Выбрать главу

— Fraulein Krushkova… — Młody człowiek w zielonym fartuchu technika stanął w drzwiach naprzeciwko tych, którymi weszła. — Proszę, by za chwilę podeszła pani do tych drzwi, chwyciła gałkę powoli, ale stanowczo i w sposób, który zapewni maksymalny kontakt ze skórą dłoni. Proszę iść ostrożnie. Dezorientacja przestrzenna powinna być minimalna.

Spojrzała zdziwiona.

— Przepraszam…

— Łącze sensoryczne — odparł i zniknął. Drzwi zamknęły się za nim.

Wstała, spróbowała nadać jakiś kształt wilgotnym klapom żakietu, sięgnęła do włosów, zrezygnowała, odetchnęła głęboko i podeszła do drzwi. Informacja recepcjonistki przygotowała ją na jedyny znany jej rodzaj łącza: sygnał symstymowy przekazywany via Bell Europa. Zakładała, że założy hełm nabijany dermatrodami, a Virek wykorzysta pasywnego obserwatora jako ludzką kamerę.

Ale fortuna Vireka umieściła go na całkiem innej skali możliwości.

Kiedy jej palce objęły zimną, mosiężną gałkę, miała wrażenie, że metal się poruszył, w ciągu pierwszej sekundy kontaktu przesunął przez dotykowe widmo tekstur i temperatur. I znowu stał się metalem, zielono malowanym żelazem, antyczną balustradą, którą ściskała zdumiona.

Kilka kropel upadło jej na twarz.

Zapach deszczu i wilgotnej ziemi.

Chaos drobnych szczegółów, gdy jej wspomnienia z alkoholowej imprezy w akademii walczyły z perfekcją iluzji Vireka.

Poniżej rozpościerała się niemożliwa do pomylenia panorama Barcelony, mgiełka przesłaniała niezwykłe iglice kościoła Sagrada Familia. Walcząc z zawrotem głowy, chwyciła drugą ręką balustradę. Znała to miejsce. Znalazła się w Güell Park, wystrzępionej krainie czarów Antonio Gaudiego, na nagim zboczu za centrum miasta. Po lewej stronie wielki jaszczur z szaleńczo zdobionej ceramiki zamarł w ześlizgu na rampie z szorstkiego kamienia. Fontanna jego paszczy zraszała klomb zmęczonych kwiatów.

— Jesteś zdezorientowana. Wybacz mi, proszę.

Josef Virek siedział poniżej na jednej z wygiętych w serpentyny parkowych ławek. Szerokie ramiona przygarbił pod lekkim płaszczem. Miała wrażenie, że przez całe życie znała jego twarz. Teraz — nie wiedziała czemu — przypomniała sobie fotografię Vireka z królem Anglii. Uśmiechał się do niej. Głowę miał dużą i pięknie ukształtowaną pod grzywą sztywnych, ciemnosiwych włosów. Nozdrza były nieustannie rozszerzone, jakby wychwytywał zapachy wiatrów sztuki i handlu. Oczy, bardzo duże za okrągłymi szkłami bez ramek — jego znakiem firmowym — były błękitne i dziwnie łagodne.

— Usiądź. — Poklepał przypadkową mozaikę rozbitych glinianych naczyń, zdobiącą siedzenie ławki. — Musisz mi wybaczyć tę zależność od techniki. Od ponad dekady uwięziony jestem w zbiorniku. Na jakimś ohydnym, przemysłowym przedmieściu Sztokholmu. A może piekła… Nie jestem zdrowy, Marly. Usiądź tu, koło mnie.

Odetchnęła głęboko, zeszła po kamiennych schodkach i przekroczyła alejkę.

— Herr Virek… — zaczęła. — Dwa lata temu byłam na pańskim wykładzie w Monachium. Krytyka Faesslera i jego autistiches Theater. Wyglądał pan wtedy zdrowo…

— Faessler? — Virek zmarszczył opalone czoło. — Widziałaś sobowtóra. A może hologram. Wiele rzeczy, Marly, dokonuje się w moim imieniu. Pewne aspekty mojej fortuny stopniowo zdobyły autonomię; czasami nawet walczą między sobą. Rebelia na fiskalnych rubieżach… Tym niemniej, z powodów tak złożonych, że niemal całkowicie okultystycznych, fakt mojej choroby nigdy nie przedostał się do publicznej wiadomości.

Siadła przy nim i spojrzała na brudny chodnik między zabłoconymi czubkami jej paryskich bucików. Zobaczyła odprysk jasnego żwiru, zardzewiały spinacz do papieru, zakurzone zwłoki pszczoły czy szerszenia…

— Zadziwiająco szczegółowa wizja…

— Tak — przyznał. — To nowe biochipy Maasa. Muszę wyznać — kontynuował — że moja wiedza o twoim życiu osobistym jest niemal równie szczegółowa. W pewnych kwestiach nawet pełniejsza od twojej własnej.

— Naprawdę?

Najłatwiej, jak stwierdziła, było obserwować miasto, wyszukiwać charakterystyczne punkty zapamiętane z kilku studenckich wycieczek. Tam, właśnie tam jest pewnie Ramblas, papugi i kwiaty, tawerny, gdzie podają ciemne piwo i małże…

— Tak. Wiem, że to twój kochanek przekonał cię, iż odnalazłaś zagubiony oryginał Cornella.

Marly zamknęła oczy.

— Zamówił falsyfikat. Wynajął dwóch utalentowanych studentów-rzemieślników i pewnego znanego historyka, który znalazł się w kłopotach natury osobistej… Zapłacił im pieniędzmi z konta twojej galerii, jak się już z pewnością domyśliłaś. Płaczesz…

Marly skinęła głową. Chłodny palec stuknął ją w nadgarstek.

— Przekupiłem Gnassa. Przekupiłem policję, żeby dała spokój tej sprawie. Prasa nie była warta przekupstwa, zresztą rzadko bywa. A teraz, być może, przyda ci się ten niewielki rozgłos.

— Herr Virek, ja…

— Jedną chwilę, jeśli pozwolisz. Paco! Chodź tu, moje dziecko. Marly otworzyła oczy. Zobaczyła chłopca mniej więcej sześcioletniego, w obcisłej czarnej marynarce i pumpach, jasnych pończochach i zapinanych czarnych butach. Trzymał coś w dłoniach… Jakieś pudełko…

— Gaudi rozpoczął budowę tego parku około 1900 roku — wyjaśnił Virek. — Paco nosi kostium z epoki. Podejdź, dziecko. Pokaż nam swoje cudo.

— Señor… — wyseplenił Paco, skłonił się i zaprezentował trzymany przedmiot.

Marly spojrzała. Pudełko z gładkiego drewna. Przeszklone od frontu. Obiekty…

— Cornell — szepnęła, zapominając o łzach. — Cornell? — zwróciła się do Vireka.

— Oczywiście że nie. Ten obiekt wbudowany w kość to biomonitor Brauna. Widzisz dzieło żyjącego artysty.

— Jest ich więcej? Takich pudełek?

— Ja odnalazłem siedem. Zajęło mi to trzy lata. Kolekcja Vireka, moja droga, to rodzaj czarnej dziury. Nadnaturalna gęstość mojego bogactwa niepowstrzymanie ściąga najrzadsze dzieła ludzkiego ducha. Proces autonomiczny, któremu zwykle nie poświęcam zbyt wiele uwagi…

Ale Marly zatonęła w pudełku, w sugestii niemożliwych dystansów, straty i pragnienia. Było poważne, łagodne i jakby dziecinne. Zawierało siedem obiektów.

Wąską, pustą kość, z pewnością uformowaną do lotu, z pewnością pochodzącą ze skrzydła jakiegoś dużego ptaka. Trzy archaiczne płytki zdobione labiryntami złota. Gładką białą kulę wypieczonej gliny. Poczerniały od wieku strzęp koronki. Odcinek długości palca z czegoś, co uznała za kość z ludzkiego nadgarstka, szarawobiałą, przebitą gładko krzemowym grotem małego instrumentu, który kiedyś musiał się znajdować na poziomie skóry… ale jego tarcza była spalona i poczerniała.

Pudełko było wszechświatem, poematem zamrożonym w granicach ludzkiego doświadczenia.

— Gracias, Paco.

Pudełko i chłopiec zniknęli. Otworzyła usta.

— Och… Wybacz, zapomniałem, że te zmiany są dla ciebie zbyt nagłe. Jednakże teraz musimy pomówić o twoich obowiązkach…

— Herr Virek — przerwała. — Czym jest Paco?

— Podprogramem.

— Rozumiem.

— Wynająłem cię, żebyś odnalazła twórcę pudełka.

— Ale Herr Virek, przy pańskich możliwościach…

— Teraz i ty do nich należysz, moje dziecko. Czy nie chcesz być zatrudniona? Kiedy moją uwagę zwróciła sprawa Gnassa, któremu podstawiono fałszywego Cornella, zrozumiałem, że możesz być użyteczna przy tym zadaniu. — Wzruszył ramionami. — Musisz przyznać, że posiadam pewien talent doprowadzania do pożądanych rezultatów.

— Naturalnie, Herr Virek! I tak, chcę pracować!