Mężczyzna jęczał. Gurgeh podszedł do niego bliżej i zamierzał się pochylić.
— Nie dotykaj go!
Głos drony zatrzymał go jak nagle wyrosła ściana.
— Jeśli któryś z tych ludzi zobaczy twoje ręce lub twarz, jesteś trupem, Gurgeh. Masz niewłaściwy kolor skóry. Posłuchaj, każdego roku nadal rodzi się tu kilkaset czarnoskórych dzieci, gdy przebiją się odpowiednie geny. Takie niemowlęta powinny być uduszone, a ich ciała za nagrodą oddane Radzie Eugenicznej jako trofeum, jednak są ludzie, którzy ryzykując własnym życiem, wychowują te dzieci, wybiela im skórę, gdy podrosną. Gdyby ktoś doszedł do wniosku, że ty jesteś jednym z takich dzieci, zwłaszcza w pelerynie mnicha, obdarliby cię żywcem ze skóry.
Gurgeh spuścił głowę, cofnął się i pokuśtykał dalej. Drona pokazywał mu prostytutki, najczęściej kobiety, które oferowały apeksom swe kilkuminutowe, parogodzinne lub całonocne usługi. W pewnych częściach miasta — objaśniał drona, gdy posuwali się ciemnymi ulicami — mieszkają apeksowie, którzy stracili nogi czy ręce i nie mogli sobie pozwolić na transplantację kończyn pobranych od kryminalistów. Tacy apeksowie sprzedają swe ciała mężczyznom.
Gurgeh widział wielu okaleczonych. Siedzieli na rogach ulic, sprzedawali świecidełka, grali na skrzekliwych instrumentach lub żebrali. Niektórzy byli ślepi, inni pozbawieni rąk lub nóg. Na widok tych uszkodzonych ciał Gurgehowi zakręciło się w głowie, jezdnia zafalowała mu przed oczami. Przez chwilę całe miasto, planeta, całe Imperium wirowały wokół niego w gorączkowej plątaninie koszmarnych kształtów. Konstelacje cierpienia i boleści, piekielny taniec udręki i kalectwa.
Mijali barwne sklepy z kolorowym chłamem, państwowe sklepy z narkotykami i alkoholem, stragany sprzedające figurki religijne, książki i obiekty kultu, kioski z biletami na egzekucje, amputacje, tortury i reżyserowane gwałty — większość ofiar to przegrani opcji fizycznej w grze Azad. Przekupnie oferowali bilety loteryjne, nielegalne narkotyki, zapraszali do domów publicznych. Przejechała ciężarówka wypełniona policją — kilku przekupniów umknęło w boczne uliczki, niektórzy sprzedawcy zatrzasnęli stragany, ale po odjeździe patrolu natychmiast je otworzyli.
W maleńkim parku Gurgeh zobaczył apeksa trzymającego na długich smyczach dwóch sponiewieranych mężczyzn i niezdrowo wyglądającą kobietę. Apeks zmuszał ich do różnych sztuczek, ale wykonywali je niezdarnie. Gapie śmieli się z tej błazenady. Drona powiedział Gurgehowi, że najprawdopodobniej te trzy osoby są szalone, nikt nie może opłacić ich pobytu w klinice, więc zostały pozbawione praw obywatelskich i sprzedane apeksowi. Obserwował przez chwilę te żałosne postacie, usiłujące wdrapać się na latarnie lub zrobić piramidę, ale szybko się odwrócił. Drona mówił, że co dziesiąta osoba mijana na ulicy będzie kiedyś w życiu poddana leczeniu psychiatrycznemu. Wśród mężczyzn ten odsetek jest wyższy niż wśród apeksów, a najwyższy wśród kobiet. To samo dotyczy samobójstw, tutaj nielegalnych.
Flere-Imsaho zaprowadził go do szpitala. Jak twierdził drona, był to szpital typowy dla miasta. Prowadziła go organizacja dobroczynna, a wiele osób pracowało tam za darmo. Drona zapewniał Gurgeha, że wszyscy potraktują go tu jako mnicha, odwiedzającego kogoś ze swej trzódki. Ponadto personel jest zbyt zajęty, by przepytywać chodzących tu ludzi. Gurgeh oszołomiony spacerował po szpitalu.
Byli tam kalecy bez kończyn — takich samych widywał na ulicach. Część chorych miała okropny kolor ciała, skórę niektórych pokrywały liszaje i rany. Wielu było wychudzonych — szkielety obciągnięte szarą skórą. Widział pacjentów, którzy ciężko dyszeli, wymiotowali głośno za cienkimi parawanami, jęczeli, bełkotali lub krzyczeli. Zakrwawieni ranni czekali na pomoc; zgięci w pół nieszczęśnicy kaszleli krwią do małych misek; inni, z pianą na ustach, przywiązani do metalowych łóżek walili na boki głowami.
Pacjenci leżeli na stłoczonych łóżkach, pryczach i materacach; powietrze przesycał silny zapach środka dezynfekującego, odór gnijących ciał i ludzkich odchodów.
To przeciętna noc, informował drona. Szpital jest trochę bardziej zatłoczony niż zazwyczaj, gdyż ze słynnych zwycięskich bitew powróciły statki z rannymi. Ponadto dziś ludzie dostali wypłatę, następny dzień mieli wolny, tradycyjnie więc wdawali się w pijackie bijatyki. Potem maszyna zaczęła podawać dane statystyczne: umieralność niemowląt, oczekiwana długość życia, wskaźniki dla poszczególnych płci, zapadalność na różne choroby w rozmaitych warstwach społecznych, przeciętny dochód, bezrobocie, dochód na głowę mieszkańca w określonych rejonach państwa, podatek od urodzin i od śmierci, wysokość kar za aborcję i za nielegalne urodzenie dziecka; drona informował o prawach regulujących stosunki seksualne, o ruchu charytatywnym i organizacjach religijnych prowadzących stołówki, noclegownie i punkty pierwszej pomocy; liczby, liczby, liczby, dane statystyczne, wskaźniki; do Gurgeha jakby to nie docierało. Wydawało mu się, że godzinami wędrował przez szpitalne sale, aż wreszcie zobaczył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
Znalazł się na tyłach szpitala, wśród domów, w niewielkim, ciemnym ogrodzie, którego rośliny pokrywał pył. Nikogo wokół nie było. Z brudnych okien sączyło się żółte światło na zszarzałą trawę i popękane płyty chodnikowe. Drona mówił, że ma zamiar coś jeszcze mu pokazać, zaprowadzić do miejsc, gdzie śpią nędzarze, załatwić odwiedziny w więzieniu…
— Chcę wracać. I to już! — krzyknął Gurgeh, zrywając z głowy kaptur.
— Dobrze — odparł drona i z powrotem naciągnął mu kaptur na głowę.
Wznieśli się i przez pewien czas sunęli prosto, po czym skręcili w kierunku hotelu. Flere-Imsaho się nie odzywał, Gurgeh również milczał; obserwowali konstelacje świateł miasta, sunącego pod ich stopami.
Wrócili do modułu. Właz w dachu otworzył się, gdy wylądowali; weszli do środka — właz się zamknął, włączyło się oświetlenie. Drona zdjął z Gurgeha pelerynę i odpiął uprząż AG. Gdy zsunęła się z jego ramion, odniósł wrażenie, że jest nagi.
— Chciałbym ci tylko pokazać jeszcze jedną rzecz — oznajmił drona. Ruszył korytarzem do saloniku. Gurgeh poszedł za nim.
Drona unosił się pośrodku pokoju. Ekran był włączony — pokazywał apeksa i mężczyznę kopulujących w przytulnym, obwieszonym draperiami, pełnym poduszek pomieszczeniu; w tle rozbrzmiewała muzyka.
— To Cesarski Kanał Specjalny — informował drona — Poziom Jeden, z niskim poziomem kodowania.
Scena zmieniała się, z każdym razem ukazując nieco inny wariant aktywności seksualnej, od solowej masturbacji do seksu grupowego z udziałem wszystkich trzech azadiańskich płci.
— Dostęp ograniczony — rzekł drona. — Goście nie powinni tego oglądać. Jednak na mieście można kupić dekodery. Teraz zobaczymy kilka kanałów Poziomu Dwa, dostępnych tylko dla wyższych warstw armii, duchowieństwa, biznesu i cesarskiej biurokracji.
Ekran zamigotał rozmazanymi barwami, potem obraz się wyostrzył, ukazując osoby przeważnie nagie lub skąpo odziane. I w tych obrazach przeważał seks, ale zawierały one jeszcze dodatkowy element: wielu Azadian nosiło dziwne, niewygodne ubrania, niektórzy byli przywiązani i bici lub ustawiani do aktu seksualnego w absurdalnych pozycjach. Kobiety w mundurach wydawały rozkazy mężczyznom i apeksom. Część uniformów przypominała Gurgehowi umundurowanie Cesarskiej Floty, inne były karykaturą skromniejszych mundurów. Niektórzy apeksowie nosili stroje męskie, inni — żeńskie. Zmuszano apeksów do zjadania własnych lub cudzych ekskrementów, do picia moczu. W tych praktykach ceniono sobie zwłaszcza odchody innych panhumanoidalnych gatunków. Apeksowie i mężczyźni penetrowali usta i odbyty kosmitów i zwierząt; kosmici i zwierzęta zmuszani byli do kopulacji z osobami wszystkich płci, a jako obiekty falliczne wykorzystywano rozmaite przedmioty codziennego użytku, jak i specjalnie do tego celu zrobione. W każdej scenie Gurgeh dostrzegał coś wspólnego… przypuszczał, że to element dominacji.