— Och, jaka szkoda! — powiedział Gurgeh.
— Tak, macie tu taki uroczy Orbital. Może innym razem.
— Mam nadzieję, że nie była to dla ciebie stracona wyprawa, Loash… w gruncie rzeczy nie spodziewałem się audiencji u funkcjonariusza Służby Kontaktu. Mój przyjaciel Chamlis myślał po prostu, że Służba Kontaktu… sam nie wiem… miałaby coś ciekawego, co nie jest powszechnie dostępne. Jeśli w ogóle czegoś się spodziewałem, to najwyżej jakiejś informacji. Czy mógłbym spytać, co tu w zasadzie robisz? — Oparł łokcie na stole i pochylił się nad małą maszyną. Na talerzu została jedna kanapka, leżąca tuż przed droną. Gurgeh wziął ją i jadł, a żując, patrzył na maszynę.
— Naturalnie. Jestem tu, by przekonać się o pańskiej otwartości na sugestie. Być może Służba Kontaktu znajdzie dla pana coś interesującego.
— Grę?
— Dano mi do zrozumienia, że jest to związane z grą.
— Ale to nie znaczy, że musisz grać ze mną. — Gurgeh strzepywał okruszki z dłoni na talerz. Jak zamierzał, kilka drobin poleciało na dronę, ale ten polami odsunął je od siebie i starannie ułożył pośrodku talerza.
— Wiem tylko, proszę pana, że Służba Kontaktu znalazła prawdopodobnie coś, co by pana zainteresowało. Ma to być jakoby związane z grą. Poinstruowano mnie, bym zbadał, czy byłby pan skłonny udać się w podróż. Przypuszczam zatem, że ta gra — jeśli to rzeczywiście o nią chodzi — ma być rozegrana gdzieś poza Chiark.
— Podróż? — Gurgeh odchylił się w krześle. — Dokąd? Jak daleko? Na jak długo?
— Nie wiem dokładnie.
— A w przybliżeniu?
— Nie chciałbym zgadywać. Na jak długo byłby pan gotów opuścić dom?
Gurgeh zmrużył oczy. Najdłuższy okres poza Chiark spędził trzydzieści lat temu, gdy wybrał się w rejs. Niezbyt mu to odpowiadało. Pojechał raczej dlatego, że wtedy w jego wieku wypadało podróżować, niż dlatego, że miał na to rzeczywistą ochotę. Widok innych układów gwiezdnych robił wrażenie, ale równie dobrze można oglądać obrazy na ekranie holograficznym. Gurgeh nie rozumiał, dlaczego właściwie ludzie chcą osobiście odwiedzić jakieś konkretne miejsca. Początkowo planował spędzić w podróży kilka lat, ale w końcu zrezygnował po roku. Gurgeh gładził brodę.
— Jakieś pół roku. Trudno stwierdzić, nie znając szczegółów. Powiedzmy, pół roku… choć nie rozumiem, dlaczego to konieczne. Lokalny koloryt rzadko w istotny sposób wzbogaca grę. — W normalnej sytuacji to prawda. — Maszyna zamilkła na chwilę. — Jak rozumiem, to dość skomplikowana gra. Nie od razu można ją opanować. Prawdopodobnie będzie pan musiał jej poświęcić trochę czasu.
— Jestem pewien, że dam sobie radę — odparł Gurgeh. Poznawanie gry nigdy nie zajęło mu więcej niż trzy dni; nigdy nie zapominał żadnych zasad i nigdy nie musiał ich sobie ponownie przypominać.
— Dobrze — powiedział nagle mały drona. — Na tej podstawie sporządzę raport. Do widzenia, Morat Gurgeh. — I ruszył ku niebu.
Gurgeh spojrzał zdziwiony w górę. Miał ochotę podskoczyć.
— To wszystko? — spytał.
Mała maszyna zatrzymała się parę metrów nad ziemią.
— Tylko tyle pozwolono mi powiedzieć. Zapytałem pana o to, o co miałem zapytać. Teraz przekażę sprawozdanie. Czy jeszcze coś chciałby pan wiedzieć, a ja mógłbym okazać pomoc?
— Tak — odparł Gurgeh zirytowanym głosem. — Czy usłyszę jeszcze coś na temat tego, o czym mi tu mówiłeś?
Maszyna kołysała się w powietrzu. Jej pola nie zmieniły się od jej przybycia do domu.
— Jernau Gurgeh? — powiedziała w końcu.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli. Gurgeh patrzył uparcie na maszynę, po czym wstał, oparł ręce na biodrach, przechylił głowę i krzyknął: — Tak?
— …prawdopodobnie nie — rzucił drona i momentalnie wzniósł się pionowo, gasząc migotanie pół.
Gurgeh usłyszał wycie i zobaczył smugę kondensacyjną. Najpierw widział ją jako pojedynczą małą chmurkę, gdyż stał dokładnie pod nią, potem przez kilka sekund wydłużała się, aż nagle przestała rosnąć. Gurgeh pokręcił głową.
Wyjął kieszonkowy terminal.
— Dom, wywołaj tego dronę — polecił, ciągle patrząc w niebo.
— Którego dronę, Jernau? — spytał dom. — Chamlisa?
Gurgeh spojrzał w terminal.
— Jasne, że nie! Tego małego nicponia ze Służby Kontaktu. Tego Loash Armasco-Iap Wu-Handrahen Xato Kouma! Przecież był tu przed chwilą.
— Tutaj, przed chwilą? — spytał dom głosem zdziwienia.
Gurgeh bezsilnie usiadł.
— Nic nie słyszałeś ani nie widziałeś?
— Przez ostatnich jedenaście minut tylko ciszę. Poleciłeś mi, Gurgeh, bym wstrzymał wszystkie telefony. Od tamtej pory były dwa, ale…
— Nieważne — westchnął Gurgeh. — Daj mi Rdzeń.
— Tu Rdzeń, podsekcja Umysłu Makil Stra-bey. Jernau Gurgeh, co możemy dla pana zrobić?
Gurgeh nadal patrzył w niebo, po części dlatego, że tam wzleciał drona Służby Kontaktu (wąska smuga kondensacyjna rozszerzała się i rozpraszała), a po części dlatego, że ludzie zwykle patrzyli w kierunku Rdzenia, gdy z nim rozmawiali.
Zauważył dodatkową gwiazdę na chwilę, zanim ruszyła. Punkt świetlny znajdował się blisko końca podświetlonej przez dzienne Płyty smugi kondensacyjnej małej maszyny. Gurgeh zmarszczył brwi. Świetlny punkt śmignął najpierw niezbyt szybko, potem tak błyskawicznie, że oko nie zdołało dostrzec ruchu.
Zniknął. Gurgeh milczał przez chwilę.
— Rdzeniu, czy statek Kontaktu opuścił przed chwilą to miejsce? — spytał wreszcie.
— Robi to właśnie teraz, Gurgeh. Zdemilitaryzowana Szybka Jednostka Zaczepna…
— „Gorliwiec” — dopowiedział Gurgeh.
— Ho! Ho! Więc chodziło o ciebie? Myśleliśmy, że parę miesięcy zabierze nam dojście do tego, kogo odwiedził. Graczu Gurgeh, złożono ci prywatną wizytę. To sprawa Służby Kontaktu, a my mamy nic nie wiedzieć. Hej, ależ byliśmy jednak ciekawi! Nadzwyczajne, Jernau, jeśli możemy tak to określić. Ten statek wytracił gwałtownie szybkość czterdziestu kiloświateł i zboczył nagle z kursu o dwadzieścia lat jedynie na pięciominutową pogawędkę z tobą. Rozrzutne użycie energii… zwłaszcza że równie gwałtownie teraz przyśpieszył. Spójrz, jak ten malec mknie… o, przepraszam, nie możesz go zobaczyć, ale uwierz nam, to robi wrażenie. Czy zechciałbyś powiedzieć skromnej podsekcji Rdzeniowego Umysłu, o co chodziło?
— Czy jest jakaś możliwość skontaktowania się ze statkiem? — Gurgeh zignorował pytanie.
— Tym, co tak pruje? Tym, co odwrócił się swoim roboczym koniuszkiem do zwykłej maszyny-cywila, takiej jak my? — w głosie Umysłu Rdzenia brzmiało rozbawienie. — Taaa… chyba tak.
— Chcę pomówić z tamtejszym droną Loash Armasco-Iap Wu-Handrahen Xato Koumem.
— O, jasny gwint, Gurgeh, w co ty się wmieszałeś? Handrahen? Xato? W nomenklaturze Sekcji Specjalnej odpowiada to szpiegostwu w cywilizacjach o technice takiej jak nasza. Niezły pasztet… Cholera… Spróbujemy… Chwileczkę.
Gurgeh czekał w ciszy przez kilka sekund.
— Zupełnie nic — odezwał się głos z terminalu. — Gurgeh, tu mówi Rdzeń Pełny, nie podsekcja, ale ja cały. Ten statek potwierdza nawiązanie łączności, ale utrzymuje, że na pokładzie nie ma drony o takim nazwisku.
Gurgeh opadł na krzesło. Kark miał sztywny. Wzrok przeniósł z gwiazd na stół.