Nareszcie zaczął zdobywać nieco punktów. Gra nadal była przegrana, lecz nadal pozostawała Plansza Przemiany, gdzie nareszcie mógłby przeciwstawić się Nicosarowi.
Raz czy dwa gdy był dostatecznie blisko, by widzieć twarz apeksa, zauważył na twarzy Nicosara pewien wyraz, który przekonał go, że zrobił rzecz słuszną, nawet jeśli było to coś, czego się cesarz spodziewał. W oczach apeksa i na planszy pojawiła się nuta uznania, a nawet w posunięciach wyczuwało się pewien szacunek; przyznanie, że walczą jak równy z równym.
Gurgeha zdominowało poczucie, że jest jak przewód niosący ogromną energię; jak wielka chmura, mająca wypuścić na planszę błyskawice; jak kolosalna fala rwąca przez ocean ku sennemu brzegowi; jak wielki impuls rozżarzonej energii z serca planety; jest jak Bóg wyposażony w moc niszczenia i tworzenia według swego widzimisię.
Stracił kontrolę nad własnymi gruczołami narkotykowymi; mieszanina chemikaliów w krwiobiegu przejęła nad nim rządy, a jego mózg nasyciła niczym gorączka jedna wszechogarniająca idea: zwyciężyć, dominować, władać; aspekty określające jedno pragnienie, wyłączną i całkowitą determinację.
Przerwy i czas snu nie miały znaczenia; były to po prostu przerwy w prawdziwym życiu na planszy i w grze. Funkcjonował, rozmawiał z droną, ze statkiem lub z innymi ludźmi, jadł spał i spacerował… ale to wszystko było niczym; nie miało znaczenia. To, co zewnętrzne, stanowiło tylko sceną i tło dla gry.
Obserwował, jak siły przeciwnika ruszają, nacierają przez wielką planszę. Mówiły dziwnym językiem, śpiewały dziwną pieśń, będącą zarazem doskonałym zestawem współbrzmiących tonów i bitwą sterującą kompozycją motywów głównych. To, co widział przed sobą, wydawało mu się jednym olbrzymim organizmem; figury poruszały się jakby inspirowane nie jego wolą czy wolą Nicosara, ale czymś, co ostatecznie dyktowała sama gra, co stanowiło wyraz istoty Azadu.
Zobaczył to. Wiedział, że widzi to Nicosar. Wątpił jednak, czy widzi to ktokolwiek inny. Byli jak para tajemnych kochanków, bezpiecznych i niezagrożonych w wielkim gnieździe swego pokoju, trzymających się w objęciach przed setkami ludzi, którzy patrzyli i widzieli, ale nie mogli odczytać i nigdy nie zgadną, czego właściwie są świadkami.
Pojedynek na Planszy Formy dobiegł końca. Gurgeh przegrał, lecz odsunął się od przepaści, a przewaga, z jaką Nicosar miał wystartować na Planszy Przemiany, nie była już decydująca.
Skończyła się kolejna odsłona, przeciwnicy się rozeszli, czekał ich jeszcze tylko ostatni akt. Gurgeh opuścił salę gry. Był wyczerpany, wyjałowiony i fantastycznie szczęśliwy. Spał dwa dni, aż obudził go drona.
— Gurgeh? Zbudziłeś się? Oprzytomniałeś?
— O czym ty mówisz?
— O tobie. O grze. Co się stało? Nawet statek nie potrafi się rozeznać, co się wydarzyło na planszy.
Brązowo-szary Flere-Imsaho unosił się nad nim i bzykał cicho. Gurgeh przetarł oczy, zamrugał. Był ranek. Do pożogi brakowało około dziesięciu dni. Gurgeh miał wrażenie, że budzi się ze snu, który właśnie opuścił, wyraźniejszego i bardziej rzeczywistego od rzeczywistości.
Ziewnął, usiadł.
— Czy byłem nieprzytomny?
— Czy ból boli? Czy supernowa jest jasna?
Gurgeh przeciągnął się i parsknął.
— Nicosar potraktował to bezosobowo — powiedział. Wstał, podszedł do okna, wyszedł na balkon. Flere-Imsaho cmoknął z dezaprobatą i zarzucił na niego szlafrok.
— Znowu mówisz zagadkami.
— Jakimi zagadkami? — Gurgeh wdychał łagodne powietrze. Znowu się przeciągnął. — To wspaniały, stary zamek, nie sądzisz, drono? — Oparł się o kamienną balustradę i jeszcze raz głęboko westchnął. — Oni wiedzą, jak budować zamki.
— Chyba tak, ale Klaff nie został wzniesiony przez Cesarstwo. Przejęli go od innego humanoidalnego gatunku, który w tym zamku urządzał ceremonie podobne do obecnej koronacji cesarza. Ale nie zmieniaj tematu. Zadałem ci pytanie. Na czym polega ten styl? Przez ostatnie dni mówiłeś ogólnikami i zachowywałeś się dziwnie. Widziałem, że się koncentrujesz, więc nie naciskałem. Ale ja i statek chcielibyśmy być poinformowani.
— Nicosar przyjął rolę Imperium, stąd wynika jego styl. Ja nie miałem innego wyjścia i stałem się Kulturą. Stąd mój styl. To proste.
— Nie wygląda prosto.
— A jednak. Myśl o tym jako o czymś w rodzaju wzajemnego gwałtu.
— Jernau Gurgeh, sądzę, że powinieneś sporządnieć.
— Jestem… — Gurgeh zamilkł. Zmarszczył czoło zirytowany. — Jestem jak najbardziej porządny, idioto! Zrób teraz coś pożytecznego i zamów mi śniadanie.
— Tak, jaśnie panie — powiedział Flere-Imsaho naburmuszony i zanurkował do pokoju. Gurgeh spojrzał na pustą planszę błękitnego nieba i w głowie już układał rozmaite warianty rozgrywki na Planszy Przemiany.
Przed meczem finałowym Flere-Imsaho widział, jak człowiek staje się coraz bardziej skupiony i nieobecny myślami. Prawie nie słuchał, co do niego mówiono, trzeba mu było przypominać o jedzeniu i spaniu. Drona z najwyższym niedowierzaniem dwa razy zaobserwował człowieka wpatrzonego w nicość, z wyrazem bólu na twarzy. Drona przeprowadził zdalne ultrasonograficzne skanowanie i przekonał się, że mężczyzna ma pełny pęcherz; trzeba mu było przypominać nawet o pójściu do łazienki! Spędzał całe dnie ze wzrokiem skierowanym w dal lub gorączkowo studiował nagrania poprzednich partii. Gdy obudził się po długim śnie, był trochę niedonarkotykowany, ale natychmiast uruchomił swe gruczoły i cały czas syntetyzował. Drona monitorował efektorem fale mózgowe gracza i stwierdził, że nawet gdy wydawało się, że śpi, w istocie nie spał; było to raczej wyraziste, sterowane śnienie. Gruczoły narkotyczne cały czas gorączkowo pracowały i po raz pierwszy ciało Gurgeha wykazywało więcej oznak intensywnego używania narkotyków niż ciało jego przeciwnika.
Jak mógł grać w takim stanie? Gdyby to zależało od Flere-Imsaho, maszyna natychmiast powstrzymałaby człowieka przed dalszą grą. Dostała jednak rozkazy. Przydzielono jej rolę i musiała ją odegrać. Teraz mogła jedynie śledzić rozwój wydarzeń.
Rozpoczęcie zmagań na Planszy Przemiany oglądało więcej osób niż dwa poprzednie mecze. Pozostali zawodnicy ciągle usiłowali zrozumieć, co się dzieje na tym etapie skomplikowanej nieprzeniknionej rozgrywki i chcieli zobaczyć, jak potoczą się wydarzenia na końcowej planszy, gdzie cesarz rozpoczynał wprawdzie ze znaczną przewagą, ale wiedziano, że obcy poczyna sobie tutaj szczególnie dobrze.
Gurgeh zanurzył się w walkę jak płaz dwudyszny w gościnne wody. Kilka pierwszych posunięć — pławił się, rozkoszował powrotem do domu, do swego żywiołu, do czystej radości współzawodnictwa, czerpał zadowolenie, gdy ustawiał swe siły, prężył figury, przygotowywał teren. Potem nagły zwrot — zajął się poważnymi działaniami, budował i tropił, tworzył i łączył, niszczył i dzielił, szukał i unicestwiał.
Plansza stała się zarazem Kulturą i Cesarstwem. Teren stworzyli obaj: wspaniałe, piękne, zabójcze pola śmierci, doskonale precyzyjne i subtelne, krwiożercze, wykreowane z przekonań Nicosara i Gurgeha. Obraz ich umysłów; hologram czystej zgodności i spójności, płonący jak fala stojąca ognia nad planszą, idealna mapa krajobrazu myśli i wiary w ich głowach.
Zaczął powolnym ruchem, który był jednocześnie porażką i zwycięstwem, choć on jeszcze wtedy o tym nie wiedział. Na planszy Azad nie widziano nigdy czegoś tak subtelnego, złożonego i pięknego. Wierzył w to. Wiedział. On to realizował.