Выбрать главу

— Drono — przerwał Gurgeh maszynie, kręcąc głową — ty rzeczywiście niewiele wiesz o graniu.

— Wiem, co to znaczy grać głupiego.

— To lepiej niż odgrywać zwierzątko domowe, maszyno.

Wydała dźwięk podobny do głębokiego westchnienia i po chwili wahania powiedziała:

— Przynajmniej nie musisz się teraz martwić o Zasady. — Zachichotała sztucznie. — Oni nie mniej od ciebie obawiają się, że powiesz prawdę.

Gra Gurgeha z Lo Wescekibold Ramem przyciągnęła ogromną uwagę. Media, zaintrygowane dziwnym, odmawiającym wszelkich wywiadów obcym, wysłały najbardziej zjadliwych reporterów i takich operatorów filmowych, którzy najlepiej potrafiliby uchwycić w różnych momentach wyraz jego twarzy, dzięki czemu można by Gurgeha przedstawić jako człowieka odrażającego, głupawego lub okrutnego, a najlepiej z tymi trzema cechami na raz. Dla fotoreporterów jego niezwykła fizjonomia stanowiła wielkie wyzwanie, jednak wielu Azadian uważało, że wokół przybysza robi się więcej szumu, niż na to zasługuje.

Kibice wymieniali swoje bilety na inne gry, aby zobaczyć właśnie to spotkanie. Na galerii dla gości zabrakło miejsc. Mecz przeniesiono z mniejszej sali do trzykrotnie większego namiotu wzniesionego w parku kilka kilometrów od Wielkiego Hotelu i pałacu cesarskiego, ale nawet ten olbrzymi obiekt był zatłoczony.

Rano Pequil zawiózł Gurgeha na zawody samochodem Biura do Spraw Obcych. Tym razem apeks nie pchał się przed kamery, lecz energicznie rozpędzał reporterów, torując drogę swemu podopiecznemu.

Gurgehowi przedstawiono Lo Wescekibold Rama, przysadzistego apeksa o pooranej twarzy i wojskowej postawie.

Ram grał szybko i zdecydowanie i pierwszego dnia ukończyli dwie wstępne partie, niemal remisując. Dopiero wieczorem, zasypiając przed ekranem, Gurgeh uświadomił sobie, do jakiego stopnia trudno mu się było skoncentrować tego wieczora. Spał prawie sześć godzin.

Następnego dnia rozegrali kolejne dwie partie wstępne, ale za obopólną zgodą mecz przeciągnął się na sesję popołudniową. Gurgeh czuł, że przeciwnik go testuje, usiłuje zmęczyć lub przynajmniej sprawdzić jego wytrzymałość. Przed dojściem do planszy głównej mieli rozegrać sześć partii wstępnych i Gurgeh już wiedział, że gra z Ramem wymaga od niego więcej napięcia niż poprzednie mecze z dziewięcioma zawodnikami naraz.

Walczyli zaciekle prawie do północy. Gurgeh nieznacznie zwyciężył. Spał siedem godzin i gdy się obudził, miał tylko czas na przygotowanie się do zawodów. Zsyntetyzował ulubiony w Kulturze śniadaniowy narkotyk „Kęs” i po przybyciu na miejsce z pewnym rozczarowaniem stwierdził, że Ram jest bardziej rześki niż on.

Gra była wojną na wyczerpanie; ciągnęła się również po południu, jednak Ram nie zaproponował kontynuowania jej wieczorem. Przed snem Gurgeh kilka godzin omawiał strategię ze statkiem, a potem, by uwolnić swój umysł, oglądał telewizję publiczną Imperium.

Nadawano programy przygodowe, dokumentalne, konkursy, komedie, wiadomości. Szukał informacji na temat swojej gry, ale dzisiejsza partia była dość nudna, więc nie poświęcono jej zbyt wiele miejsca. Zauważył, że media odnoszą się do niego coraz mniej przychylnie. Może nawet żałowały, że początkowo zaangażowały się po jego stronie, gdy podczas pierwszej rundy krytykowały zmasowany nań atak.

Przez następnych pięć dni agencje informacyjne nieżyczliwie wyrażały się o „Obcym Gurgeyu” — nazwisko Gurgeha wymawiano niepoprawnie, gdyż eański nie posiadał tej subtelności fonetycznej co marain. Partie wstępne zakończyły się niemal remisem, potem na Planszy Pochodzenia Gurgeh pokonał Rama, choć na pewnym etapie gry źle mu się wiodło, przegrał natomiast na Planszy Formy najmniejszą możliwą liczbą punktów.

Media natychmiast uznały Gurgeha za groźbę dla Imperium i dla dobra wspólnego rozpoczęły kampanię, by wydalić go z Ea. Podawały, że telepatycznie komunikuje się z „Czynnikiem Ograniczającym” lub z robotem Flere-Imsaho, że używa ohydnych narkotyków, które przechowuje w jaskini występku na dachu Grand Hotelu; wreszcie ujawniono — jakby dopiero teraz to odkryto — że potrafi syntetyzować narkotyki w swym organizmie (prawda), używając gruczołów pobranych od niemowląt w czasie odrażających, prowadzących do śmierci operacji (fałsz). Narkotyki te robią z niego albo superkomputer, albo kosmicznego maniaka seksualnego (według niektórych dziennikarzy i jedno, i drugie).

Jedna z agencji opublikowała Zasady Gurgeha, przekazane przez statek i zarejestrowane w Biurze Mistrzostw. Są wykrętne i nieszczere, typowe dla Kultury, twierdzono; sprzyjają anarchii i rewolucji. Uniżenie zwracano się do cesarza, by „coś wreszcie zrobił” z tą Kulturą; oskarżano admiralicję o to, że od dziesięcioleci wiedząc o tej bandzie obleśnych zboczeńców, nie pokazała im, kto tu rządzi i nie zgniotła ich całkowicie; jedna z agencji wysunęła nawet przypuszczenie, że w admiralicji nie wiedzą, gdzie znajduje się macierzysta planeta Kultury. Wznoszono modły, by Lo Wescekibold Ram zmiótł Kosmitę Gurgeya z Planszy Przemiany, tak jak pewnego dnia flota eańska zmiecie zgniłą, socjalistyczną Kulturę. Nakłaniano Rama do zastosowania, w razie potrzeby, opcji fizycznej; wszyscy by się przekonali, z czego jest zrobiony ten mięczakowaty Kosmita — może nawet w dosłownym sensie!

— Mówią to poważnie? — Gurgeh odwrócił się od ekranu i spojrzał na dronę.

— Śmiertelnie poważnie — odparł Flere-Imsaho.

Gurgeh zaśmiał się, kręcąc głową. Zwykli ludzie muszą być nadzwyczaj głupi, jeśli wierzą w te nonsensy, pomyślał.

Po czterech dniach gry na Planszy Przemiany zwycięstwo przechylało się na stronę Gurgeha. Zaniepokojony Ram konsultował się ze swymi doradcami i Gurgeh oczekiwał, że po popołudniowej sesji przeciwnik zrezygnuje, jednak Ram chciał walczyć dalej. Postanowili odłożyć wieczorną rozgrywkę do dnia następnego.

Wielki namiot falował lekko w ciepłym wietrze. Flere-Imsaho podleciał do Gurgeha przy wyjściu. Pequil torował drogę do samochodu wśród tłumu osób, chcących zobaczyć kosmitę. Rozległy się okrzyki wrogie Gurgehowi, ale również gdzieniegdzie wiwatowano na jego cześć. Ram z doradcami już wcześniej opuścili namiot.

— Widzę chyba w tłumie Shohobohauma Za — powiedział drona, gdy czekali przy wyjściu.

Świta Rama nadal tłoczyła się przy końcu przejścia wśród rozdzielonych gapiów, pilnowanych przez dwa rzędy policjantów.

Gurgeh spojrzał na maszynę, potem na trzymających się pod ręce policjantów. Nadal czuł napięcie, jego układ krwionośny przesycony był rozmaitymi chemikaliami. Jak mu się juz to niekiedy zdarzało, wszystko wokół wydawało mu się teraz fragmentem gry: ludzie rozstawieni jak figury, pogrupowani w zależności od tego, kto kogo atakuje; wzór na markizie przypominał prostą szachownicę, podpierające maszty były jak źródła energii, z których mogły czerpać pomniejsze bierki w przełomowych momentach gry; ludzie i policja utworzyli formacje na podobieństwo jakiegoś koszmarnego manewru okrążającego. Wszystko było grą, wszystko dawało się tak zinterpretować, przetłumaczyć na język walki i ocenić w ramach struktury, jaką gra narzuca umysłowi.

— Za? — Gurgeh spojrzał tam, gdzie wskazywało pole drony, ale nie dostrzegał ambasadora.

Ostatni członkowie z ekipy Rama opuścili chodnik i wsiedli do samochodów. Teraz Pequil i Gurgeh ruszyli między dwoma rzędami umundurowanych mężczyzn. Dziennikarze wycelowali w Gurgeha kamery, posypały się pytania. Ktoś w tłumie zaśpiewał ochryple i Gurgeh zobaczył nad głowami ludzi powiewający transparent: „Obcy do domu”.

— Nie jestem tu lubiany — powiedział do drony.

— Nie jesteś — potwierdził Flere-Imsaho.