Za swą kryształową ścianą najdalsza Płyta była zupełnie nowa. Normalnym oczom wydawała się ciemna i pusta, ale statek dostrzegał na niej radary maszyn krajobrazowych, przenoszących ładunek skał z kosmosu. Statek obserwował, jak w ciemnościach rozerwany został wielki asteroid, przy czym powstała fontanna roztopionych, czerwonych odłamków skał. Niektóre od razu opadały powoli na nową powierzchnię. Inne, zanim im na to pozwolono, przetrzymywano w próżni, by je odpowiednio ukształtować.
Płyta obok również była ciemna, a w pobliżu dna jej kanciastego lejka, jej powierzchnie całkowicie zakrywały chmury — surowy teren poddawano działaniu czynników atmosferycznych.
Dwie pozostałe Płyty, znacznie starsze, migotały światłami. Chiark znajdował się w apogeum, Gevant i Osmolon — biel na tle czerni, śnieżne wyspy na ciemnym morzu. Stary kosmiczny okręt powoli zanurzył się w atmosferę, sunął wzdłuż płaskiej jak ostrze ściany Płyty do miejsca, gdzie zaczynało się prawdziwe powietrze. Potem leciał nad oceanem ku lądowi.
Na oceanie rzęsiście oświetlony statek pasażerski uruchomił syreny i wystrzelił fajerwerki, kiedy „Czynnik Ograniczający” przelatywał kilometr nad nim. „Czynnik” również go pozdrowił, efektorami stworzył sztuczną zorzę, ryczał, przesuwał świetlne fałdy w czystym, spokojnym powietrzu. Potem oba statki pożeglowały w noc.
Droga powrotna minęła bez wydarzeń. Człowiek Gurgeh od razu chciał, by go uśpiono, mówił, że nie chce być budzony podczas podróży. Chciał spać, odpocząć, o niczym nie myśleć. Statek — choć już przygotował odpowiednie urządzenia — nalegał, by człowiek jeszcze raz to przemyślał. Po dziesięciu dniach statek ustąpił i Gurgeh, coraz bardziej posępny, z wdzięcznością zapadł w sen bez marzeń, z obniżonym metabolizmem.
W ciągu tych dziesięciu dni nie rozegrał żadnej gry, prawie się nie odzywał, nie ubierał, przez większość czasu siedział i patrzył w ścianę. Drona musiał przyznać, że uśpienie człowieka byłoby najbardziej uprzejmym gestem w stosunku do niego.
Przelecieli przez Mały Obłok i spotkali się z WPS-em dalekiego zasięgu „Niestety, koniec działania w rękawiczkach”, który zmierzał do głównej galaktyki. Zanurzenie się w galaktykę trwało dłużej niż wynurzanie się z niej, ale nie było pośpiechu. Okręt opuścił WPS w pobliżu wyższych partii galaktycznego ramienia i ruszył w poprzek i w dół, mijał gwiazdy, obszary pyłu, mgławice, gdzie migrował wodór i formowały się słońca, a w statkowej domenie przestrzeni nierzeczywistej Dziury były kolumnami energii, od materii do Kraty.
Budził człowieka powoli, dwa dni od domu.
Gurgeh nie grał, nie słuchał wiadomości, nie czytał korespondencji. Siedział i patrzył w ścianę. Zażądał, by nie informować znajomych o jego powrocie, więc statek wysłał tylko do Rdzenia Chiarka impuls prośby o pozwolenie na podejście.
Opuścił się kilkaset metrów w dół i sunął wzdłuż fiordu, śmigając cicho między ośnieżonymi górami, nad ciemną, spokojną wodą; w jego smukłym kadłubie odbijało się niebieskoszare światło. Ludzie na jachtach i w pobliskich domach widzieli lecący spokojnie, wielki statek, obserwowali, jak precyzyjnie manewrował między stromymi brzegami, wodą i strzępkami chmur.
Ikroh stał ciemny, nieoświetlony, zasłonięty od gwiazd trzystupięćdziesięciometrowym statkiem, który cicho nad nim zawisł.
Gurgeh po raz ostatni rozejrzał się po kabinie, w której nerwowo spał przez ostatnie statkowe noce, potem powoli przeszedł korytarzem do bąbla z modułem. Za nim podążył Flere-Imsaho z małą torbą. Drona bardzo chciał, żeby człowiek zdjął tę okropną kurtkę.
Odprowadził Gurgeha do modułu i zszedł razem z nim. Trawnik przed domem był nieskazitelnie biały. Moduł opuścił się centymetr nad ziemię i otworzył tylne drzwi.
Gurgeh wyszedł na zewnątrz. Powietrze było aromatyczne i ostre, niemal dotykalnie przejrzyste. Zrobił krok — śnieg skrzypiał pod nogami — potem odwrócił się do oświetlonego wnętrza modułu. Flere-Imsaho podał mu torbę.
— Do widzenia — powiedział do małej maszyny.
— Do widzenia, Jernau Gurgeh. Nie sądzę, byśmy się kiedyś jeszcze spotkali.
— Chyba nie.
Drzwi zamykały się i statek powoli się wznosił. Gurgeh odszedł kilka kroków do tyłu, by widzieć dronę nad krawędzią podniesionego trapu modułu i krzyknął:
— Jeszcze jedno. Gdy Nicosar wystrzelił, promień odbił się od pola zwierciadlanego i trafił w niego — czy był to przypadek, czy wycelowałeś?
Gurgeh sądził, że drona nie zechce odpowiedzieć, ale zanim drzwi się domknęły, a linia światła zniknęła wraz ze wznoszącym się modułem, usłyszał:
— Nie zamierzam ci powiedzieć.
Stał, obserwował, jak moduł podpływa do czekającego nań statku, jak wchodzi do środka, bąbel się zamyka, powierzchnia „Czynnika Ograniczającego” czernieje, staje się doskonałym cieniem ciemniejszym niż noc. Wzdłuż kadłuba pojawił się świetlny napis: „Żegnaj”, w marain. Potem statek bezgłośnie ruszył w górę.
Gurgeh patrzył, aż światła statku stały się jak ruchome punkty gwiazd, szybko znikające na niebie ulotnych chmur. Potem opuścił oczy na niebieskawy śnieg, a kiedy je podniósł, statku już nie było.
Stał przez chwilę, jakby na coś czekał, po czym odwrócił się i poszedł przez biały trawnik do domu.
Wszedł przez okna. Dom był ciepły i Gurgeh drżał przez chwilę w swym zimnym ubraniu. Nagle zapaliły się światła.
— Bach! — Zza kanapy przy kominku wyskoczyła Yay Meristinoux. Chamlis Amalk-ney wynurzył się z kuchni z tacą.
— Cześć, Jernau. Mam nadzieję, że nie masz nic prze…
Pobladła, wychudzona twarz Gurgeha zajaśniała uśmiechem. Spojrzał na oboje: Yay o świeżym obliczu skakała przez kanapę, Chamlis, cały w pomarańczowoczerwonych polach, stawiał tacę na stole przed zasypanym trocinami ogniem. Yay wpadła na Gurgeha, otoczyła go ramionami, tuliła radośnie. Cofnęła się o krok.
— Gurgeh!
— Witaj, Yay — Rzucił torbę i przygarnął kobietę.
— Jak się masz? — spytała, ściskając go. — Dobrze się czujesz? Zamęczaliśmy Rdzeń, aż nam powiedział, że w końcu wracasz. Spałeś przez cały czas, prawda? Nawet nie czytałeś moich listów.
Spojrzał w bok.
— Nie. Docierały do mnie, ale nie… — pokręcił głową, spuścił oczy. — Przepraszam.
— Nie szkodzi.
Yay poklepała go po ramieniu. Otoczyła go jedną ręką i poprowadziła do kanapy. Usiadł, przyglądał się przyjaciołom. Chamlis rozgarnął wzgórek wilgotnych trocin, uwolnił płomienie. Yay rozłożyła ramiona, demonstrując krótką spódniczkę i żakiecik.
— Zmieniłam się, prawda?
Gurgeh skinął głową. Yay wyglądała ładnie jak dawniej, i androginicznie.
— Powtórna zmiana — powiedziała. — Za kilka miesięcy będę tam, skąd wyszłam. Ach, Gurgeh, gdybyś widział mnie jako mężczyznę! Miałam styl!
— Był nieznośny — oznajmił Chamlis, nalewając grzane wino z pękatego dzbanka. Yay usiadła wygodnie na kanapie obok Gurgeha, tuliła się do niego, pomrukiwała. Chamlis podał im parujące szklanice.
Gurgeh pił z wdzięcznością.
— Nie spodziewałem się, że cię zobaczę — powiedział do Yay. — Myślałem, że wyjechałaś.
— Wyjechałam — potwierdziła, przełykając wino. — Ale wróciłam. Ubiegłego lata. Chiark zakłada nową parę Płyt. Przedstawiłam swoje plany… i teraz jestem koordynatorem zespołu budowy odległej strony.
— Gratulacje. Latające wyspy?
Yay nie zrozumiała, ale po chwili parsknęła do szklanki.
— Nie, Gurgeh, żadnych latających wysp.