Po wylądowaniu Gurgeh czuł się niezbyt przyjemnie. Ea miał masę nieco mniejszą, niż tę, jaką Kultura — dość arbitralnie — uznawała za standardową, zatem ciążenie było zbliżone do siły powstającej na rotującym Orbitalu Chiark oraz do ciążenia na „Czynniku Ograniczającym” i „Żuliku”, wytworzonym za pomocą pól AG. Natomiast Echronedal miał masę półtora raza większą od Ea i Gurgeh czuł się ciężki.
Zamek już dawno temu wyposażono w wolno przyśpieszające windy i jedynie służący płci męskiej wchodzili po schodach; jednak w czasie pierwszych krótkich planetarnych dni nawet spacer po płaskim był uciążliwy.
Pokoje Gurgeha wychodziły na jedno z zamkowych podwórzy. Gurgeh mieszkał tam z Flere-Imsaho — na dronę zwiększone ciążenie w ogóle nie działało — i służącym płci męskiej, do którego miał prawo każdy finalista Mistrzostw. Gurgeh wyraził wątpliwość, czy w ogóle jest mu potrzebny służący (Pewnie, po co ci dwóch? — skomentował to drona), zaakceptował to jednak, gdy mu wyjaśniono, że takie są zwyczaje i że to wielki zaszczyt dla samca.
Wieczorem po przybyciu na planetę wydano dość chaotyczne przyjęcie. Ludzie rozmawiali, zmęczeni długą podróżą i wyczerpani tą morderczą grawitacją. Konwersacja dotyczyła głównie opuchniętych nóg. Gurgeh pokazał się tam na chwilę. Po raz pierwszy od wielkiego balu na rozpoczęcie mistrzostw zobaczył Nicosara; cesarz nie zaszczycił swą obecnością przyjęć na „Niezwyciężonym” podczas podróży.
— Tym razem zrób wszystko jak należy — powiedział Flere-Imsaho, gdy weszli do wielkiej sali zamkowej.
Cesarz siedział na tronie, pozdrawiając wchodzących gości. Gurgeh już miał uklęknąć, jak inni przybyli, lecz Nicosar dostrzegł go, kiwnął upierścienionym palcem i wskazał na własne kolano.
— Nasz jednokolanny przyjaciel. Nie zapomniał pan?
Gurgeh przyklęknął na jedno kolano, pochylił głowę. Nicosar zaśmiał się cienko. Hamin, siedzący po jego prawej stronie, złożył wargi w uśmiechu.
Gurgeh usiadł samotnie na krześle przy ścianie, w pobliżu wielkiej antycznej zbroi. Rozejrzał się smętnie po sali, zatrzymał wzrok na stojącym w rogu apeksie. Przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem. Apeks rozmawiał z innymi umundurowanymi apeksami, siedzącymi wokół niego na stołkach. Dziwne było nie to, że on jeden stoi, ale że wyglądał tak, jakby tkwił w obudowie z szarych kości, umieszczonej na zewnątrz munduru marynarki wojennej.
— Kto to taki? — Gurgeh spytał Flere-Imsaho, unoszącego się ze smętnym brzękiem i trzaskami między krzesłem a zbroją.
— Taki jaki?
— Ten apeks z… egzoszkieletem. Tak się to nazywa, prawda?
— To Marszałek Gwiezdny Yomonul. Podczas ostatnich Mistrzostw z przyzwoleniem Nicosara założył się, że w razie przegranej pójdzie na Wielki Rok do więzienia. Przegrał, ale oczekiwał, że Nicosar skorzysta z cesarskiego weta — co jest dozwolone, jeśli zakład nie jest fizyczny — gdyż Cesarz nie zechce stracić na sześć lat jednego ze swych najlepszych dowódców. Rzeczywiście, Nicosar zawetował zakład: zmienił celę więzienną na dyby, czyli na tę obudowę.
To przenośne więzienie jest protorozumne. Ma rozmaite niezależne sensory oraz tradycyjne cechy egzoszkieletu, na przykład mikroreaktor i wspomaganie kończyn. Yomonul może bez przeszkód wykonywać swe obowiązki militarne, ale urządzenie nakłada więzienną dyscyplinę: dopuszcza jedynie bardzo skromne posiłki, zakazuje picia alkoholu, zmusza do określonych ćwiczeń fizycznych, nie pozwala na kontakty towarzyskie; obecność marszałka na dzisiejszym przyjęciu to na pewno rezultat specjalnej cesarskiej dyspensy. Ponadto marszałek nie może uprawiać stosunków seksualnych, — a co dziesięć dni przez dwie godziny wysłuchuje kazania kapelana więziennego.
— Biedaczysko. Widzę, że zmuszony jest również do stania.
— Przypuszczam, że nie należy próbować przechytrzyć cesarza — odparł Flere-Imsaho. — Zresztą wyrok dobiega końca.
— Nie ma przedterminowego zwolnienia za dobre sprawowanie?
— Cesarskie Biuro Penitencjarne nie stosuje taryfy ulgowej. Najwyżej przedłuża karę za złe sprawowanie.
Gurgeh pokręcił głową, patrząc na skazańca w prywatnym więzieniu.
— To podłe stare imperium, prawda, drono?
— Dość podłe. Jeśli jednak spróbuje zadrzeć z Kulturą, przekona się, co to znaczy prawdziwa podłość.
Gurgeh spojrzał zdziwiony na maszynę. Wzlatywała, brzęczała, jej pękata szaro-brązowa obudowa wyglądała twardo, nawet złowieszczo na tle matowego blasku pustej zbroi.
— No, no, co za bojowy nastrój!
— A tak. Ty też byś się nastawił bojowo.
— Do zawodów? Jestem gotów.
— Czy naprawdę masz zamiar wziąć udział w tym propagandowym spektaklu?
— Jakim spektaklu?
— Wiesz przecież. Chodzi o współpracę z Urzędem Cesarskim przy tej mistyfikacji, pozorowaniu twojej porażki. Te wywiady i kłamstwa.
— Tak. A czemu nie? To pozwala mi kontynuować grę. Inaczej usiłowaliby mnie powstrzymać.
— Zabić?
Gurgeh wzruszył ramionami.
— Zdyskwalifikować.
— Czy warto to wszystko robić dla gry?
— Nie — skłamał Gurgeh. — Ale drobne kłamstewka to również niewielka cena.
— Hmmm — odparł drona.
Gurgeh czekał, aż maszyna powie coś więcej, ale zamilkła. Po chwili wstał z krzesła i ruszył do drzwi; dopiero przynaglony przez dronę, przypomniał sobie, że trzeba się odwrócić i skłonić Nicdsarowi.
Jego pierwszy mecz na Echronedal — mecz, który musiał oficjalnie przegrać, bez względu na prawdziwy wynik — był następną grą dziesięcioosobową. Tym razem nie zauważył żadnego wrogiego sprzysiężenia, a czterech zawodników zaproponowało mu stworzenie koalicji. Tradycyjnie w ten właśnie sposób toczono walkę podczas gry w dziesiątkę, choć Gurgeh po raz pierwszy brał udział w takim układzie. Poprzednio wszystkie takie alianse były wymierzone przeciw niemu.
Wraz z dwoma admirałami floty, gwiezdnym generałem i cesarskim ministrem przeszedł do skrzydła zamku, gdzie w pomieszczeniu zaizolowanym optycznie i elektronicznie — jak gwarantowało Biuro Mistrzostw — omawiali strategię i taktykę rozgrywki. Trwało to trzy dni; potem przysięgli przed bogiem, a Gurgeh dał słowo honoru, że dotrzymają swej umowy aż do chwili gdy pozostałych pięciu przeciwników zostanie pokonanych lub gdy oni sami ulegną.
Pomniejsze gry się zakończyły, nie dając nikomu przewagi. Gurgeh przekonał się, że gra w koalicji ma zarówno zalety, jak i wady. Starał się dostosować do sytuacji i grać jak najlepiej. Po partii przeprowadzono dodatkowe dyskusje, po czym rozpoczęto zmagania na Planszy Pochodzenia.
Gurgeh czerpał z tego wiele przyjemności. Działanie w drużynie bardzo wzbogacało grę i Gurgeh ciepło myślał o sprzymierzonych z nim apeksach. W tarapatach przychodzili sobie z pomocą; zorkiestrowane ataki przeprowadzali ze wzajemnym zaufaniem; indywidualne siły oddawali wspólnej batalii. Nie uważał ich za szczególnie atrakcyjnych jako ludzi, ale pozytywnie traktował ich jako partnerów w grze. Opanowywał go smutek podczas rozgrywki, gdy przeciwnicy doznawali kolejnych porażek i wkrótce grupa dotychczasowych sojuszników miała wystąpić w roli wzajemnych wrogów.
Wreszcie ostatni z przeciwników się poddał i wcześniejsze Gurgehowe odczucia zniknęły. W pewnym sensie został oszukany: skłonny był przestrzegać ducha porozumienia, natomiast jego partnerzy trzymali się litery. W zasadzie nikt nie zaatakował przed pokonaniem ostatniego piona strony przeciwnej, gdy jednak zwycięstwo stało się pewne, odbywały się subtelne manewry, walka o indywidualne pozycje, korzystne w następnym etapie, gdy umowa drużyny przestanie obowiązywać. Gurgeh dostrzegł to bardzo późno i gdy rozpoczęła się druga połowa gry, miał najsłabszą pozycję z całej piątki.