— Niezłe miejsce — zauważył i skinął do dziewczyny za ladą, żeby nalała mu jeszcze kawy.
— Chwila, czubku — rzuciła dość przyjaźnie dziewczyna. Odmierzała zmieloną kawę do powgniatanego stalowego pojemnika na szalce antycznej wagi. — Zdążyłaś się wczoraj przespać, Jackie? Po imprezie?
— Pewnie. — Jackie uniosła filiżankę. — Tańczyłam w drugim układzie, a potem spałam u Jammera. Jak zabita.
— Zazdroszczę ci. Kiedy Henry zobaczy twój taniec, nigdy nie daje mi spokoju…
Zaśmiała się i dolała Bobby'emu kawy z czarnego plastikowego termosu.
— I co? — zapytał, kiedy dziewczyna znowu zajęła się ekspresem. — Co robimy dalej?
— Zapracowany jesteś, co? — Jackie przyglądała mu się chłodno spod ozdobnego ronda kapelusza. — Musisz odwiedzić parę miejsc, pogadać z paroma osobami…
— No nie. Szlag… Chciałem tylko wiedzieć, czy to jest to.
— Czy to jest co?
— To miejsce. Zostajemy tu?
— Na najwyższym piętrze. Mój przyjaciel, niejaki Jammer, prowadzi tam klub. Mała szansa, żeby ktoś dowiedział się, że tam jesteś, a jeśli nawet, trudno się tam zakraść. Trzynaście pięter zastawionych głównie straganami, a sporo ludzi tutaj sprzedaje towar, którego nie wykłada na wierzch. Rozumiesz? Dlatego są wyczuleni na obcych, tych, co zadają pytania. W dodatku większość z nich to, w takim czy innym sensie, nasi przyjaciele. W każdym razie spodoba ci się tutaj. Miejsce akurat dla ciebie. Dużo możesz się nauczyć, jeśli tylko będziesz trzymał buzię na kłódkę.
— Jak mam się uczyć, jeśli nie mogę zadawać pytań?
— Wiesz, chodziło mi raczej o to, żebyś miał uszy otwarte. I bądź uprzejmy. Jest tu paru twardzieli, ale pilnuj swojego interesu, a oni będą pilnować swojego. Beauvoir zajrzy tu pewnie pod wieczór. Lucas pojechał do Projektów powiedzieć mu, czego się dowiedzieliście od Finna. A czego się dowiedzieliście od Finna, skarbie?
— Że ma trzy trupy na podłodze. Mówi, że to ninje. — Bobby spojrzał na nią z uwagą. — Dziwny facet.
— Martwi goście nie należą do jego zwykłej oferty. Ale owszem, jest dziwny. Może mi o tym opowiesz? Spokojnie, cichym równym głosem. Dasz radę?
Opowiedział jej wszystko, co zapamiętał z wizyty u Finna. Kilka razy przerywała mu pytaniami, na które zwykle nie umiał odpowiedzieć. Kiwnęła głową, kiedy pierwszy raz wymienił nazwisko Wigana Ludgate'a.
— Tak — mruknęła. — Jammer mówi o nim, kiedy nachodzą go wspomnienia. Muszę go spytać…
Pod koniec recytacji Bobby'ego siedziała oparta o jeden z zielonych filarów, z kapeluszem nasuniętym głęboko na ciemne oczy.
— I co? — zapytał.
— Interesujące — stwierdziła, ale nie chciała powiedzieć nic więcej.
— Potrzebuję jakichś nowych ciuchów — oznajmił Bobby, kiedy po martwych ruchomych schodach wspięli się na piętro.
— Masz forsę?
— Gówno — burknął, wbijając dłonie w kieszenie czarnych, pikowanych dżinsów. — Nie mam żadnej pieprzonej forsy, ale chcę nowe ciuchy. Ty, Lucas i Beauvoir po coś mnie tutaj trzymacie, prawda? Mam już dość tej piekielnej koszuli, którą Rhea mi wcisnęła, a te portki… Cały czas mam uczucie, że zlecą mi z tyłka. A jestem tutaj, ponieważ Dwadziennie, pieprzony sukinsyn, wystawił moją dupę, żeby Lucas i Beauvoir mogli przetestować jakiś pieprzony soft. Więc możesz chyba kupić mi jakieś ciuchy! Jasne?
— Dobra — rzekła po chwili. — Popatrz. — Wskazała młodą Chinkę w wytartych dżinsach, która płatami folii ogradzała właśnie kilkanaście stalowych stojaków z ubraniami. — To Lin. Moja znajoma. Wybierz co chcesz, a ja rozliczę to jakoś między nią a Lucasem.
Pół godziny później wynurzył się z osłoniętej kocami przymierzalni i wsunął na oczy parę indojawańskich lotniczych, lustrzanych okularów. Uśmiechnął się do Jackie.
— Ostro, nie?
— Tak. — Wykonała dziwny gest dłonią, machnęła nią jakby coś tuż obok było zbyt gorące, by tego dotknąć. — Nie podobała ci się ta koszula, którą ci pożyczyła Rhea?
Zerknął na czarną koszulkę, jaką dla siebie wybrał, na prostokątny holonadruk cyberprzestrzeni na piersi. Wyglądało to tak, jakby patrzący sunął do przodu przez matrycę: linie siatki rozmywały się na brzegach.
— Nie. Zbyt staromodna…
— Fakt. — Jackie przyjrzała się obcisłym czarnym dżinsom, ciężkim skórzanym butom z harmonijkowymi fałdami przy kostkach, w stylu skafandrów kosmicznych, zauważyła czarny wojskowy pas nabijany dwoma rzędami chromowanych ćwieków. — Teraz bardziej przypominasz Grafa. Chodźmy, Grafie. U Jammera znajdę ci tapczan. Będziesz mógł się przespać.
Spojrzał na nią z ukosa, wsuwając kciuki w kieszenie czarnych levisów.
— Sam — dodała. — Nie ma obawy.
ROZDZIAŁ 20
LOT Z ORLY
Paco prowadził citroena-dorniera po Champs, wzdłuż północnego brzegu Sekwany, potem przez Hale. Marly zapadła się w zadziwiająco miękkie skórzane siedzenie, wykończone chyba lepiej niż jej brukselski żakiet. Nakazała umysłowi pustkę, zanik uczuć. Bądź oczami, powiedziała sobie. Tylko oczami; twoje ciało to ciężar wciskany w oparcie prędkością tego nieprzyzwoicie drogiego samochodu.
Z szumem przemknęli przez Square des Innocents, gdzie dziwki targowały się z kierowcami towarowych poduszkowców w bleu de trauail. Paco swobodnie prowadził wąskimi uliczkami.
— Dlaczego powiedziała pani „Nie rób mi tego”? — Oderwał dłoń od konsoli sterowania i wsunął do ucha słuchawkę.
— A dlaczego słuchałeś?
— Bo to moja praca. Posłałem do sąsiedniego wieżowca kobietę z mikrofonem parabolicznym. Telefon w mieszkaniu był głuchy, inaczej moglibyśmy go wykorzystać. Weszła na dwudzieste drugie piętro, włamała się do pustego lokalu przy zachodniej ścianie budynku i wymierzyła mikrofon akurat na czas, żeby usłyszeć, jak mówi pani „Nie rób mi tego”. Była pani sama?
— Tak.
— On nie żył?
— Tak.
— Więc dlaczego pani to powiedziała?
— Nie wiem.
— Wydawało się pani, że kto coś pani robi?
— Nie wiem. Może Alain.
— Co robi?
— Ginie? Komplikuje sprawę? Możesz zgadywać, tak samo jak ja.
— Jest pani trudną kobietą.
— Wypuść mnie.
— Odwiozę panią do mieszkania przyjaciółki.
— Zatrzymaj.
— Odwiozę panią…
— Pójdę pieszo.
Niski srebrzysty samochód wyhamował przy krawężniku.
— Zadzwonię do pani w…
— Dobranoc.
— Na pewno nie interesuje pani któryś z kurortów? — zapytał pan Paleologos, szczupły i elegancki jak modliszka w swej białej wełnianej marynarce. Włosy też miał białe, z wyraźną starannością zaczesane do tyłu. — Byłoby to mniej kosztowne, a o wiele bardziej przyjemne. Jest pani piękną dziewczyną…