Выбрать главу

Gurgeh musiał nakazać sobie spokój, gdyż napełniało go płomienne uniesienie, jego duch szybował.

Pozostałych ośmiu przeciwników, podobnie jak Gurgeh zwyciężyło we wszystkich poprzednich meczach. Trzech z Admiralicji lub Floty, jeden pułkownik wojsk lądowych, jeden sędzia, trzech urzędników. Wszyscy doskonali gracze.

W trzecim etapie Serii Głównej przeciwnicy rozgrywali miniturnieje jeden na jednego w mniej ważnych grach. Gurgeh ocenił, że to dla niego najlepsza okazja, by przetrwać mecz — na planszy głównej najprawdopodobniej czekał go zmasowany atak wszystkich uczestników. W grach pojedynczych miał szansę uzyskać taką przewagę, by przetrwać nawałnicę.

Pokonanie Tounsego sprawiło mu dużą satysfakcję. Po zwycięskim posunięciu Gurgeha, apeks strącił bierki z planszy, wstał i wzburzony krzyczał coś o narkotykach i poganach. Kiedyś Gurgeh zareagowałby na to zimnymi potami lub przynajmniej wielkim zażenowaniem, ale teraz siedział spokojnie i chłodno się uśmiechał.

Patrząc na wzburzonego kapłana, spodziewał się uderzenia i serce zabiło mu nieco szybciej; jednak Tounse powstrzymał się, spojrzał wokół po milczących, zszokowanych widzach, przypomniał sobie widocznie, gdzie jest, i uciekł.

Gurgeh odetchnął, z jego twarzy zniknęło napięcie. Cesarski arbiter podszedł do niego i przeprosił za zachowanie kapłana.

Powszechnie uważano, że Flere-Imsaho dostarcza Gurgehowi strategicznego wsparcia. Urząd, chcąc uspokoić nieuzasadnione podejrzenia, zaproponowało, by podczas rozgrywek maszyna przebywała w cesarskiej firmie komputerowej na drugim końcu miasta. Drona hałaśliwie zaprotestował, ale Gurgeh ochoczo na to przystał.

Codziennie przychodziło go oglądać wielu widzów; nieliczni wyrażali swój gniew i niezadowolenie — tych usuwano z terenu; większość jednak chciała zobaczyć mecz. W kompleksie rozrywkowym, poza główną salą, istniały urządzenia graficzne umożliwiające śledzenie przebiegu rozgrywek, a niektóre partie Gurgeha transmitowano nawet na żywo, jeśli akurat nie kolidowały z rozgrywkami cesarza.

Po spotkaniu z kapłanem Gurgeh grał z dwoma urzędnikami i pułkownikiem — we wszystkich partiach zwyciężył, choć wojskowego pokonał tylko nieznacznie. Ten etap gry trwał pięć dni i Gurgeh musiał się bardzo koncentrować. Przypuszczał, że pod koniec będzie zupełnie wyczerpany; rzeczywiście, był nieco znużony, lecz dominowało w nim uczucie triumfu. Osiągnął niezły rezultat i miał szansę pokonać dziewięciu przeciwników, których Imperium wystawiło przeciw niemu. Nie ceniąc sobie odpoczynku, z niecierpliwością czekał na zakończenie pobocznych rozgrywek i rozpoczęcie zawodów na głównej planszy.

— Tobie to dobrze, a mnie przez cały dzień trzymają w kamerze monitorującej. W kamerze monitorującej, wyobrażasz sobie? Te półgłówki usiłują mnie sondować! Na zewnątrz panuje piękna pogoda, rozpoczął się sezon migracyjny ptaków, a ja jestem zamknięty w otoczeniu odrażających sapienctofili, którzy usiłują mnie zgwałcić!

— Współczuję ci, drono, ale nic na to nie poradzę. Wiesz przecież, że oni tylko czyhają na okazję, by mnie stąd wykopać. Jeśli chcesz, mogę zażądać, by pozwolili ci pozostać w module, wątpię jednak, czy się na to zgodzą.

— Nie muszę tego robić, Jernau Gurgeh. Mogę robić, co mi się podoba. Jeślibym tylko zechciał, mógłbym z nimi nie iść. Nie jestem ani twoją, ani ich własnością, żeby mną komenderowano.

— Ja to wiem, ale oni nie wiedzą. Oczywiście możesz postąpić, jak uznasz za stosowne…

Gurgeh odwrócił się do ekranu, by zapoznać się z kilkoma klasycznymi grami dziesięcioosobowymi. Flere-Imsaho poszarzał ze złości. Zwykła zielono-żółta aura, jaką demonstrował po zdjęciu swego przebrania, w ciągu paru ostatnich dni bladła i Gurgehowi było niemal przykro.

— A tam… — zaskamlał Flere-Imsaho i Gurgeh odniósł wrażenie, że gdyby drona miał prawdziwe usta, też pryskałby śliną w tym momencie — …to po prostu nie jest tego warte. — I wypowiedziawszy tę kulawą uwagę, wyfrunął z saloniku.

Gurgeh zastanawiał się, jak bardzo doskwierało dronie to całodzienne uwięzienie. Wydawało mu się nawet, że maszynę poinstruowano, by zapobiegła jego nadmiernym sukcesom w grze. Jeśli to prawda, wówczas niezgoda maszyny na trzymanie jej w zamknięciu byłaby akceptowalnym sposobem wykonania tego polecenia. Służba Kontaktu miałaby uzasadnione podstawy do twierdzenia, że prośba, by drona zrezygnował ze swej wolności, jest nierozsądna, i maszyna ma wszelkie prawa do odmowy. Gurgeh wzruszył ramionami; i tak nie mógłby nic zrobić.

Włączył kolejny zapis historycznej rozgrywki.

Dziesięć dni później Gurgeh przeszedł do czwartej rundy. Miał jeszcze do pokonania jednego przeciwnika, po czym pojechałby na Echronedal na końcowe rozgrywki — nie w roli obserwatora czy gościa, lecz zawodnika.

W pomniejszych grach uzyskał przewagę, na którą liczył, i na głównej planszy nawet się nie starał zmontować poważniejszej ofensywy. Poczekał, aż przeciwnicy podejdą bliżej — co uczynili — ale liczył na to, że będą ze sobą współpracować mniej chętnie niż w pierwszym meczu. Byli wysoko postawionymi osobami, budowali własne kariery i choć wykazywali lojalność w stosunku do Imperium, musieli również dbać o własny interes. Tylko kapłan nie miał zbyt wiele do stracenia i mógłby poświęcić się dla dobra państwa, gotów przyjąć zaoferowane mu przez kościół stanowisko nie związane z rankingiem w grze.

W gierce toczącej się poza grą Gurgeh zauważył, że Biuro Mistrzostw popełniło błąd, wystawiając go przeciw pierwszym dziesięciu zawodnikom, którzy przeszli do następnej rundy. Wydawało się to sensowne, bo Gurgehowi nie pozwolono na wytchnienie, ale jak się okazało i tak go nie potrzebował. Wskutek takiej taktyki przeciwnicy Gurgeha pochodzili z różnych gałęzi cesarskiego drzewa, dlatego trudniej było ich skusić ministerialnymi zachętami, a ponadto raczej nie znali stylu gry swoich towarzyszy.

Odkrył również zjawisko zwane rywalizacją między różnymi działami służb państwowych. Gdy przedtem studiował zapisy dawnych rozgrywek, niektóre posunięcia wydawały mu się bez sensu, póki statek nie opisał mu szczegółowo tego dziwnego fenomenu. W czasie gry postarał się, by człowiek z Admiralicji i pułkownik skoczyli sobie do gardła. Nie wymagało to szczególnej zachęty.

Mecz był zwykłym rzemiosłem, przeprowadzony bez polotu, lecz skutecznie. Gurgeh grał lepiej od innych, więc wygrał z niewielkim marginesem. Drugie miejsce zajął wiceadmirał z floty; kapłan Tounse okazał się ostatni.

I tym razem harmonogram — rzekomo generowany losowo — nie pozwolił mu na większy odpoczynek między rundami. Jednak Gurgeh skrycie się z tego cieszył — po pierwsze, mógł utrzymać umysł na wysokich obrotach, po drugie, nie miał czasu na zmartwienia i deliberacje. Na równi z innymi, podświadomie się dziwił, że tak dobrze mu idzie. Gdyby te wątpliwości wysunęły się na plan pierwszy, gdyby zostały zwerbalizowane: „Zaraz, zaraz, o co tu…”, podejrzewał, że nerwy by mu puściły, czar prysł i dotychczasowe swobodne spadanie zakończyłoby się katastrofalnym twardym lądowaniem. Jak głosiło stare powiedzenie, samo spadanie jeszcze nigdy nikogo nie zabiło — zabijasz się, gdy przestajesz spadać…

Gurgeha zalewały fale dobrych i złych emocji: obawa przed możliwą porażką, a z drugiej strony zwykłe podniecenie ryzykiem, które się opłaciło, i kampanią, która się powiodła; przerażenie, gdy nagle dostrzegał słabość swej pozycji, grożącej przegraną; niesamowita ulga, gdy się okazywało, że nikt, tego nie zauważył i jest czas na załatanie dziur; przypływ wściekłej satysfakcji, gdy dostrzegał taką samą słabość u swoich przeciwników i czysta, nieposkromiona radość ze zwycięstwa.