Выбрать главу

— Chciałbym wiedzieć, po co cię tu zaprosili — powiedział Flere-Imsaho, rozpakowując walizki Gurgeha, który patrzył przez okno na nieruchome drzewa i spokojne morze.

— Może chcą mnie zwerbować dla Imperium. Jak sądzisz, drono? Dobry byłby ze mnie generał?

— Nie żartuj, Jernau Gurgeh. — Drona przeszedł na marain. — Należy pamiętać, że losowo owosol tu jesteśmy na podsłuchu nonsens wonsens.

— Wielkie nieba, drono — Gurgeh przeszedł na eański. Był zaniepokojony. — Czyżbyś nabawił się wady wymowy?

— Gurgeh — syknął drona. Wyjął kilka sztuk garderoby, którą w Imperium uznawano za odpowiedni strój podczas posiłków.

Gurgeh miał pogodną minę.

— Może po prostu chcą mnie zabić.

— Ciekawe, czy nie potrzebna im pomoc.

Gurgeh zaśmiał się i podszedł do łóżka, gdzie drona rozłożył jego wizytowy strój.

— Wszystko będzie w porządku.

— Tak mówisz. Tu brakuje nam nawet ochrony modułu, nie wspominając już o innych rzeczach. Ale… nie martwmy się tym.

Gurgeh wziął dwie części ubrania i przyłożył je do ciała, przytrzymując pochylonym podbródkiem.

— I tak się nie martwię — odparł. Drona krzyknął na niego poirytowany.

— Och, Jernau Gurgeh! Ile razy mam ci mówić,? Nie możesz nosić takiej kombinacji czerwieni i zieleni!

— Lubi pan muzykę, panie Gurgeh? — spytał Hamin, pochylając się ku niemu.

Gurgeh skinął głową.

— W małej dawce nie zaszkodzi.

Hamin oparł się wygodniej, najwyraźniej zadowolony z odpowiedzi. Po posiłku wspięli się do obszernego ogrodu na dachu. Obiad był długi, skomplikowany, sycący; pośrodku sali tańczyły nagie kobiety; jeśli wierzyć Gurgehowym pierścieniom, nikt nie próbował domieszać trucizny do jego potraw. Teraz zapadał ciepły zmierzch i całe towarzystwo wyszło na zewnątrz. Zawodziła muzyka w wykonaniu zespołu złożonego z apeksów. Wąskie pomosty prowadziły z ogrodu między wysokie, zgrabne drzewa.

Gurgeh usiadł przy małym stoliku z Haminem i Olosem. Flere-Imsaho przycupnął u jego stóp. Na drzewach wokół umieszczono lampiony; ogród na dachu stał się wyspą światła pośród nocy, spowitą krzykami ptaków i zwierząt, wołających jakby w odpowiedzi na muzykę.

— Panie Gurgeh — zaczął Hamin, sącząc drinka i zapalając długą fajkę o małej główce — czy spodobała się panu któraś z tancerek? — Pociągnął fajkę o długim cybuchu. Dym wił się wokół jego łysej czaszki. — Pytam tylko dlatego, że jedna z nich, ta ze srebrnymi pasemkami we włosach, pamięta ją pan?, wyraziła panem zainteresowanie. Przepraszam… mam nadzieję, że pana nie zaszokowałem, panie Gurgeh?

— W najmniejszym stopniu.

— Chciałem tylko powiedzieć, że jest pan wśród przyjaciół. Nadzwyczajnie się pan spisał w rozgrywkach, a tu jest miejsce bardzo prywatne, z dala od dziennikarzy i zwykłych ludzi, którzy podlegają sztywniejszym i surowszym zasadom… natomiast nas tutaj obowiązują inne reguły. Czy rozumie pan, co mam na myśli? Może pan tu odpoczywać całkowicie dyskretnie.

— Jestem niezwykle wdzięczny. Spróbuję odpocząć. Przed przyjazdem powiedziano mi jednak, że tutejsi ludzie będę mnie uważać za osobę odrażającą, zdeformowaną. Pańska uprzejmość jest nadzwyczajna, ale wolałbym nie narzucać się komuś, kto być może nie wybrał mnie sam.

— Znowu jest pan zbyt skromny, Jernau Gurgeh. — Olos uśmiechnął się.

Hamin skinął głową, wydmuchując dym.

— Panie Gurgeh, słyszałem, że w waszej „Kulturze” nie macie żadnych praw. To na pewno przesada, choć musi w tym być ziarno prawdy i przypuszczam, że dla pana liczba ograniczeń i surowość naszych praw… to istotna różnica między pańskim społeczeństwem a naszym.

Mamy tu wiele zasad i staramy się żyć zgodnie z prawem Boga, Gry i Cesarstwa. Ale jedną z zalet posiadania praw jest przyjemność ich łamania. Nie jesteśmy tu dziećmi, panie Gurgeh. — Hamin zatoczył fajką okrąg, wskazując ludzi przy stole. — Zasady i prawa istnieją tylko dlatego, że sprawia nam przyjemność robienie tego, czego zabraniają, ale skoro większość ludzi przeważnie stosuje się do zakazów, wypełniają one swe zadanie. Ślepe ich przestrzeganie oznaczałoby, że nie jesteśmy… ha! — Hamin zachichotał i wskazał fajką na dronę — niczym lepszym od robotów.

Flere-Imsaho zabrzęczał głośniej, ale tylko przez chwilę.

Zapadła cisza. Gurgeh pił drinka.

Olos i Hamin wymienili spojrzenia.

— Jernau Gurgeh — zaczął Olos, obracając szklankę w dłoniach. — Powiedzmy otwarcie. Stanowi pan dla nas spory kłopot. Poszło panu znacznie lepiej, niż przypuszczaliśmy, nie sądziliśmy, że tak łatwo nas oszukać, ale panu to się jakoś udało. Gratuluję, bez względu na to, jakiego podstępu pan użył, czy można to przypisać pańskim gruczołom narkotycznym, pańskiej maszynie czy też wieloletniej praktyce gry w Azad, dłuższej, niż pan przyznaje. Przewyższył nas pan i to robi wrażenie. Przykro mi tylko, że zostali ranni niewinni ludzie, jak ci gapie, których trafiono zamiast pana, oraz Lo Prinest Bermoiya. Na pewno się pan domyśla, że nie chcemy, by pan dalej grał. Urząd Cesarski nie ma nic wspólnego z Biurem Mistrzostw, więc niewiele możemy zrobić bezpośrednio. Mamy jednak pewne propozycje.

— Mianowicie? — Gurgeh sączył drinka.

— Jak już mówiłem — Hamin wycelował fajkę w Gurgeha — mamy wiele praw. Zatem mamy wiele zbrodni. Niektóre z nich o charakterze seksualnym, jasne? — Gurgeh patrzył w szklankę. — Nie muszę podkreślać — ciągnął Hamin — że dzięki fizjologii naszego gatunku jesteśmy… wyjątkowi… można by powiedzieć szczególnie utalentowani pod tym względem. Ponadto w naszym społeczeństwie można władać ludźmi. Można sprawić, by jakaś osoba — lub nawet kilka osób — robiła rzeczy, których nie chciałaby robić. Możemy tu panu zaproponować doznania, jakie, zgodnie z pańskim twierdzeniem, nie byłyby możliwe w pana świecie. — Apeks nachylił się bliżej, ściszył głos. — Czy może pan sobie wyobrazić, jak to jest, gdy ma się kilka osób, mężczyzn i kobiet, a nawet apeksów, którzy, jeśli pan sobie zażyczy, spełnią wszystkie pańskie rozkazy. — Hamin wystukał fajkę o nogę stołu. Popiół unosił się nad brzęczącym droną. Rektor Kolegium Candsev uśmiechał się konspiracyjnie i wygodnie rozparty, napychał ponownie fajkę mieszanką z woreczka. Olos pochylił się ku Gurgehowi.

— Ta cała wyspa należy do pana tak długo, jak pan zechce. Może pan mieć tyle osób rozmaitych płci, ile się panu spodoba.

— Ale musiałbym wycofać się z gry.

— Tak, ma pan zrezygnować — potwierdził Olos.

Hamin skinął głową.

— Są precedensy.

— Cała wyspa? — Gurgeh ostentacyjnie rozejrzał się po łagodnie oświetlonym ogrodzie na dachu. Ukazała się grupa tancerzy; wygimnastykowani, skąpo odziani mężczyźni, apeksy i kobiety wchodzili po schodkach na małą scenę za muzykami.

— Wszystko — powiedział Olos. — Wyspa, dom, służący, tancerze. Wszystko i wszyscy.

Gurgeh skinął głową, ale nic nie powiedział. Hamin ponownie zapalił fajkę.

— Nawet zespół. — Zakasłał, wskazał na muzyków. — Co pan sadzi o tych instrumentach? Brzmią miło, prawda?

— Bardzo przyjemnie. — Gurgeh popijając, obserwował tancerzy ustawiających się na podium.

— Nawet w tym nie wszystko pan dostrzega — powiedział Hamin. — Rozumie pan, czerpiemy wielką przyjemność, wiedząc, za jaką cenę kupiono tę muzykę. Widzi pan ten instrument smyczkowy, ten po lewej, z ośmioma strunami?

Gurgeh potaknął.