczego Kultura nigdy się nie postarała zrobić z tego cechy genetycznej? — spytał Za, wpatrzony w szklankę.
— Jakiej cechy?
— Zdolności oddychania przez kutasa.
— Kichnięcie w pewnych momentach mogłoby się okazać żenujące odparł Gurgeh po zastanowieniu.
Za roześmiał się.
— Może jednak zalety by przeważyły.
Widownia zawyła. Zwycięska kobieta wyciągała pokonanego za penisa. Głowa i stopy kosmity nadal były pod powierzchnią.
— Ojej! — stęknął Za, popijając.
Ktoś z tłumu rzucił kobiecie sztylet. Złapała go, pochyliła się i odcięła obcemu genitalia; ociekające, podniosła triumfalnie w górę. Tłum szalał z zachwytu. Obcy tonął powoli pod czerwoną gliną, która od jego krwi stopniowo zabarwiała się na czarno. Kobieta stopą przygniatała mu pierś. Na powierzchni ukazały się bąbelki.
— Musiał należeć do podgatunku, o którym jeszcze nie słyszałem — stwierdził Za zaintrygowany.
Odsuwano niskograwitacyjną wannę, a kobieta nadal potrząsała swym łupem przed wiwatującym tłumem.
Shohobohaum Za wstał i powitał cztery niezwykle piękne i zachwycająco ubrane Azadianki, zbliżające się do kopuły. Gurgeh, zgodnie z zaleceniami, zsyntetyzował w gruczołach narkotyk i właśnie zaczynał odczuwać jego działanie w połączeniu z wypitym alkoholem.
Kobiety wydały mu się co najmniej tak piękne jak te, które widział na balu powitalnym, lecz znacznie bardziej przyjacielskie.
Odbyły się kolejne akty — głównie akty seksualne. Poza Dziurą (jak poinformował Za i dwie Azadianki, Inclate i At-sen, siedzące po obu stronach Gurgeha) skończyłyby się one śmiercią obu uczestników — śmiercią przez napromieniowanie lub zaaplikowanie substancji chemicznych.
Gurgeh nie zwracał na to specjalnej uwagi. Odprężał się i sceniczne obscena niezbyt go obchodziły. Najważniejsze nie myśleć o grze, żyć według innych reguł. Wiedział, dlaczego Shohobohaum zaprosił kobiety do stolika. Kontrolował swe odruchy, nie czuł pożądania do dwóch uroczych i dowcipnych istot, między którymi siedział, ale było mu dobrze w ich towarzystwie. Wiedział, że gdyby miał inne preferencje seksualne, ambasador zaprosiłby mężczyzn lub nawet apeksów.
Kobiety wiedziały trochę o Kulturze, słyszały opowieści o modyfikacjach seksualnych u ludzi Kultury i w łobuzerskich żartach porównywały inklinacje i zdolności Gurgeha ze skłonnościami i talentami azadiańskich płci. Schlebiały mu, przyjaźnie kokietowały. Piły z małych szklaneczek i zaciągały się dymem z cienkich fajek. Gurgeh również próbował zapalić, ale tylko się zakrztusił ku uciesze swego towarzystwa. Kobiety miały ciemnogranatowe, długie, kręcone włosy przetykane jedwabiście srebrzystą platynową siateczką z maleńkimi koralikami antygrawitacyjnymi, dzięki którym fryzura unosiła się powoli wraz z każdym wdzięcznym ruchem; nadawało to ich delikatnym głowom nierzeczywisty wygląd.