Выбрать главу

Niebo miało barwę ciemnoszarą, a nad horyzontem — czarną. Z boku, w dali widział na niebie zamazany fioletowy krąg. To słońce, uświadomił sobie. Wstał.

Szary popiół pokrywała warstwa czarnej sadzy, padająca z ciemnych chmur jak negatyw śniegu. Gurgeh poszedł po rozgrzanych, łuszczących się kamieniach posadzki na skraj tarasu. Balustrada odpadła, więc trzymał się z dala od samego brzegu.

Krajobraz się zmienił. Żółta ściana żagiewnic nie zasłaniała już widoku za murami kurtynowymi; wszędzie było widać po prostu gołą ziemię: czarnobrązową, spieczoną, zrytą pęknięciami i szczelinami, których nie wypełnił jeszcze szary popiół ani padająca z góry sadza. Jałowy obszar ciągnął się aż po horyzont. Pasemka dymu sączyły się ze szczelin w ziemi, pięły w górę jak duchy drzew, wreszcie porywał je wiatr. Mury fortecy były poczerniałe, przypalone, gdzieniegdzie popękane.

Zamek wyglądał jak po długim oblężeniu: wieże runęły, wiele pomieszczeń mieszkalnych, biura i sale zapadły się, za pękniętymi oknami ziała pustka. Kolumny dymu podnosiły się leniwie, przypominały poskręcane maszty, sięgające szczytu zniszczonej fortecy, gdzie wiatr robił z nich proporce.

Gurgeh spacerował po tarasie, stąpał po miękkim, czarnym śniegu sadzy, dotarł do wysuniętej sali mistrzostw. Stąpał bezgłośnie. Kichał z powodu drobin sadzy, oczy go piekły. Wszedł do sali.

Kamienie nadal trzymały suche ciepło. Miał wrażenie, że wkracza do przepastnego, ciemnego pieca. Wewnątrz pomiędzy poskręcanymi rusztowaniami i zwalonymi odłamkami muru leżała plansza — zniekształcona, pogięta, porwana; tęczowe kolory zmieniły się w szarość i czerń, starannie wyprofilowany teren z rozplanowanymi wzniesieniami i dolinami, po przejściu ognia stał się bezsensownym obszarem górek i dołów.

Nadpalone, pogięte podpory, dziury w podłodze i ścianach widniały w miejscach, gdzie przedtem stały galerie dla widowni. Urządzenie ekranujące, które spadło z sufitu, leżało pośrodku planszy częściowo stopione — teraz już zastygłe — niczym bąbel groteskowego wzgórza.

Gurgeh spojrzał w miejsce, gdzie przedtem stał Nicosar, i poszedł tam po trzeszczącej powierzchni. Kucnął, chrząkając, a od kolan płynęły mu przez ciało dźgnięcia bólu. Wyciągnął dłoń ku miejscu, gdzie wir ognistej burzy zgromadził stożkowatą kupkę pyłu w rogu za wewnętrzną podporą muru, tuż przy krawędzi planszy. Obok stopiona, L-kształtna bryła poczerniałego metalu mogła być resztkami pistoletu.

Szarobiały popiół był miękki i ciepły, a w nim człowiek znalazł mały kawałek metalu w kształcie litery C. Na wpół stopiony pierścień nadal zawierał na swej krawędzi miejsce na obsadzenie klejnotu, niczym drobny poszarpany krater, ale oczka już nie było. Mężczyzna patrzył przez chwilę na pierścień, zdmuchując z niego popiół i wielokrotnie obracając go w dłoniach. Po chwili odłożył pierścień z powrotem na kupkę pyłu. Zawahał się chwilę, a potem wyjął z kieszeni kurtki orbitalową bransoletkę i dodał ją do niewysokiego szarego stożka, zdjął z palców dwa pierścienie ostrzegające przed trucizną i również je tam dołożył. Nabrał dłonią garść ciepłego popiołu i wpatrywał się w niego w zadumie.

— Dzień dobry, Jernau Gurgeh.

Odwrócił się, wstał, pośpiesznie wetknął dłonie do kieszeni, jakby się czegoś wstydził. Przez okno wleciał mały Flere-Imsaho, biały, drobny, czysty i precyzyjny w tym zburzonym, strawionym ogniem miejscu. Z ziemi, spod stóp Gurgeha podleciał do drony malutki, szary przedmiot wielkości niemowlęcego palca. W nienagannej obudowie maszyny otworzył się luk i mikropocisk ukrył się w dronie. Część korpusu Flere-Imsaho obróciła się i zastygła.

— Cześć! — Gurgeh podszedł do niego bliżej. Powiódł wzrokiem po zrujnowanej sali, potem spojrzał na dronę. — Mam nadzieję, że mi powiesz, co się tu stało.

— Usiądź. Powiem.

Gurgeh usiadł na kamiennym bloku, który musiał spaść znad okien. Popatrzył niepewnie na sufit.

— Nie ma obawy — powiedział drona. — Nic ci tu nie grozi. Sprawdziłem dach.

— Więc? — Gurgeh złożył dłonie na kolanach.

— Najpierw najważniejsze: pozwól, że się należycie przedstawię — powiedział Flere-Imsaho. — Nazywam się Sprant Flere-Imsaho Wu-Handrahen Xato Trabiti i nie jestem droną bibliotecznym.

Gurgeh skinął głową. Rozpoznał część nazw nomenklaturowych, które kiedyś, dawno temu, zrobiły takie wrażenie na Rdzeniu Chiarka. Milczał.

— Gdybym był droną bibliotecznym, już byś nie żył. Nawet gdybyś zdołał ujść Nicosarowi, kilka minut później zginąłbyś w ogniu.

— Jestem ci zobowiązany. Dziękuję — odparł Gurgeh głosem spokojnym, bezbarwnym, w którym zupełnie nie słyszało się wdzięczności. — Sądziłem, że cię dopadli i zabili.

— Prawie, prawie — rzekł drona. — Ten pokaz ogniowy był prawdziwy. Nicosar miał urządzenie efektorowe na poziomie technicznym Kultury. To znaczy że Imperium zetknęło się z inną zaawansowaną cywilizacją. Zeskanowałem szczątki. Może to sprzęt Homomdów. Statek zabierze to do dalszej analizy.

— Gdzie jest statek? Spodziewałem się, że już będziemy na pokładzie, a wciąż jesteśmy na planecie.

— Przemknął obok pół godziny po wybuchu pożaru. Mógł nas zabrać, ale doszedłem do wniosku, że bezpieczniej zostać na miejscu. Bez trudności izolowałem cię od ognia i uśpiłem efektorem. Statek przemieścił nam parę rezerwowych dron, a sam nadal leciał, hamował i zawracał. Teraz już wraca. Powinien być nad nami za pięć minut. Możemy bezpiecznie polecieć na niego w module. Jak już mówiłem, przemieszczanie jest ryzykowne.

Gurgeh parsknął przez nos. Rozejrzał się po mrocznej sali.

— Nadal czekam — powiedział do maszyny.

— Gdy Nicosar wydał rozkazy, cesarscy gwardziści oszaleli. Wysadzili akwedukt, cysterny i schrony. Zabijali wszystkich na swej drodze. Usiłowali również przejąć „Niezwyciężonego” od Floty Cesarskiej. Na pokładzie wywiązała się strzelanina, statek się rozbił i spadł gdzieś do północnego oceanu. Wieeelkie chlup. Tsunami zmiotło sporo dojrzałych żagiewnic, ale ogień na pewno sobie z tym poradzi. Poprzedniej nocy nie było żadnego zamachu na Nicosara. Wymyślono tylko pretekst, żeby zamek i grę podporządkować gwardii, która wykonywała wszystkie rozkazy cesarza.

— Ale po co? — spytał Gurgeh zmęczonym głosem, kopiąc w metalową wypukłość na planszy. — Dlaczego Nicosar wydał te rozkazy?

— Powiedział im, że to jedyny sposób pokonania Kultury i ochrony cesarza. Nie wiedzieli, że jego los był już przesądzony. Przypuszczali, że ma dla siebie jakiś sposób ratunku. Może nawet gdyby znali prawdę, i tak by to wszystko robili. To ludzie dobrze przeszkoleni. W każdym razie posłuchali rozkazów. — Maszyna zachichotała. — Przynajmniej większość z nich. Kilka schronów pozostało nietkniętych, choć powinni je zburzyć. Zaprowadzili tam niektórych ludzi. Nie jesteś więc tu jedyny, trochę innych osób przeżyło. Głównie służących. Nicosar postarał się o to, żeby wszyscy ważniejsi znaleźli się w tej sali. Drony statkowe są z tymi, którzy się uratowali. Trzymamy ich w zamknięciu, dopóki bezpiecznie nie wyjedziesz. Mają dosyć żywności i zdołają doczekać pomocy.

— Mów dalej.

— Jesteś pewien, że wytrzymasz?

— Powiedz przynajmniej dlaczego. — Gurgeh westchnął.

— Wykorzystano cię, Jernau Gurgeh — stwierdził rzeczowo drona. — Prawda jest taka: ty rzeczywiście grałeś w imieniu Kultury, a Nicosar — w imieniu Imperium. W wieczór poprzedzający ostatni mecz osobiście powiedziałem cesarzowi, że jesteś naszym reprezentantem: jeśli zwyciężysz, wkraczamy, rozgromimy Imperium i wprowadzimy nasze porządki. Jeśli on zwycięży, będziemy się trzymać z dala podczas jego panowania i przez dziesięć następnych Wielkich Lat. I dlatego Nicosar zdecydował się na to wszystko. Nie była to gorycz przegranej — on tracił swoje Imperium. Nie miał już po co żyć, więc postanowił odejść w płomiennej chwale.