Выбрать главу

Gra trwała.

Przerwy, dni, wieczory, rozmowy, posiłki — wszystko to zachodziło gdzie indziej. Twór monochromatyczny, płaski, ziarnisty obraz. On, Gurgeh, był w zupełnie innym miejscu. W innym wymiarze; na zupełnie innej scenie. Jego czaszka była bąblem z planszą w środku, a część osobowości na zewnątrz była tylko dodatkową figurą, przestawianą to tu, to tam.

Nie rozmawiał z Nicosarem, ale przemawiali do siebie w najsubtelniejszy sposób, przekazując sobie nastroje i odczucia za pomocą figur, które poruszali i które z kolei poruszały ich. Pieśń, taniec, poemat doskonały. Codziennie salę wypełniali ludzie pochłonięci tym bajecznym, pogmatwanym dziełem, przybierającym kształt na ich oczach; próbowali czytać ten poemat, głębiej spojrzeć na ten ruchomy obraz, wsłuchać się w symfonię, dotknąć tej żywej rzeźby. Zrozumieć.

Trwa, aż się skończy, pomyślał Gurgeh pewnego dnia, i kiedy dotarła do niego banalność tego stwierdzenia, równocześnie dostrzegł, że to koniec. Punkt szczytowy został osiągnięty. Dokonano, zniszczono, i tyle. To jeszcze nie meta, ale sprawa jest skończona. Ogarnął go niesamowity smutek, trzymał w uścisku jak figurę do gry, kołysał nim, omal nie przewrócił. Gurgeh musiał podejść do stołka i jak starzec podciągnął się na siedzenie.

— Och… — powiedział bezwiednie.

Spojrzał na Nicosara, ale ten jeszcze niczego nie dostrzegł — patrzył na karty żywiołów, próbując znaleźć sposób zmiany terenu przed swym następnym marszem.

Gurgeh nie wierzył własnym oczom. Gra była skończona. Czy nikt tego nie widział? Rozejrzał się z desperacją po twarzach dworskich urzędników, widzów, obserwatorów, Sędziów. Co się z nimi dzieje? Znowu spojrzał na planszę. Może coś przeoczył, może popełnił jakiś błąd i Nicosar nadal ma szansę na korzystny ruch, a ten cały doskonały taniec potrwa jeszcze trochę? Nic — sprawa była skończona. Rzucił okiem na zegar przy tablicy punktowej. Już czas na wieczorną przerwę. Na zewnątrz zapadł zmrok. Gurgeh usiłował sobie przypomnieć, jaki to dziś dzień.

Wkrótce chyba ma nadejść fala ognia. Może dziś w nocy, może jutro. A może już przyszła? Nie, nawet on by ją zauważył. Spojrzał w wielkie, wysokie okna sali zawodów, wysuniętej z bryły zamku. Nieprzysłonięte okiennicami, patrzyły w ciemność, gdzie nadal czekały olbrzymie żagiewnice, ciężkie od owoców.

Koniec, koniec, koniec. Jego — ich — piękna gra jest zakończona, martwa. Co ja zrobiłem? — pytał się, zaciśniętymi dłońmi przysłaniając twarz. Nicosar, ty głupcze! Cesarz złapał przynętę, wszedł do zagrody i wchodził coraz głębiej, by zostać rozdartym obok ambony, w stosie drzazg przed pożogą.

Imperia upadały pod naporem barbarzyńców i na pewno nadal będą upadać. Gurgeh wiedział to od dziecka. Dzieci Kultury uczono takich rzeczy. Barbarzyńcy dokonują inwazji i zostają pokonani. Nie zawsze; niektóre imperia rozpadają się i znikają, lecz często wchłaniają najeźdźców; wiele imperiów przyjmuje barbarzyńców i w końcu ich podbija. Skłania ich, by żyli tak jak ludzie, nad którymi zamierzali panować. Struktura systemu poskramia ich, mami, uwodzi, zmienia, żądając od nich tego, czego przedtem nie mogli dać, lecz powoli są w stanie dostarczyć. Imperium przetrwa, barbarzyńcy przetrwają, lecz nie ma już imperium, a barbarzyńcy gdzieś znikają.

Kultura stała się Imperium — Imperium barbarzyńcami. Nicosar wyglądał jak triumfator, wszędzie figury, adaptują, przejmują, zmieniają i poruszają się, by zadać cios. Ale ta ich przemiana niesie śmierć, nie będą mogły przetrwać w swej postaci. To przecież oczywiste. Staną się pionami Gurgeha lub figurami neutralnymi, on będzie ich akuszerem. Skończone.

Poczuł pod nosem swędzenie. Usiadł, przytłoczony smutkiem z powodu zakończenia meczu. Czekał na łzy.

Nie napłynęły. Stosowna przygana ze strony jego ciała, że tak dobrze używał żywiołów, a wody tak wiele. Utopi ataki Nicosara. Cesarz igrał z ogniem i zostanie zgaszony. Nie ma dla niego łez.

Coś Gurgeha opuściło, odpłynęło, wypaliło się, poluźniło uścisk. W pomieszczeniu panował chłód, czuło się zapach alkoholu, słyszało szelest żagiewnic za wysokimi oknami. Na galeriach cicho rozmawiali ludzie.

Rozejrzał się wokół i na ławkach Kolegium zobaczył Hamina. Stary zasuszony apeks wyglądał jak lalka, zaledwie łupinka tego, czym był przedtem; twarz miał pomarszczoną, ciało zdeformowane. Gurgeh wpatrywał się w niego. Czy to jeden z moich duchów? Czy był tu przez cały czas? Czy nadal żyje? Okropnie stary apeks patrzył w jeden punkt na środku planszy. Gurgeh pomyślał przez chwilę, że starzec jest już martwy i jego wysuszone ciało przyniesiono do sali jako rodzaj trofeum, zadanie ostatecznej hańby.

Wtem zabrzmiał róg, obwieszczający koniec wieczornej rozgrywki, i dwaj cesarscy gwardziści odwieźli na wózku umierającego apeksa. Ściągnięta, pomarszczona, siwa głowa odwróciła się na chwilę w stronę Gurgeha.

Gurgeh miał wrażenie, że był gdzieś daleko, w długiej podróży, z której właśnie wrócił. Spojrzał na Nicosara, konsultującego się z dwoma doradcami; arbitrzy notowali finalne pozycje, a widzowie na galerii wstali i zaczęli rozmawiać. Czy naprawdę Nicosar wygląda na zmartwionego, nawet zaniepokojonego, czy to tylko Gurgehowi tak się zdaje? Nagle zrobiło mu się bardzo żal cesarza, ich wszystkich. Każdego.

Westchnął i było to jak ostatni powiew huraganu, który przez niego przechodził. Wyprostował ramiona i nogi, wstał. Spojrzał na planszę. Tak, to koniec. Dokonał tego. Zostało jeszcze wiele do zrobienia, wiele się wydarzy, ale Nicosar przegra. Mógł wybierać rodzaj przegranej: przeć naprzód i zostać wchłoniętym, cofać się i być podbitym, robić ruchy szalone i zrównać wszystko z ziemią… Jednak jego planszowe imperium było skończone.

Przez chwilę Gurgeh spotkał się wzrokiem z cesarzem. Z jego wyrazu twarzy poznał, że Nicosar jeszcze nie w pełni uświadamia sobie sytuację, ale wiedział również, że apeks czyta w jego twarzy i prawdopodobnie dostrzegł zmianę, zmysłami wyczuwa zwycięstwo. Gurgeh spuścił wzrok pod tym twardym spojrzeniem, odwrócił się i wyszedł z sali.

Nie było oklasków, nie było gratulacji. Nikt nie zauważył, co się stało. Flere-Imsaho, jak zwykle zaaferowany i irytujący w niczym się nie zorientował i wypytywał tylko, jak poszło. Gurgeh skłamał. „Czynnik Ograniczający” stwierdził, że sytuacja jest coraz bardziej zwycięska. Gurgeh nic mu nie powiedział. Jednak po statku spodziewał się więcej.

Zjadł sam. W głowie miał pustkę. Wieczorem pływał w zamkowym basenie, zbudowanym głęboko w skale, na której stała forteca. Był tam sam. Pozostali ludzie przeszli do wież lub na wysokie blanki albo też polecieli aerokarami, by obserwować daleką poświatę na niebie na zachodzie, gdzie zaczęła się Pożoga.

Pływał, aż się zmęczył. Potem się wysuszył, założył spodnie, koszulę i lekką marynarkę, i poszedł na spacer po murach kurtynowych.

Noc była ciemna pod kołdrą chmur. Wielkie żagiewnice, wyrastające ponad zewnętrzne mury fortecy, przesłaniały poświatę nadciągającej z dala pożogi. Cesarscy gwardziści pilnowali, by nikt nie rozpętał pożaru przed czasem. Gurgeh musiał ich przekonać, że nie ma przy sobie żadnego przedmiotu, który mógłby zaprószyć iskrę lub wzniecić płomień, i dopiero wtedy wypuścili go na zewnątrz. W zamku przygotowano już okiennice; pasaże i ścieżki były mokre po testach systemu zraszania.

W bezwietrznym mroku potrzaskiwały i szeleściły żagiewnice, eksponowały nowe, suche, łatwopalne powierzchnie; kora warstwami łuszczyła się z wielkich owocni z palnym płynem, zwisających poniżej gałęzi na szczycie korony drzew. Nocne powietrze przesycone było uderzającym do głowy odorem roślinnego nektaru.