W opinii drony, Gurgeh przejawiał niezdrowe, nawet perwersyjne zainteresowanie tym, co mówią o nim agencje informacyjne. Ten człowiek wręcz rozkoszował się kalumniami i inwektywami wylewanymi na jego głowę po zwycięstwie nad Bermoiyą. Niekiedy uśmiechał się, słuchając tego, co o nim mówią, zwłaszcza gdy lektor tonem zszokowanym i pełnym powagi mówił o tym, co ten obcy Gurgeh uczynił Lo Prinest Bermoiyi, łagodnemu, tolerancyjnemu sędziemu, który miał pięć żon i dwóch mężów, choć był bezdzietny.
Gurgeh oglądał również kanały, na których pokazywano, jak w odległych częściach Imperium cesarskie oddziały rozprawiają się z dzikimi i niewiernymi, których chciano ucywilizować. Kazał modułowi zdekodować wojskowe przekazy wyższego poziomu. Miało się wrażenie, że armia konkuruje z jeszcze bardziej zabezpieczonymi kanałami rozrywkowymi dla dworu.
Transmisje wojskowe pokazywały sceny tortur i egzekucji tubylców. Niektóre pokazywały wysadzane budynki lub palone dzieła sztuki opornych lub zrewoltowanych obcych. Takie obrazy rzadko dawano w zwykłych kanałach informacyjnych, gdzie obcych przedstawiano jako barbarzyńskie monstra, uległych głupców lub chciwych i perfidnych podludzi. Wszystkie te kategorie niezdolne były do stworzenia sztuki wyższej i prawdziwej cywilizacji. Czasami, gdy było to fizycznie możliwe, pokazywano azadiańskich mężczyzn — nigdy jednak apeksów — gwałcących dzikich.
Flere-Imsaho niepokoił fakt, że Gurgeh lubi to oglądać, przede wszystkim dlatego, że to on sam przyczynił się do zapoznania Gurgeha z kodowanymi programami. Przynajmniej jednak gracz nie uważał tych widoków za seksualnie stymulujące. Nie napawał się nimi tak, jak robili to Azadianie. Patrzył, przyjmował do wiadomości, przełączał na co innego.
Większość czasu analizował pokazywane na ekranie rozgrywki. Jednak stale jak do narkotyku powracał do zakodowanych kanałów i nieprzyjemnych opinii prasowych o nim samym.
— Nie lubię pierścieni.
— Nie chodzi o lubienie, Jernau Gurgeh. W posiadłości Hamin, i będziesz poza zasięgiem modułu. Mnie może nie być w pobliżu, a ponadto nie jestem specjalistą toksykologiem. Będziesz tam jadł i pił, a oni mają bardzo sprytnych chemików i egzobiologów. Jeśli będziesz to nosił, najlepiej na obu palcach wskazujących, nie grozi ci otrucie. Gdy poczujesz pojedyncze ukłucie, oznacza to narkotyk nie powodujący śmierci, na przykład halucynogen. Trzy ukłucia — ktoś chce się ciebie pozbyć.
— A dwa?
— Nie wiem. Prawdopodobnie coś się popsuło.
— Nie jest mi w nich do twarzy.
— A całun by ci pasował?
— Noszenie ich daje dziwaczne odczucie.
— To nie ma znaczenia, jeśli są skuteczne.
— A może magiczny amulet do odpierania kul?
— Mówisz poważnie? To znaczy, jeśli mówisz serio, na pokładzie mamy biżuterię wyposażoną w bierne czujniki i tworzącą tarcze przeciwuderzeniowe, ale prawdopodobnie użyją CREW-ów…
Gurgeh machnął upierścienioną dłonią.
— Nieważne.
Usiadł przed ekranem i włączył kanał wojskowy transmitujący egzekucje.
Drona z trudnością porozumiewał się z człowiekiem — człowiek nie słuchał. Flere-Imsaho usiłował mu wyjaśnić, że mimo tych wszystkich okropności, które widział w mieście, Kultura nie mogła nic zrobić, nie czyniąc więcej zła niż dobra. Maszyna próbowała mu powiedzieć, że Służba Kontaktu, a w zasadzie cała Kultura, były jak on wtedy, gdy odziany w pelerynę nie mógł pomóc rannemu na chodniku. Musiały trzymać się swego przebrania, czekać na odpowiedni moment. Albo te argumenty do niego nie trafiały, albo człowiek myślał zupełnie o czym innym, gdyż nie odpowiadał i nie podejmował dyskusji.
Po meczu Gurgeha z Bermoiyą, przed wyjazdem do posiadłości Hamina, drona rzadko wychodził. Prawie całymi dniami zostawał w module z człowiekiem i zamartwiał się.
— Panie Gurgeh, miło mi pana poznać. — Stary apeks wyciągnął dłoń i Gurgeh ją uścisnął. — Mam nadzieję, że lot był przyjemny.
— Owszem, dziękujemy — odparł Gurgeh. Wylądowali na dachu niskiego budynku, stojącego wśród bogatej roślinności, z widokiem na spokojne morze. Dom tonął w bujnej zieleni i tylko dach wystawał ponad kołyszące się wierzchołki drzew. W pobliżu na padokach biegały wierzchowce; z różnych poziomów domu prowadziły zakosami w dół delikatne, eleganckie pomosty, wynurzały się zza pni, ponad zacienionym leśnym podłożeni, wiodły na złote plaże, do pawilonów i letnich domków posiadłości. Na niebie olbrzymie, oświetlone słońcami chmury piętrzyły się nad odległym lądem.
— Powiedział pan „dziękujemy” — rzekł Hamin. Szli przez dach. Mężczyźni w liberii wzięli z samolotu bagaż Gurgeha.
— Drona Flere-Imsaho i ja. — Gurgeh wskazał głową na masywną maszynę, bzykającą mu u ramienia.
— Ach, tak — roześmiał się apeks. W jego łysej czaszce odbijało się podwójne światło dwóch słońc. — Niektórzy sądzą, że to dzięki tej maszynie gra pan tak dobrze. — Zeszli na taras zastawiony stołami. Hamin przedstawił Gurgeha — i dronę — rozmaitym osobom, przeważnie apeksom oraz kilku eleganckim kobietom. Gurgeh znał tylko jednego gościa — Lo Shav Olosa, który z uśmiechem odstawił szklankę i podając mu rękę, wstał od stołu.
— Panie Gurgeh, jak miło pana znowu widzieć. Szczęście pana nie opuszczało, a pana gra była coraz doskonalsza. Wspaniałe osiągnięcie. Gratulacje. — Apeks spojrzał przelotnie na pierścienie na palcach Gurgeha.
— Dziękuję. Stało się to za cenę, której najchętniej bym nie płacił.
— Rzeczywiście. Nigdy pan nas nie przestaje zadziwiać, panie Gurgeh.
— Jestem pewien, że przestanę. Z czasem.
— Jest pan zbyt skromny. — Olos uśmiechnął się i usiadł. Zaproponował Gurgehowi, by przeszedł do swoich pokoi i odświeżył się. Gurgeh odmówił — czuł się rześko. Usiadł przy stole z Haminem oraz innymi dyrektorami Kolegium Candsev oraz kilkoma dworskimi notablami. Podano chłodzone wino i pikantne przekąski. Flere-Imsaho siedział dość cicho u stóp Gurgeha. Nowe pierścienie były zadowolone, że nie podano nic bardziej szkodliwego od alkoholu.
Rozmowa omijała ostatnią grę Gurgeha. Wszyscy prawidłowo wymawiali jego nazwisko. Dyrektorzy Kolegium zadawali pytania na temat jego unikalnego stylu gry, a on odpowiadał najlepiej, jak umiał. Dworscy notable dopytywali się uprzejmie o jego rodzinną planetę i Gurgeh opowiedział im trochę nonsensów o życiu na planecie. Pytali o Flere-Imsaho i Gurgeh spodziewał się, że drona udzieli odpowiedzi, ale maszyna milczała, więc Gurgeh powiedział im prawdę: zgodnie z definicją Kultury była osobą, mogła robić, co chciała i nie należała do niego.
Do grupy przy stole dołączyła wysoka, uderzająco piękna kobieta, towarzyszka Lo Shav Olosa, i zapytała dronę, czy jego pan gra logicznie, czy nie.
Maszyna odparła — z leciutkim znużeniem, wyczuwalnym jedynie przez gracza (tak przynajmniej sądził on sam) — że Gurgeh nie jest jej panem, że podczas gry rozumuje on przypuszczalnie bardziej logicznie niż ona, ale ona niewiele wie o grze Azad.
Wszystkich ta odpowiedź rozbawiła.
Hamin wstał i oznajmił, że jego żołądek, mający ponad dwieście pięćdziesiąt lat doświadczenia, znacznie dokładniej niż zegary służących mówi mu, że czas na kolację. Ludzie roześmieli się i powoli zaczęli opuszczać taras. Hamin osobiście odprowadził Gurgeha do pokoju i powiedział, że gdy podadzą posiłek, służący go zawiadomi.