Выбрать главу

Gurgeh postąpił krok ku apeksowi, ale ten wyciągnął z kieszeni pistolet.

Gurgeh zatrzymał się, Inclate umilkła, jej przyjaciółka kwiliła na podłodze. Apeks coś mówił, ale tak szybko, że Gurgeh niczego nie rozumiał. Azadianin wskazywał na kobietę, potem na sufit; zaczął histeryzować, pistolet trząsł mu się w dłoni. A Gurgeh gdzieś w zakamarkach umysłu analizował sytuację: „Czy ja się boję? Czy to już strach? Patrzę śmierci w oczy, widzę ją przez tę czarną dziurkę, przez ten mały, pokręcony tunel w dłoni obcego. Czy czekam na poczucie strachu…które nie nadchodzi. Czekam. Czy to oznacza, że jeszcze teraz nie umrę czy przeciwnie — umrę za chwilę?

Życie albo śmierć za jednym pociągnięciem spustu, za pojedynczym drgnieniem nerwu. Wystarczy nie do końca przemyślana decyzja jakiegoś opętanego zazdrośnika, sto tysięcy kilometrów od domu…”.

Apeks wycofywał się. Gestykulował, żałośnie machał w kierunku At-sen, Gurgeha i Inclate. Podszedł do At-sen i bez przekonania kopnął ją w plecy. Dziewczyna zapłakała. Jej prześladowca, wrzeszcząc coś bez składu, odwrócił się, cisnął broń na podłogę i pobiegł przed siebie. Gurgeh ruszył za nim, przeskakując przez leżącą At-sen. Apeks zniknął na ciemnych, spiralnych schodach na krętego przejścia. Gurgeh przystanął, a potem cofnął się do zielonkawo oświetlonego korytarza.

Przez otwarte drzwi wylewało się cytrynowe światło. Minął krótki hall, zobaczył przylegającą do hallu łazienkę, potem wszedł do niewielkiego pokoju wyłożonego lustrami. Nawet na podłodze migotały refleksy barwy miodu. Stanął wśród zanikającej armii lustrzanych Gurgehów.

At-sen w zniszczonej, szarej sukience siedziała na przezroczystym łożu. Zagubiona, zwiesiła głowę; płakała. Obok na klęczkach Inclate obejmowała przyjaciółkę i coś do niej łagodnie mówiła. Obraz tych dwóch kobiet mnożył się na błyszczących ścianach. Gurgeh zawahał się; At-sen spojrzała na niego załzawionymi oczyma.

— Och, Jernow! — wyciągnęła drżącą dłoń.

Przysiadł przy łóżku, objął drżącą kobietę. Teraz obie przyjaciółki płakały.

Gurgeh pogłaskał At-sen po plecach.

Złożyła mu głowę na ramieniu. Czuł jej ciepłe usta na karku. Inclate wstała, zamknęła drzwi, a potem dołączyła do kobiety i mężczyzny przy łóżku. Zrzuciła tęczową suknię na lustrzaną podłogę, tworząc opalizującą kałużę barw.

Shohobohaum Za pojawił się tam po chwili — kopniakiem otworzył drzwi i wkroczył do wyłożonego lustrami pomieszczenia. Stanął inteligentnie na środku, tak że zmultyplikowana grupa iluzorycznych Shohobohaumów powielała się nieskończenie w oszukanej przestrzeni. Rozejrzał się gniewnie, ignorując ludzi na łóżku.

Inclate i At-sen zamarły, przestały odpinać klamry i guziki Gurgehowych szat. Gurgeh przestraszył się, ale natychmiast przyjął dystyngowany wyraz twarzy. Za patrzył na ścianę, przy której stało łóżko. Gurgeh odwrócił się i też tam spojrzał — zobaczył swe własne odbicie: ciemną twarz, zmierzwione włosy, rozchełstane ubranie. Za przeskoczył łóżko i kopnął w ścianę.

Dźwiękowi tłuczonego szkła towarzyszyły piski kobiet. Kaskada lustrzanych odłamków spadła na podłogę, odsłaniając ciemny, wąski pokój i małą maszynę stojącą na trójnogu. Obie przyjaciółki zerwały się z łóżka i uciekły; Inclate w biegu podniosła z podłogi swą sukienkę.

Za zdjął z trójnoga małą kamerę.

— Na szczęście ma tylko nagrywanie, bez nadawania — stwierdził, oglądając urządzenie. Wepchnął kamerę do kieszeni. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zwrócił się do Gurgeha:

— Schowaj swój przyrząd do kabury, graczu. Musimy zwiewać. Pobiegli w zielonkawy korytarz w kierunku tych samych kręconych schodów, którymi uciekł prześladowca At-sen. Za pochylił się i podniósł pistolet apeksa. W dwie sekundy obejrzał broń, wypróbował, po czym odrzucił. Dotarli do spiralnych schodów i ruszyli w górę.

W następnym korytarzu, gdzie panował brązowy mrok, dochodziło z sufitu dudnienie muzyki. Dwaj postawni apeksowie wyłonili się z naprzeciwka. Za wyhamował z poślizgiem i zawrócił. Pchnął Gurgeha, znów wbiegli po schodach, aż wychynęli w ciemnym pomieszczeniu pulsującym głośną muzyką. Z boku zobaczyli światło, usłyszeli tupot na stopniach. Za odwrócił się i wymierzył kopniaka w kierunku czarnej studni klatki schodowej, powodując łomot i wybuch wrzasku.

Wąski, niebieski promień wytrysnął z klatki schodowej i gdzieś nad głowami ludzi wybuchł iskrami i żółtymi płomieniami. Za się usunął.

— Pieprzona artyleria. — Skinął na Gurgeha. — Wychodzimy na scenę, maestro.

Wbiegli na zalane światłem podium. Pulchny mężczyzna usłyszał tupot za kulisami i spojrzał na nich z oburzeniem. Widownia ciskała przekleństwa. Nagle z twarzy posiniaczonego artysty zniknęła złość, a pojawiło się oszołomienie.

Gurgeh omal nie upadł; stanął i zamarł jak kamień.

…patrzył, patrzył i widział własną twarz.

Dwukrotnie większą od naturalnej, namalowaną krwawą tęczą na torsie osłupiałego artysty. Gurgeh wpatrywał się w ten wizerunek, a zdumienie na jego twarzy odzwierciedlało się na pucołowatym obliczu artysty.

— Jernau, nie czas teraz na sztukę. — Za pociągnął Gurgeha na przód sceny, zepchnął go i dał nura za nim.

Wylądowali na protestujących azadiańskich mężczyznach, kilku powalili na ziemię. Za pomógł Gurgehowi wstać, ale uderzono go w tył głowy i sam omal nie upadł. Odwrócił się z wyciągniętą nogą, następny cios przyjął na bark. W tym zamieszaniu Gurgeha szarpnięto i obrócono — znalazł się naprzeciw potężnego Azadianina o wściekłej, pokrwawionej twarzy. Mężczyzna wyciągnął pięść; „kamień!”, pomyślał Gurgeh, pamiętając grę w żywioły.

Azadianin poruszał się jak na zwolnionym filmie. Gurgeh miał czas na obmyślenie akcji.

Wpakował przeciwnikowi kolano w krocze, a nadgarstek w twarz. Mężczyzna upadł, Gurgeh odepchnął go, uchylił się przed ciosem innego napastnika. Widział, jak Za wali łokciem w głowę jakiegoś Azadianina.

Potem znowu pędzili. Za ryczał i machał rękoma, torując sobie drogę do wyjścia. Gurgeh miał ochotę się śmiać, ale taktyka Shohobohauma okazała się bardzo skuteczna. Tłum się rozstępował jak woda przed dziobem łodzi.

Usiedli w małym, pozbawionym sufitu barze, głęboko w labiryncie głównej galerii. W górze widzieli białe kredowe sklepienie. Shohobohaum rozmontował kamerę, którą znalazł za lustrzanym przepierzeniem, rozdzielał delikatne części brzęczącym instrumentem wielkości wykałaczki. Gurgeh przecierał sobie draśnięcia na policzku — pokiereszował się trochę, gdy Za zrzucił go ze sceny.

— Tak, to moja wina, graczu. Powinienem to przewidzieć. Brat Inclate pracuje w służbie bezpieczeństwa, a At-sen ma kosztowne nałogi. Miłe dziewczynki, ale to złe połączenie. Nie o to prosiłem. Miałeś szczęście, że jedna z moich ślicznotek upuściła łupkową kartę i bez niej w ogóle nie chciała się bawić. No cóż, pół pieprzenia lepsze niż nic.

Wyciągnął z obudowy kamery kolejny mały element. Rozległ się trzask i coś błysnęło. Za spojrzał niezdecydowanie na dymiącą obudowę.

— Skąd wiedziałeś, gdzie nas szukać? — spytał Gurgeh. Czuł się głupio, choć nie był zbyt zażenowany.

— Znajomość rzeczy, wyczucie i szczęście, graczu. W tym klubie są rozmaite miejsca. Do jednych idziesz, gdy chcesz kogoś popieprzyć, do innych, gdy chcesz kogoś wypytać, okraść lub… zrobić zdjęcie. Miałem tylko nadzieję, że tym razem było to tylko „światło — kręcimy”, a nie coś gorszego. — Potrząsnął głową i spojrzał na kamerę. — Powinienem to jednak przewidzieć. Domyślić się. Cholera, staję się zbyt ufny.