Dodatkową satysfakcję sprawiała świadomość, że idzie mu znacznie lepiej, niż przewidywano. Nie sprawdziły się prognozy Kultury, Imperium, statku i drony. Te twierdze, tak mocne z pozoru, musiały przed nim skapitulować. Przekroczył nawet własne oczekiwania. Teraz, gdy już tak wiele osiągnął, tak daleko zaszedł, tak wielu pokonał, obawiał się jedynie tego, że jakiś podświadomy mechanizm każe mu się odprężyć. Nie chciał tego; chciał iść do przodu, lubił to wszystko. Chciał poznać swe możliwości w tej niezwykle wyczerpującej i wymagającej grze i nie chciał, by jakaś jego słabość czy obawa przeszkodziły mu. Nie chciał również, by Cesarstwo pozbyło się go pod jakimś oszukańczym pozorem. Ale to wszystko stanowiło zaledwie połowę zmartwień. Niech go zabiją; miał obecnie beztroskie poczucie niezwyciężoności. Tylko żeby go nie zdyskwalifikowali z powodu jakichś uchybień technicznych. To byłoby dotkliwe.
Istniał jednak inny sposób, którego mogliby użyć, by go powstrzymać. Wiedział, że w grze pojedynczej najprawdopodobniej skorzystaliby z opcji fizycznej. Rozumowaliby tak: ten człowiek Kultury nie zaakceptuje zakładu, będzie zbyt przerażony. A nawet jeśli go zaakceptuje i podejmie walkę, straszna świadomość tego, co może się z nim stać, sparaliżuje go, wypali i pokona od środka.
Omówił to ze statkiem. „Czynnik Ograniczający” skonsultował się z „Żulikiem” — dziesiątki tysięcy lat stąd, w Wielkim Obłoku — i statek zagwarantował, że Gurgeh przeżyje. Gdy tylko gra się rozpocznie, stary okręt wojenny miał czekać poza Azad i — z silnikami przygotowanymi do rozwinięcia maksymalnej prędkości — okrążać Imperium po kole o minimalnym promieniu. Gdyby Gurgeh musiał przyjąć opcję fizyczną i gdyby przegrał, statek ruszyłby co sił do Ea. Na pewno zmyliłby po drodze statki cesarskie, dotarłby do Ea w kilka godzin i używając wysoko wydajnego przemieszczacza, mógłby bez lądowania porwać Gurgeha i Flere-Imsaho.
— Co to takiego? — Gurgeh spojrzał podejrzliwie na maleńką kulkę, którą Flere-Imsaho skądś wydostał.
— Nadajnik i prototypowy komunikator — wyjaśnił drona, rzucając koralik na dłoń Gurgeha. — Umieszczasz to pod językiem. To się zaimplantuje i nawet nie będziesz tego czuł. Kiedy statek przybędzie, namierzy cię za jego pomocą, jeśli nie zdoła cię znaleźć w inny sposób. Gdy poczujesz ostry ból pod językiem — cztery ukłucia w ciągu dwóch sekund — masz dwie sekundy na przyjęcie pozycji embrionalnej; potem wszystko w promieniu trzech czwartych metra od tej kulki zostanie wciągnięte na pokład statku. Więc chowaj głowę między kolana i nie rozpościeraj ramion.
Gurgeh spojrzał na kulkę — miała około dwóch milimetrów średnicy.
— Mówisz poważnie, drono?
— Najpoważniej: Statek prawdopodobnie przeleci błyskawicznie z prędkością około 120 kiloświateł. Przy takim sprincie nawet wysoko wydajny przemieszczacz będzie miał nas w zasięgu najwyżej przez jedną piątą milisekundy, więc naprawdę potrzeba nam wiele szczęścia. Pakujesz siebie i mnie w bardzo niepewną sytuację. Wiedz, że nie jestem z tego zbyt zadowolony.
— Nie martw się, drono. Zrobię wszystko, żeby cię nie włączono do opcji fizycznej.
— Chodzi mi o przemieszczanie. To ryzykowne. Nie uprzedzono mnie o tym. Pola przemieszczające w hiperprzestrzeni to osobliwości poddane zasadzie nieoznaczoności…
— Tak, można utkwić w innym wymiarze albo…
— Albo jeszcze gorzej, zostać rozsmarowanym na jakimś nieodpowiednim kawałku tej przestrzeni.
— Jak często się to zdarza?
— Cóż, raz na około osiemdziesiąt trzy miliony przemieszczeń, ale to nie…
— Czyli i tak relacja jest dość korzystna w porównaniu z niebezpieczeństwem jazdy samochodem naziemnym czy choćby samolotem. Flere-Imsaho, ty szelmo, zaryzykuj!
— Dobrze ci mówić, ale jeśli nawet…
Maszyna zrzędziła. Niech sobie zrzędzi. Gurgeh postanowił zaryzykować. Podróż zajmie statkowi kilka godzin, ale przegranych w zakładach o życie uśmierca się dopiero następnym rankiem, a Gurgeh potrafił doskonale wyłączyć ból, gdyby poddano go przy okazji torturom. „Czynnik Ograniczający” miał kompletne wyposażenie medyczne i w najgorszym wypadku mógłby go połatać.
Wsunął kulkę pod język. Przez sekundę miał uczucie odrętwienia, które jednak minęło, jakby kulka się rozpłynęła. Palcem ledwie wyczuwał zgrubienie w ustach.
W pierwszym dniu gry zbudził się rano z niemal erotycznym dreszczykiem oczekiwania.
Tym razem miejscem akcji było centrum konferencyjne w pobliżu portu wahadłowców, gdzie Gurgeh wylądował po przybyciu na planetę. Tam poznał Lo Prinesta Bermoiyę, sędziego sądu najwyższego w Ea, apeksa o imponującym wyglądzie. Był wysoki, siwowłosy i poruszał się z dziwnym wdziękiem, który Gurgehowi wydawał się znajomy, choć początkowo nie potrafił określić dlaczego. Potem uzmysłowił sobie, że sędzia poruszał się jak osoba z Kultury, była w nim jakaś niespieszna swobodą, którą ostatnio Gurgeh przestał traktować jako coś oczywistego, a w tym wypadku po raz pierwszy ją dostrzegł.
Między posunięciami w pomniejszych grach Bermoiya siedział bardzo spokojnie, cały czas patrzył na planszę i tylko od czasu do czasu poruszał się, by przesunąć figurę. Rozgrywkę karcianą prowadził z namysłem, rozważnie i Gurgeh spostrzegł, że sam postępuje zupełnie inaczej, staje się nerwowy i niecierpliwy. Walczył z tym za pomocą zsyntetyzowanych narkotyków, z rozmysłem się uspokajał i przez siedem dni pomniejszych gier zdołał się oswoić z równym rytmem gry apeksa. Po podliczeniu ostatecznych rezultatów okazało się, że sędzia nieco Gurgeha wyprzedza. Nie wspominało się o żadnych zakładach ani opcjach.
Zaczynali grać na Planszy Pochodzenia i z początku Gurgeh sądził, że Imperium zdaje się na oczywisty talent Bermoiyi w grze Azad, potem jednak, po godzinie rozgrywki, siwowłosy apeks podniósł dłoń, wzywając arbitra.
Obaj Azadianie podeszli do Gurgeha i stanęli przy jednym z rogów planszy. Bermoiya się skłonił.
— Jernow Gurgey — powiedział głosem głębokim i Gurgeh wyczuwał władczość w każdej sylabie. — Muszę formalnie poprosić, byśmy założyli się o ciało. Czy przystaje pan na tę opcję?
Gurgeh spojrzał w duże spokojne oczy. Spuścił wzrok. Przypomniał sobie dziewczynę na balu. Znów podniósł oczy na mądrą, uczoną twarz i widział w niej tę samą niewzruszoną presję.
To był ktoś przywykły do skazywania swych bliźnich na śmierć, okaleczenia, ból i więzienie. Apeks, który posługiwał się torturami, a nawet śmiercią jako instrumentem władzy, by przetrwało Imperium wraz z jego wartościami.
A ja mógłbym powiedzieć „nie” — myślał Gurgeh. — Dosyć już dokonałem. Nikt mnie nie obwini. Czemu nie? Dlaczego miałbym nie przyznać, że są lepsi ode mnie? Dlaczego skazywać się na niepokój i cierpienie? Co najmniej cierpienie psychiczne, a być może również fizyczne. I tak udowodniłem wszystko, co miałem udowodnić, wszystko co chciałem, więcej niż oczekiwali.
Poddaj się, nie bądź głupi. Nie jesteś chojrakiem. Zastosuj podejście takie jak w grze: uzyskałeś wszystko, co było ci potrzebne. Teraz się wycofaj i pokaż im, co myślisz o ich durnej „opcji fizycznej”, o ich odrażających groźbach, pokaż im, jakie to w istocie nieważne.
Ale nie zamierzał tak postąpić. Spojrzał apeksowi prosto w oczy i wiedział, że nadal będzie grał. Podejrzewał, że może trochę zwariował, ale się nie podda. Złapie tę bajeczną, maniakalną grę za kark, wskoczy na jej grzbiet i będzie się bestii trzymał.
I przekona się, jak daleko go powiezie, nim go zrzuci lub pożre.
— Przystaję — odparł, z szerokimi oczyma.