— Prawie zwyciężyłaś — odparł Gurgeh. — Czterdzieści cztery posunięcia. Stajesz się bardzo dobrym graczem.
— Względnie dobrym — odparła, popijając. — Tylko względnie. — Rozparła się w głębokiej kanapie. Gurgeh ustawiał bierki na pozycjach wyjściowych, a Chamlis Amalk-ney podleciał i zawisł między nimi dwojgiem. Yay patrzyła w ornamentowany sufit. — Wiesz, Gurgeh, zawsze podobał mi się zapach tego domu. — Odwróciła się do drony. — A tobie, Chamlisie?
Aura maszyny nachyliła się na chwilę w jedną stronę — odpowiednik wzruszenia ramion.
— Również. Nasz gospodarz pali tu drzewem bonise. Wyhodowano je tysiące lat temu w starej cywilizacji waveriańskiej, właśnie po to, by otrzymać miły aromat przy spalaniu.
— Przyjemny zapach. — Yay podeszła do okna. Kręciła głową. — Leje jak cholera.
— Jesteśmy w górach — powiedział Gurgeh.
Yay obejrzała się, uniosła brew.
— Co ty powiesz?
Gurgeh uśmiechnął się i pogładził swą wypielęgnowaną brodę.
— Jak idzie formowanie krajobrazu? — spytał.
— Wolę o tym nie mówić. Co za pogoda. Nic dziwnego, że mieszkasz tu samotnie. — Odstawiła szklankę.
— Nie chodzi o deszcz, Yay, tylko o mnie. Nikt by ze mną długo nie wytrzymał.
— Ma na myśli to — wtrącił Chamlis Amalk-ney — że on sam nie mógłby z nikim dłużej wytrzymać.
— Chyba w oba stwierdzenia można uwierzyć. — Yay wróciła do kanapy. Usiadła przy planszy, skrzyżowała nogi, bawiła się jedną z bierek. — Chamlisie, co myślisz o tej partii?
— Osiągnęłaś prawdopodobnie kres swych umiejętności technicznych, ale twój talent się rozwija. Choć wątpię, czy kiedykolwiek pokonasz Gurgeha.
— Co ty mówisz? — Yay udała urażoną dumę. — Jestem dopiero juniorem. Będę lepsza. — Paznokciami jednej dłoni stukała o palce drugiej. Poświstywała. — To samo twierdzą, jeśli chodzi o formowanie krajobrazu.
— Jakieś kłopoty? — spytał Chamlis.
Yay przez chwilę miała taką minę, jakby nie usłyszała. Westchnęła i oparta się wygodniej na kanapie.
— Tak… ta jędza Elrstrid i ta cholerna świętoszkowata maszyna Preashipleyl. Są tacy… bez polotu. Nie chcą o tym słyszeć.
— O czym nie chcą słyszeć?
— O ideach! — krzyknęła Yay do sufitu. — O nowych pomysłach, o czymś odmiennym, co nie byłoby tak strasznie konserwatywne. Nie zwracają na mnie uwagi tylko dlatego, że jestem młoda.
— Sądziłem, że są zadowoleni z twojej pracy — powiedział Chamlis.
Gurgeh siedział rozparty na kanapie, obracał napój w szklance i obserwował Yay.
— Odpowiada im, że robię tę całą łatwiznę — odparła Yay znużonym głosem. — Wetknąć gdzieś pasmo górskie, wydłubać jezioro… ale mi chodzi o całościowy projekt, o naprawdę radykalną zmianę spojrzenia. Budujemy po prostu jeszcze jedną sąsiednią Płytę. W galaktyce jest takich miliony. Jaki to ma sens? Po co?
— Może po to, by zamieszkali tam ludzie? — zasugerował Chamlis, tworząc różową aurę.
— Ludzie mogą mieszkać wszędzie! — Uniosła się na kanapie i jasnymi, zielonymi oczyma spojrzała na dronę. — Płyt nie brakuje. Teraz rozmawiamy o sztuce!
— A co chciałaś zrobić? — spytał Gurgeh.
— Na przykład pole magnetyczne pod warstwą materiału podstawy i namagnesowane wyspy unoszące się nad oceanami — odparła Yay. — W ogóle zrezygnować ze zwykłego lądu. Tylko wielkie, unoszące się kamienne bryły z rzekami i jeziorami, z roślinnością i garstką nieustraszonych osób. Czy to nie bardziej fascynujące?
— Bardziej fascynujące niż co? — spytał Gurgeh.
— Niż to! — Meristinoux poderwała się z miejsca i podeszła do okna. Postukała w starodawną szybę. — Spójrz na ten widok. Równie dobrze mógłbyś mieszkać na planecie. Morza, góry i deszcz. Nie wolałbyś żyć na pływającej wyspie, żeglującej przez powietrze ponad wodą?
— A jeśli wyspy się zderzą? — chciał wiedzieć Chamlis.
— Jeśli się zderzą? — Yay spojrzała na mężczyznę i dronę. Na zewnątrz zapadał gęsty mrok; oświetlenie pokoju powoli jaśniało. Wzruszyła ramionami. — Można tak to zaprojektować, żeby się nie zderzały. W każdym razie, nie sądzicie, że to wspaniały pomysł? Dlaczego jedna stara kobieta i jakaś maszyna mogą mnie powstrzymać?
— Znam tę maszynę Preashipleyl — powiedział Chamlis — i jeśli uważałaby, że twoje idee są dobre, wzięłaby je pod uwagę. Ma wielkie doświadczenie i…
— Owszem, ma za wielkie doświadczenie — stwierdziła Yay.
— Taka rzecz nie jest możliwa, młoda kobieto — odparł drona.
Yay Meristinoux głęboko westchnęła, przygotowując się do sprzeczki, ale tylko rozłożyła ramiona, przewróciła oczyma i spojrzała w okno.
— Zobaczymy — rzekła.
Do tej pory robiło się coraz ciemniej, ale nagle po drugiej stronie fiordu mrok rozjaśniła plama słonecznego światła, sączącego się przez chmury i rzednący deszcz. Pokój wypełniła rozproszona poświata; lampy w domu przygasły. Wiatr poruszał wierzchołkami mokrych drzew.
— Ach, nie ma się czym martwić. — Yay przeciągnęła się, wyginając ramiona. Krytycznie oglądała widok z okna. — Pobiegam sobie — oznajmiła. Idąc do drzwi w rogu pomieszczenia, ściągnęła najpierw jeden but, potem drugi, rzuciła żakiet na krzesło, rozpięła bluzkę. — Przekonacie się. — Pokiwała palcem Gurgehowi i Chamlisowi. — Latające wyspy. Ich czas nadchodzi. Drona nic nie odpowiedział. Gurgeh patrzył sceptycznie. Yay wyszła.
Chamlis podleciał do okna i obserwował, jak dziewczyna, ubrana teraz tylko w szorty, biegnie do lasu ścieżką wśród trawników. Pomachała ręką, nie odwracając się, i zniknęła wśród drzew. Drona mignął w odpowiedzi swymi połami, choć Yay nie mogła tego widzieć.
— Jest ładna — stwierdził Chamlis.
— W jej obecności czuję się stary. — Gurgeh siadł głębiej na kanapie.
— Och, teraz ty dla odmiany zaczniesz się nad sobą użalać. Nie rób tego — powiedział Chamlis, odlatując od okna.
Gurgeh wpatrywał się w nadproże kominka.
— Wszystko… jest teraz takie szare. Czasami mam wrażenie, że się powtarzam, że nawet nowe gry to po prostu stare w innej postaci. Że niczego już nie warto rozgrywać.
Drona zrobił coś, co robił rzadko: fizycznie usiadł na kanapie, obarczając ją swym ciężarem.
— Gurgeh — zaczął rzeczowym tonem — ustalmy, czy mówimy o grach, czy o życiu.
Mężczyzna odchylił ciemną kędzierzawą głowę na oparciu kanapy i zaśmiał się.
— Gry stały się całym twoim życiem — ciągnął Chamlis. — Jeśli zaczęły cię nużyć, zrozumiałe jest, że odczuwasz niezadowolenie ze wszystkiego.
— Może tylko pozbyłem się złudzeń związanych z grami. — Gurgeh obracał w dłoni rzeźbioną bierkę. — Zawsze myślałem, że kontekst nie ma znaczenia, że dobra gra to dobra gra, a dzięki klarowności reguł idealnie przenosi się z jednego społeczeństwa do drugiego. Teraz jednak ogarnia mnie zwątpienie. Weź na przykład „Rozmieszczenie”. — Wskazał głową na planszę. — Jest obce. Na jakiejś drugorzędnej planecie odkryto to kilkadziesiąt lat temu. Organizują tam turnieje, obstawiają wyniki, to dla nich coś ważnego. Ale o co my mamy się zakładać? Na przykład jaki sens miałby zakład o Ikroh?
— Yay z pewnością nie przyjęłaby tego zakładu — odparł Chamlis rozbawiony. — Według niej za bardzo tu pada.