Выбрать главу

Gurgeh wzruszył ramionami. Sączył gorący alkohol i przyglądał się gasnącej świecy, stojącej przed nim na kontuarze.

— Wrobiono mnie. Ale kto? — Spojrzał na Shohobohauma. — Dlaczego?

— Państwo — odparł Za, dłubiąc w kamerze. — Chcą mieć coś na ciebie w razie czego.

— W razie czego?

— W razie gdybyś ich zaskoczył i dalej wygrywał. To ubezpieczenie. Słyszałeś o tym. Nie? Nic nie szkodzi. To jak hazard a rebours. — Za trzymał kamerę jedną ręką i cienkim szpikulcem podważał obudowę. Pokrywka odskoczyła. Shohobohaum z zadowoloną miną wyjął ze środka krążek wielkości monety, który w świetle pobłyskiwał perłowo. — Twoje zdjęcia z urlopu — powiedział do Gurgeha.

Wyregulował coś na końcu wykałaczki i krążek przywarł do ostrza instrumentu jakby przyklejony. Uniósł krążek nad płomień świecy i trzymał tam przez chwilę. Skwierczenie, dym, syk i ciemne płatki spadły na wosk.

— Przepraszam, Gurgeh, że nie mogłem ci tego dać na pamiątkę.

— I tak wolałbym o tym zapomnieć.

— Nie przejmuj się. Dorwę te dziwki. Są mi winne jeden raz za darmo. W zasadzie nawet kilka razy. — Za zdawał się cieszyć tą myślą.

— I to wszystko?

— Przecież tylko grały swoją rolę. Bez złośliwości. Zasłużyły najwyżej na klapsa. — Za lubieżnie zamrugał.

Gurgeh westchnął.

Poszli potem do galerii tranzytowej, by przywołać samochód. Za pomachał do kilku potężnych, posępnych mężczyzn i apeksów, czekających w żółto oświetlonym tunelu, i rzucił jednemu z nich szczątki kamery. Apeks schwycił je i odwrócił się wraz z pozostałymi osobami.

Samochód podstawiono po kilku minutach.

— Która to godzina? Wiesz, ile na ciebie czekałem? Przecież jutro masz grać. Spójrz tylko na swoje ubranie! I gdzie cię tak podrapano?

— Maszyno. — Gurgeh ziewał, rzucając marynarkę na fotel w saloniku. — Odpieprz się.

Następnego ranka Flere-Imsaho w ogóle się nie odzywał. Gdy oznajmiono, że przyjechał Pequil, drona dołączył do Gurgeha w saloniku, ale nie odpowiedział na jego pozdrowienie, a w hotelowej windzie niestrudzenie brzęczał i potrzaskiwał. W samochodzie również nie był rozmowny. Gurgeh doszedł do wniosku, że jakoś to przeżyje.

— Gurgee, skaleczyłeś się? — Pequil z wyraźnym niepokojem oglądał zadrapania na policzku Gurgeha.

— Tak, zaciąłem się przy goleniu — odparł Gurgeh pogodnie, gładząc się po brodzie.

Na Planszy Formy trwała walka na wyniszczenie.

Od samego początku Gurgeh stawiał czoło pozostałym dziewięciu graczom, aż sytuacja stała się zupełnie jasna. Wykorzystał przewagę uzyskaną podczas poprzedniej rozgrywki i stworzył małą, prawie niemożliwą do zdobycia enklawę; tkwił w niej przez dwa dni, a przeciwnicy napierali. Gdyby robili to należycie, pokonaliby go, ale nie chcieli sprawiać wrażenia, że są w zmowie, więc tylko paru na raz szturmowało jego pozycje. Każdy z nich obawiał się nadwerężenia własnych sił, zgubnego w wypadku gwałtownego ataku ze strony innych.

Drugiego dnia niektóre media stwierdziły, że taka grupowa ofensywa wobec obcego gracza to postępowanie nieszlachetne i nie fair.

Flere-Imsaho, któremu przeszedł zły humor, uważał, że reakcja prasy może wprawdzie być szczera i przez nikogo nie sterowana, lecz jednak bardziej prawdopodobne jest to, że ją wymuszono. Tutejszy kościół — który bez wątpienia wydawał instrukcje swemu kapłanowi oraz finansował układy, jakie zawierał on z innymi graczami — był z pewnością naciskany przez Urząd Cesarski. W każdym razie trzeciego dnia masowe ataki na pozycje Gurgeha osłabły i gra zaczęła przebiegać normalniej.

Sala, w której toczyły się mistrzostwa, była zatłoczona. Biletów sprzedano więcej niż poprzednio, dopisali goście ze specjalnymi zaproszeniami, agencje prasowe wysłały dodatkowych dziennikarzy, sprawozdawców i operatorów filmowych. Członkowie klubu pod nadzorem arbitra pilnowali spokoju wśród widzów, więc podczas samej gry tłumy nie przeszkadzały Gurgehowi. Natomiast w czasie przerw ledwo mógł się przecisnąć przez salę — ludzie podchodzili do niego, niektórzy zadawali pytania, inni chcieli mu się tylko przyjrzeć.

Pequil przebywał z nim przez większość czasu, ale raczej zależało mu na dostaniu się przed kamery niż na ochronie Gurgeha przed naporem pytających. Przynajmniej jednak odciągał nieco uwagę mediów i Gurgeh mógł się skoncentrować na rozgrywce.

W ciągu następnych dni zauważył subtelną zmianę stylu gry kapłana i pewne modyfikacje u dwóch innych przeciwników.

Trzech zawodników udało mu się wyeliminować, trzech innych bez większej walki wyeliminował kapłan. Pozostali dwaj apeksowie zbudowali sobie na planszy małe enklawy i nie uczestniczyli aktywnie w szerszej batalii. Gurgeh grał dobrze, choć nie z takim polotem jak poprzednio, gdy zwyciężył na Planszy Pochodzenia. Kapłana i apeksów powinien pokonać z łatwością. Rzeczywiście, stopniowo, choć bardzo powoli zyskiwał przewagę. Kapłan grał lepiej niż poprzednio, zwłaszcza na początku każdej sesji, i Gurgeh podejrzewał, że podczas przerw otrzymuje on fachowe wsparcie. Dwóm pozostałym graczom prawdopodobnie również udzielano pomocy, choć nie aż tak skutecznej.

Piątego dnia partia nagle się zakończyła — taktyka kapłana po prostu się załamała, a dwaj pozostali gracze zrezygnowali. Gurgeha zasypano komplementami, media publikowały artykuły wyrażające zaniepokojenie, że osoba z zewnątrz potrafi grać aż tak dobrze. Zamieszczano sensacyjne materiały o tym, jakoby zwycięski przybysz z Kultury wykorzystywał jakieś ponadnaturalne siły albo niedozwolone urządzenia techniczne. Dowiedziano się imienia drony, którego podejrzewano o nielegalne wsparcie.

— Nazywają mnie komputerem — zawodził Flere-Imsaho.

— A mnie nazywają oszustem — odparł Gurgeh z zadumą. — Życie jest okrutne, jak tu mawiają.

— Akurat tutaj to powiedzenie jest prawdziwe.

Ostatnia część rozgrywki na Planszy Przemiany, na której Gurgeh czuł się jak w domu, była zwykłą zabawą. Przed rozpoczęciem rozgrywki kapłan zapisał u arbitra plan specjalnego celu — miał prawo to zrobić jako gracz z drugą z kolei liczbą punktów. Kapłan walczył o utrzymanie drugiego miejsca. Choć zostanie wyeliminowany z Serii Głównej, miał szansę na powrót, jeśli zwycięży w dwóch najbliższych partiach drugiej serii.

Gurgeh podejrzewał, że to podstęp, i początkowo grał bardzo ostrożnie, spodziewając się albo masowego ataku, albo przebiegłego indywidualnego manewru. Jednak przeciwnicy grali bez planu i nawet kapłan wykonywał dość mechaniczne posunięcia, podobnie jak w pierwszej grze. Gurgeh przeprowadził kilka lekkich szarż — nie spotkał się z poważnym oporem. Podzielił swe siły na pół i energicznie zaatakował terytorium kapłana, po prostu dla draki. Kapłan wpadł w panikę i nie potrafił odpowiedzieć skutecznym posunięciem — pod koniec sesji groził mu całkowity pogrom.

Po przerwie wszyscy przypuścili szturm na Gurgeha, a kapłan bronił się, przyparty do krawędzi planszy. Gurgeh podchwycił okazję. Pozwolił kapłanowi na manewr: zaatakowanie dwóch słabszych graczy i odzyskanie poprzedniej pozycji. Pod koniec partii Gurgeh zagarnął większą część terytorium, a jego przeciwnicy albo zostali zmiecieni, albo zepchnięci na małe, strategicznie nieistotne obszary. Gurgehowi nie zależało na walce do ostatka; przypuszczał, że gdyby próbował to osiągnąć, przeciwnicy by się zjednoczyli, nawet gdyby w ten sposób mieli ujawnić swą zmowę. Gurgehowi zaproponowano zwycięstwo, straciłby jednak, okazując zachłanność lub zaciekłość. Osiągnięto więc porozumienie, gra się skończyła. Kapłan zajął w punktacji drugie miejsce, z nieznaczną przewagą nad pozostałymi.