— Czy nie sądzisz, że ta rzecz pieprzy się z ptakami? — spytał Za, gdy drona zniknął.
— Nie — odparł Gurgeh, popijając lekkie wino.
Za parsknął.
— Słuchaj, nie chciałbyś się znowu gdzieś wybrać? Nasza wyprawa do Dziury była rzeczywiście wystrzałowa. Cyrk, ale bardzo mi się podobał. A tobie? Następnym razem musimy naprawdę zaszaleć. Pokażemy tym tłumokom z zatwardzeniem mózgu, co potrafią chłopcy z Kultury, jak się naprawdę postarają.
— Po ostatnim wypadzie nie bardzo mam na to ochotę — stwierdził Gurgeh.
— Nie bawiłeś się dobrze? — spytał Za zdziwiony.
— Niezbyt.
— Ale przecież to była pyszna balanga! Picie, jaranie, seks… jeden z nas, a ty prawie. Wdaliśmy się w bójkę i, do licha, wygraliśmy, potem chodu… cholera, czego więcej można chcieć?
— Nic więcej. Mniej. A poza tym mam przed sobą inne gry.
— Zwariowałeś. To była… cudowna wyprawa. Cudowna. — Za oparł głowę na fotelu i oddychał głęboko.
— Za, czemu tak dużo pijesz? — Gurgeh oparł łokieć na kolanie, brodę położył w dłoni. — Przecież nie musisz, masz wszystkie normalne gruczoły. Więc dlaczego?
— Dlaczego? — Za wyprostował głowę, rozejrzał się zdziwiony, jakby nie widział, gdzie jest. — Dlaczego? — Czknął. — Pytasz dlaczego.
Gurgeh skinął głową.
Za podrapał się pod pachą. Minę miał przepraszającą.
— O co pytałeś?
— Czemu tak dużo pijesz? — Gurgeh uśmiechnął się wyrozumiale.
— A dlaczego by nie? — Za machnął dłońmi. — Nigdy nie robiłeś czegoś po prostu, ot tak sobie? Po to… żeby wczuć się w innych. Wiesz, tutejsi piją. W ten sposób znajdują zapomnienie, porzucają swoje miejsce we wspaniałej imperialnej machinie… i to pieprzony patent, żeby sobie wyklarować różne sprawy… wszystko nabiera sensu, wiesz, Gurgeh. Przemyślałem to. — Za kiwał mądrze głową i zagiętym palcem powoli stukał się w czaszkę. — Przemyślałem — powtórzył. — Rozważ, Kultura i jej… — Palcem zakreślał kręgi w powietrzu. — …wbudowane gruczoły. Setki wydzielin, tysiące doznań, jaką chcesz kombinację, za friko. Ale w Imperium, ha! — Wycelował palec w niebo. — W Imperium musisz płacić. Ucieczka od rzeczywistości jest towarem jak wszystko inne. I jeszcze to: alkohol wydłuża czas reakcji, łzy łatwiej napływają… — Za przyłożył do policzka dwa zgięte palce… — pięści się łatwiej zaciskają. — Teraz jego dłonie zacisnęły się jak do boksowania. Zadał cios wyimaginowanemu przeciwnikowi. — …i w końcu… cię zabija. — Wzruszył ramionami. Patrzył mniej więcej na Gurgeha. Rozłożył ramiona, ale opadły bezładnie na fotel. — Rozumiesz? A poza tym, ja nie mam tych wszystkich gruczołów.
— Nie masz? — Gurgeh spojrzał na niego zdziwiony.
— Nie. To zbyt niebezpieczne. Imperium by mnie sprzątnęło i zrobiło tak szczegółową sekcję, jakiej świat nie widział. Chcieliby zobaczyć, jak wygląda w środku kulturnik, rozumiesz? — Ambasador zamknął oczy. — Musiałem wszystko oddać, a potem… gdy tu przybyłem… pozwolić Imperium na zrobienie wszelkich testów, na pobranie próbek… niech sobie znajdą, co chcą… bez wywołania incydentu dyplomatycznego, sprzątnięcia ambasadora…
— Rozumiem. Współczuję. — Gurgeh tylko tyle potrafił powiedzieć. Naprawdę nie zdawał sobie sprawy z sytuacji. — A więc te narkotyki, które mi doradzałeś, to…
— Trochę z pamięci, trochę kombinowałem — odparł Za. Oczy cały czas miał zamknięte. — Zwykła uprzejmość.
Gurgeh poczuł zakłopotanie, niemal wstyd. Za odchylił do tyłu głowę i zaczął chrapać. Nagle otworzył oczy i poderwał się.
— No, pora kicać — powiedział. Wyraźnie z wielkim wysiłkiem zbierał się do kupy. Stał przed Gurgehem na chwiejnych nogach. — Czy mógłbyś mi zawołać taksówkę powietrzną?
Gurgeh spełnił jego prośbę. Kilka minut później ochroniarze na dachu przekazali pozwolenie od Gurgeha, maszyna wylądowała i zabrała podśpiewującego Shohobohauma Za.
Zapadał wieczór, zachodziło drugie słońce. Gurgeh podyktował list do Charplisa Amalk-neya, dziękując staremu dronie za bransoletkę orbitalową. Opowiedział również, co mu się przydarzyło po przybyciu na planetę. Część tekstu wykorzystał ponownie w liście do Yay. Nie ukrywał, jaką grę rozgrywa, nie ukrywał, gdzie jest. Zastanawiał się, ile z tych rewelacji dotrze do jego znajomych. Potem przestudiował kilka problemów na ekranie i porozmawiał ze statkiem o jutrzejszych rozgrywkach.
W pewnym momencie wziął do ręki porzucony przez ambasadora puchar i zobaczył, że pozostały w nim resztki drinka. Powąchał go, pokręcił głową i kazał tacy sprzątnąć cały bałagan.
Następnego dnia Gurgeh rozgromił Lo Wescekibolda Rama „z pogardą” — jak to określiła prasa. Pequil przybył na rozgrywki w niezłej formie; miał jedynie rękę na temblaku. Wyraził zadowolenie, że Gurgeh uniknął obrażeń. Ten zaś współczuł Pequilowi, że w ogóle coś mu się stało.
Urząd Cesarski stwierdził, że dla Gurgeha podróż naziemna jest zbyt niebezpieczna, więc na zawody i później po skończonych rozgrywkach przewożono go samolotem.
Po powrocie do modułu dowiedział się, że nie będzie miał przerwy po dzisiejszej partii. Z Biura Mistrzostw doręczono mu list z informacją, że jego gra w zespole dziesięcioosobowym rozpocznie się następnego ranka.
— Wolałbym trochę przerwy — powiedział Gurgeh do drony. Kąpał się w rotacyjnym prysznicu, wisząc pośrodku komory AG — woda tryskała ze wszystkich kierunków, a potem zasysana była w maleńkie, rozmieszczone w półkulistym wnętrzu otworki. Gurgeh założył sobie membranowe zatyczki, by woda nie przedostawała się do nosa, ale przy mówieniu trochę parskał.
— Nie wątpię — odparł Flere-Imsaho piskliwym głosem. — Usiłują cię zmęczyć. Równocześnie znaczy to, że zagrasz z bardzo silnym zawodnikami, tymi, którzy szybko skończyli swoje partie.
— To samo sobie pomyślałem — stwierdził Gurgeh.
Widział dronę za zasłoną pary i wodnych rozbryzgów. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby maszyna nie była idealnie szczelna i do wnętrza dostałaby się wilgoć. Odwracał się powoli do góry nogami w przesuwających się falach powietrza i wody.
— Zawsze możesz złożyć zażalenie w Biurze. Według mnie to oczywiste, że jesteś dyskryminowany.
— Ja też tak uważam. Oni też. No i co z tego?
— Może warto się jednak odwołać.
— Dobrze, więc ty to załatw.
— Nie bądź naiwny. Wiesz, że mnie ignorują.
Gurgeh zamknął oczy i zaczął sobie nucić.
W grze dziesięcioosobowej jednym z jego przeciwników okazał się Lin Goforiev Tounse, kapłan, którego Gurgeh pokonał w pierwszej partii; apeks zwyciężył w drugiej serii i wrócił do Serii Głównej. Gdy kapłan wszedł na salę, Gurgeh się uśmiechnął. Czasami łapał się na tym, że ćwiczy tę azadiańską minę zupełnie nieświadomie, jak dziecko usiłujące naśladować wyraz twarzy dorosłych. Teraz nadszedł odpowiedni moment, by wykorzystać te umiejętności. Gurgeh zdawał sobie sprawę, że uśmiech w jego wykonaniu ma pewne braki — jego twarz była inaczej zbudowana niż twarze Azadian — ale potrafił dość dobrze przekazać jednoznaczny komunikat: „Pamiętasz mnie? Już raz cię pokonałem i z radością zrobię to ponownie”. Były w nim samozadowolenie, triumf i wyższość. Kapłan próbował odpowiedzieć podobnym uśmiechem, ale wypadło to nieprzekonująco — uśmiech za chwilę zmienił się w grymas; apeks odwrócił wzrok.